Są to wystarczające powody, by uporządkować dotychczasową wiedzę i jeszcze raz spojrzeć na całą historię z polskiej – może nieco innej – perspektywy, bo wśród wielu drobnych faktów, do jakich udało mi się dotrzeć, są i takie, na które włoscy autorzy pewnie w ogóle nie zwróciliby uwagi. Czy zastanawialiby się na przykład, kto finansował wyjazd Karola Wojtyły do San Giovanni Rotondo i inne jego „prywatne” podróże? Pewnie wyszliby z założenia, że dla kardynała tego rodzaju wydatki nie stanowiły większego problemu. Ale ci, którzy pamiętają, w jakim państwie żyliśmy – my, Polacy – po drugiej wojnie światowej, doskonale wiedzą, że podróżowanie po zachodniej Europie kosztowało fortunę i nawet kardynał – zwłaszcza tak skromnie żyjący jak Karol Wojtyła – musiał się z tym liczyć. Trudno obcym autorom również zrozumieć, dlaczego Wanda Półtawska zamiast po operacji kręgosłupa wracać z Ameryki prosto do domu, jeszcze kilka miesięcy tuła się po świecie – zostaje na dłużej w Rzymie, jedzie do San Giovanni Rotondo, a nawet planuje wyprawę do Ziemi Świętej…
Chciałbym z całego serca podziękować moim rozmówcom, dzięki którym udało mi się wzbogacić opowieść o niezwykłej znajomości Karola Wojtyły i Ojca Pio cennymi szczegółami: pani dr Wandzie Półtawskiej, ks. prof. Adamowi Kubisiowi i panu Władysławowi Górnemu.
Od redakcji:
Na końcu książki, po tekstach źródłowych (homiliach i przemówieniach papieskich), zamieszczamy rozważania o. Elíasa Cabodevilli Gardego nad modlitwą Jana Pawła II do Ojca Pio z Pietrelciny, które można potraktować jako duchowe uzupełnienie opisywanej w książce historii znajomości tych dwóch wielkich świętych XX wieku.
Niezapomniane spotkanie
To było w kwietniu 1948 roku. Choć niektórzy piszą, że rok wcześniej. Młody, dwudziestoośmioletni ksiądz z Polski, Karol Wojtyła odwiedza słynnego już od lat Ojca Pio z Pietrelciny. Jedzie pociągiem z Rzymu do Foggii, a potem autobusem do oddalonego o czterdzieści kilometrów San Giovanni Rotondo. W wyprawie towarzyszy mu ksiądz Stanisław Starowieyski i to on po latach omyłkowo napisze, że wizyta miała miejsce rok wcześniej „zaraz po Wielkanocy, chyba w 1947 roku”. Podobny błąd popełni sam Jan Paweł II, gdy już jako papież przyjedzie do grobu Ojca Pio. Jednak później, w 2002 roku, gdy zostanie poproszony o napisanie wspomnienia z tamtego pierwszego spotkania, sprostuje omyłkę: „Pamiętam ten dzień w 1948 roku, gdy w kwietniowy wieczór jako student Angelicum przyjechałem do San Giovanni Rotondo, żeby zobaczyć Ojca Pio i uczestniczyć w jego mszy świętej i, jeśli to możliwe, żeby się u Niego wyspowiadać”. Także kilka innych, drobnych faktów potwierdza tę właśnie wersję. Choćby słowa papieża, że widział, podczas swej pierwszej wizyty w San Giovanni Rotondo, jak powstaje szpital założony przez stygmatyka, zwany Domem Ulgi w Cierpieniu. Wiemy, że pierwsze prace przy budowie – drobne i ledwie przygotowawcze – rozpoczęto dopiero pod koniec maja 1947 roku.
A więc rok 1948, tuż po Wielkanocy, która wypadała 28 marca. Mogły to być zatem pierwsze dni kwietnia, jeszcze przed pierwszą niedzielą po świętach, zwaną białą, która kończyła oktawę wielkanocną i wiosenne ferie na uczelni. Ale może i nieco później, bo wyjątkowo tamtego roku wszyscy studenci – także klerycy – mieli długie, miesięczne ferie z powodu zbliżających się wyborów do włoskiego parlamentu (18 kwietnia). Polscy księża z Krakowa – Wojtyła i Starowieyski – często wykorzystywali wolne od nauki dni na wycieczki po Włoszech. Przyjaźnili się jeszcze od czasu wojny, razem studiowali w tajnym krakowskim seminarium duchownym. Przypadli sobie do gustu, choć wiele ich dzieliło – Stanisław pochodził z bogatej rodziny ziemiańskiej spod Lwowa, Karol z niezbyt zamożnej rodziny mieszczańskiej z Wadowic. W połowie listopada 1946 roku kardynał Sapieha wysłał ich obydwu na studia do Rzymu. Wojtyła, świeżo wyświęcony kapłan, miał zdobyć doktorat z teologii. Ksiądz Starowieyski był jeszcze klerykiem, miał w Rzymie ukończyć seminarium. Najwyraźniej w zamyśle krakowskiego metropolity obaj mieli do spełnienia jakiś szczególny plan. Nie umieścił ich w żadnej z działających w Rzymie instytucji polskich – jak Kolegium Polskie czy Polski Papieski Instytut Kościelny – które od lat przyjmowały księży z kraju i stanowiły „kuźnię” przyszłych biskupów oraz centrum polskiej emigracji, ale kazał im zamieszkać w kolegium belgijskim, w środowisku międzynarodowym. Warunki bytowe nie były tam najlepsze – brakowało łazienek, w zimie szwankowało ogrzewanie, a latem studentom dokuczały upały – ale za to obaj Polacy mogli na co dzień szlifować znajomość języków obcych, głównie francuskiego i angielskiego.
Studia na Angelicum, jednej z najlepszych uczelni kościelnych, położonej tuż przy Forum Romanum, dały młodemu księdzu szansę na kontakt z wybitnymi profesorami i znanymi osobistościami Kościoła. Wojtyła wrócił do kraju z ogromnym doświadczeniem, choć bez tytułu doktora – mimo świetnie zdanych egzaminów, zabrakło mu pieniędzy na wydanie drukiem rozprawy na temat wiary u św. Jana od Krzyża, wielkiego hiszpańskiego mistyka. Tytuł nadano mu dopiero w Polsce. Ale jego powrót w 1948 roku był niemal w ostatniej chwili. Księdzu Starowieyskiemu, który obronił się w 1952 roku, władze PRL zabroniły powrotu do ojczyzny. Księży studiujących na Zachodzie zaczęto wtedy traktować jako wrogów PRL-u i watykańskich szpiegów. Wyjechał do Brazylii, gdzie brakowało kapłanów i gdzie pracował aż do śmierci w 1986 roku.
Wróćmy do Rzymu. Wakacje w 1947 roku Wojtyła i Starowieyski spędzili w nietypowy sposób. Książę Sapieha, który odwiedził swych podopiecznych w maju, ofiarował im niewielką, aczkolwiek wystarczającą sumę pieniędzy, by objechali zachodnią Europę i zobaczyli, jak w innych krajach wygląda duszpasterstwo. Byli we Francji, Belgii i Holandii. W belgijskim „zagłębiu węglowym”, w okolicach Charleroi, ksiądz Karol przez kilka tygodni pracował w duszpasterstwie polskich górników i ich rodzin.
W ciągu roku akademickiego dwaj krakowscy księża też trzymali się razem. Wykorzystywali każdą chwilę na poznawanie Rzymu i Włoch. Zwiedzili Asyż, Monte Cassino, Sienę, Florencję, Mediolan, Wenecję. W Subiaco, kolebce benedyktynów, Karol Wojtyła zachwycił się harmonią, z jaką wkomponowano klasztor w górski krajobraz. Słuchając szumu potoku i chłonąc ciszę lasu, westchnął, że tylko mnisi umieją tak sobie urządzić życie, by wszystko chwaliło Boga. Dwa lata wcześniej sam chciał odejść z seminarium i rozpocząć nowicjat w zakonie karmelitów w Czernej pod Krakowem. Kardynał Sapieha nie wyraził na to zgody. Ale podziw dla życia zakonnego, umiłowanie ascezy i tęsknota za całkowitym zanurzeniem się w kontemplacji Boga wciąż była żywa.
Początek 1948 roku we Włoszech był czasem kampanii wyborczej przed pierwszymi powojennymi wyborami do parlamentu. Wojtyła i Starowieyski, którzy opuścili ojczyznę tuż przed sfałszowanymi przez komunistów wyborami w Polsce i dobrze wiedzieli o oszustwach rządowej propagandy, represjach wobec opozycji i aresztowaniach tysięcy kandydatów sprzeciwiających się nowemu ustrojowi, mogli porównać przebieg kampanii w kraju zachodnim, wolnym i demokratycznym, choć przecież nie wolnym od problemów politycznych i gospodarczych. W referendum przed dwoma laty Włosi odrzucili monarchię, teraz do wyborów stanęło ponad trzydzieści partii, z których najbardziej liczyły się: Chrześcijańska Demokracja (mocno i bezpośrednio popierana przez Kościół katolicki), Front Ludowy – stworzony przez komunistów i socjalistów oraz Blok Narodowy – złożony z liberałów i monarchistów. Głosowanie miało odbyć się 18 kwietnia.