Szpiegowskie dziedzictwo. Джон Ле Карре. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Джон Ле Карре
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-8110-399-2
Скачать книгу
będzie czytał, ani zastanawiać się, dlaczego to czyta. Wy to już wiecie, oczywiście, ale mówię to jeszcze raz, żeby Pete też wiedział. Jeżeli tylko zaczniecie mieć uzasadnione podejrzenia, że Pete lub Millie usiłują, świadomie lub nieświadomie, usunąć dokumenty albo dowody rzeczowe z terenu Cyrku, natychmiast zawiadomicie szefa działu prawnego. Millie?

      Millie nie odpowiada, ale stoi na progu.

      – Czy twoje pomieszczenie, twoje mieszkanie było kiedykolwiek używane w jakichkolwiek działaniach Cyrku?

      – Nic mi o tym nie wiadomo.

      – Czy znajduje się tam sprzęt należący do Agencji? Aparaty fotograficzne? Urządzenia podsłuchowe? Materiały do tworzenia zaszyfrowanych wiadomości? Akta? Papiery? Korespondencja urzędowa?

      – Nie.

      – Maszyna do pisania?

      – Tylko moja. Kupiona za moje własne pieniądze.

      – Elektryczna?

      – Nie. Remington.

      – Radio?

      – Też moje. Kupione z własnych pieniędzy.

      – Komputer? Tablet? Komórka?

      – Obywam się zwykłym telefonem.

      – Millie, niniejszym dostajesz wymówienie. Pismo już idzie pocztą. Pepsi, bardzo proszę, w tej chwili idź z Millie do jej mieszkania, tak? Millie, masz jej pomagać. Pepsi, przeszukasz wszystko od podłogi do sufitu. Pete?

      – Lauro?

      – Skąd wiadomo, które książki na regałach są aktywne?

      – Nasze papiery powinny być na najwyższych półkach we wszystkich tomach in quarto autorów, których nazwiska zaczynają się od A do R. Oczywiście jeśli nie zostały zniszczone.

      – Nelson, nie ruszasz się z biblioteki, dopóki nie przyjedzie ekipa. Millie?

      – Co znowu?

      – Ten rower w holu… Proszę go zabrać, bo zawadza.

*

      Siedzimy w środkowym pokoju. Po raz pierwszy jestem sam na sam z Laurą. Chciała mnie posadzić w fotelu Kontrolera, ale ja wybrałem ten, który należał do Smileya. Teraz ona rozpiera się na miejscu Kontrolera i wypina pupę na bok, nie wiem, czy dla wygody, czy na mój użytek.

      – Jestem prawniczką, tak? Cholernie dobrą. Najpierw pracowałam dla siebie, potem w korpo. Byłam młoda i piękna, więc wsadzili mnie do historycznego. I już tam zostałam. Teraz kiedy coś z przeszłości pojawia się, żeby ugryźć Agencję w tyłek, wszyscy zaraz wołają Laurę. Możesz mi wierzyć na słowo: „Fuks” nieźle nas ugryzie.

      – Musisz być bardzo zadowolona.

      Jeśli słyszała ironię w moim tonie, nie daje tego po sobie znać.

      – Od ciebie chcemy jednego. Wiem, że to banał, ale… Od ciebie chcemy prawdy i tylko prawdy. Lojalność względem Smileya czy kogokolwiek innego… masz mieć to w dupie. W porządku?

      Wcale nie w porządku, więc po co mi to mówi?

      – Jak już dojdziemy do prawdy, będziemy wiedzieli, jak ją ocenzurować. Może nawet ocenzurować ją na twoją korzyść, jeżeli tylko będzie to zgodne z naszym interesem. Ja mam jedno zadanie: nie dopuścić, żeby sprawa się rypła. Tobie też na tym zależy, tak? Po co komu skandal, nawet z dawnych czasów? Skandale niepotrzebnie zwracają uwagę na pewne rzeczy, niepotrzebnie przywodzą na myśl analogie z tym, co mamy teraz. Agencja funkcjonuje dzięki reputacji i dzięki atrakcyjności. Nielegalne więzienia za granicą, tortury, poufałości ze znanymi psychopatami, to wszystko psuje nam image, psuje nam interesy. Czyli jesteśmy po tej samej stronie, tak?

      Znowu udaje mi się nie odpowiedzieć.

      – A teraz złe wiadomości. Bo do skóry dobiera nam się nie tylko potomstwo ofiar operacji „Fuks”. Bunny ma dobre serce, nie chciał cię martwić. Jest jeszcze paru parlamentarzystów, mają parcie na szkło, więc chcą użyć „Fuksa” jako przykładu tego, co się dzieje, kiedy służbom pozwala się na wszystko. A że nie mogą się przyczepić do czegoś konkretnego, to czepiają się historii. – Moje milczenie wreszcie zaczyna ją denerwować. – Mówię wprost, Pete. Jak nie będziesz z nami współpracował, to cała ta sprawa…

      Czeka, żebym dokończył za nią. To sobie poczeka.

      – I ty naprawdę nie miałeś z nim kontaktu? – pyta wreszcie.

      Dopiero po chwili dociera do mnie, że przecież siedzę w jego fotelu.

      – Nie, Lauro. Powtarzam: nie miałem kontaktu z George’em Smileyem.

      Odchyla się do tyłu i wyciąga z kieszeni kopertę. Przez chwilę wydaje mi się kretyńsko, że to od George’a. Nazwisko adresata wydrukowane na drukarce. Bez znaku wodnego. Bez śladów ludzkiej dłoni.

      „Przydziela się czasowe zakwaterowanie w lokalu 110B, Hood House, Dolphin Square, London SW. Warunki zakwaterowania poniżej”.

      Żadnych zwierząt. Żadnych odwiedzin bez osobnego zezwolenia. Obecność obowiązkowa w godzinach 22-7. Nieobecności zgłaszać z wyprzedzeniem działowi prawnemu. Ze względu na mój (nieuregulowany) status prawny obciąża się moją emeryturę kwotą 50 funtów za noc. Opłaty za ogrzewanie i prąd nie będą pobierane, ale najemca ponosi pełną odpowiedzialność za szkody w sprzęcie.

      Niechlujny młodzieniec imieniem Nelson wsadza głowę przez drzwi.

      – Lauro, przyjechali.

      Zaraz zacznie się czyszczenie „Stajni” Augiasza.

      5

      Zapadał zmierzch. Wieczór jesienny, ale ciepły niczym w lecie – jak na Anglię. Wreszcie jakoś skończył się mój pierwszy dzień w „Stajni”. Poszedłem na spacer, wypiłem jedną szkocką w pubie pełnym drącej się młodzieży, pojechałem autobusem do Pimlico, wyskoczyłem parę przystanków przed pętlą i znowu poszedłem piechotą. Już wkrótce we mgle zamajaczył przede mną olbrzymi zarys budynku przy Dolphin Square; wywoływał u mnie dreszcze od pierwszego dnia pracy w świecie tajnych służb. Za moich czasów było tam więcej lokali konspiracyjnych na jednostkę objętości niż w jakimkolwiek innym budynku na świecie i chyba w każdym z nich odbierałem meldunki od różnych nieszczęsnych agentów. Tu również – w mieszkaniu pewnego sowieckiego rekrutera – Alec Leamas spędził swą ostatnią noc w Londynie przed wyruszeniem w podróż, z której nie wrócił żywy.

      Mieszkanie 110B bynajmniej nie egzorcyzmowało jego ducha. Cyrkowe lokale konspiracyjne to istny wzór świadomie zaplanowanej niewygody. Moje mieszkanie było tego klasycznym przykładem. Na wyposażenie składały się: przemysłowych rozmiarów czerwona gaśnica, sztuk 1; wielki fotel z połamanymi sprężynami, sztuk 2; reprodukcja akwarelki z widoczkiem jeziora Windermere, sztuk 1; zamknięty na klucz minibar, sztuk 1; wydrukowany napis zakazujący palenia nawet przy otwartym oknie, sztuk 1; olbrzymi telewizor, który uznałem automatycznie za urządzenie nie tylko odbiorcze, ale i nadawcze, sztuk 1; i brudny czarny telefon bez numeru, sztuk 1, mogący – przynajmniej w moim przypadku – służyć wyłącznie do celów dezinformacji. I jeszcze w maleńkiej sypialni pojedyncze łóżko, sztuk 1, twarde jak kamień, by nie zachęcać do czynów lubieżnych.

      Zamknąwszy drzwi sypialni, by telewizor nie widział, co robię, rozpakowałem torbę i zacząłem się rozglądać, gdzie by tu ukryć mój francuski paszport. Na drzwiach łazienki wisiała niezbyt dokładnie przyśrubowana tabliczka z napisem instrukcja przeciwpożarowa. Lekko obluzowałem śrubki, w powstałą szczelinę wsunąłem paszport, dokręciłem śrubki z powrotem, wyszedłem na zewnątrz i pożarłem hamburgera. Po powrocie do mieszkania uraczyłem się sporą dawką szkockiej i usiłowałem