Inferno. Дэн Браун. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Дэн Браун
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-7999-978-1
Скачать книгу
przytaknął, ale wciąż nie miał pojęcia, o co może chodzić.

      Doktor Brooks obrzuciła go uważniejszym spojrzeniem.

      – Nie wie pan, skąd właśnie te słowa? Czuje się pan winny z jakiegoś powodu?

      Gdy Robert sięgnął w mroczne czeluście swojej pamięci, znów ujrzał kobietę w welonie. Stała na brzegu rzeki krwi otoczona zwałami ciał. Odór śmierci powrócił.

      Poczuł nagle przemożny strach… nie tylko o siebie… ale o wszystkich. Piszczenie maszyny monitorującej pracę jego serca przyśpieszyło. Napiął mięśnie, próbując usiąść.

      Doktor Brooks natychmiast położyła mu dłoń na mostku, zmuszając do przybrania pozycji leżącej. Zerknęła na brodacza, a ten bez słowa podszedł do lady i zaczął coś przygotowywać.

      Lekarka pochyliła się nad Robertem, szepcząc:

      – Panie Langdon, stany lękowe są czymś normalnym po urazach mózgu. Musi się pan uspokoić i obniżyć tętno. Żadnych gwałtowniejszych ruchów. Żadnych podniet. Proszę leżeć i odpoczywać. Wszystko będzie dobrze. Pamięć wróci, ale to potrwa.

      Brodacz podszedł ze strzykawką w dłoni, podał ją doktor Brooks, a ona wstrzyknęła całą zawartość do kroplówki.

      – To tylko lekki środek uspokajający, który pozwoli panu na szybsze odprężenie się i przy okazji uśmierzy ból – wyjaśniła. Wstała, by odejść. – Wydobrzeje pan, panie Langdon. Proszę się przespać. Jeśli będzie pan czegoś potrzebował, wystarczy nacisnąć klawisz znajdujący się na listwie bocznej łóżka.

      Zgasiła światło i razem z brodaczem opuściła izolatkę.

      Leżący w ciemności Robert czuł, jak zaaplikowany mu środek rozpływa się szybko po ciele, wciągając go ponownie w studnię bez dna, z której dopiero zdołał się wydobyć. Walczył z tym, starał się unieść powieki, wpatrzyć w otaczający go mrok. Chciał usiąść, ale ciało miał sztywne, jakby odlano je z cementu.

      Zdołał jednak odwrócić głowę i znów spojrzeć w okno. Teraz, po zgaszeniu światła, nie widział już własnego odbicia w szybie, zastąpiła je odległa panorama miasta.

      Pomiędzy konturami wież i kopuł dominowała jedna, iście królewska budowla. Imponująca forteca z kamienia z blankami i wysoką na niemal sto metrów wieżą zwieńczoną machikułami.

      Langdon raptownie usiadł na łóżku, powodując eksplozję bólu w głowie. Starając się ignorować pulsowanie, skupił wzrok na wieży.

      Doskonale znał tę średniowieczną budowlę.

      Istniała tylko jedna taka na całym świecie.

      Ale od Massachusetts dzieliło ją prawie siedem tysięcy kilometrów.

      Na zewnątrz potężnie zbudowana kobieta, kryjąc się w cieniu budynków przy via Torregalli, zsiadła zwinnie z motocykla marki BMW i ruszyła przed siebie krokiem pantery ścigającej upatrzoną zdobycz. Spojrzenie miała czujne. Jej postawione na irokeza włosy sterczały znad podniesionego kołnierza skórzanego kombinezonu. Sprawdziła raz jeszcze pistolet z tłumikiem, po czym spojrzała w okno izolatki Roberta Langdona, w którym właśnie gasło światło.

      Wcześniej tego samego wieczoru nie zdołała wypełnić powierzonej jej misji. Jedno zagruchanie gołębicy zmieniło wszystko.

      Teraz będzie musiała to naprawić.

      Rozdział 2

      – Jestem we Florencji?

      Robert Langdon nadal czuł ból głowy. Siedział prosto na szpitalnym łóżku, wduszając raz po raz przycisk alarmowy. Pomimo zaaplikowanych niedawno środków uspokajających serce waliło mu w piersi jak oszalałe.

      Doktor Brooks, potrząsając kucykiem przy każdym zdecydowanym kroku, wróciła pośpiesznie do izolatki.

      – Coś się stało?

      Zdezorientowany Langdon pokręcił głową.

      – Czy to… Włochy?!

      – Mamy postęp – ucieszyła się lekarka. – Wraca panu pamięć.

      – Nie wraca. – Robert wskazał na majaczącą w oddali budowlę. – Rozpoznałem Palazzo Vecchio.

      Doktor Brooks zapaliła ponownie światło i panorama Florencji zniknęła. Kobieta podeszła do łóżka, przemawiając zniżonym głosem.

      – Nie ma powodów do obaw, panie Langdon. Doświadcza pan objawów łagodnej amnezji, niemniej doktor Marconi zapewnił mnie, że pański mózg funkcjonuje prawidłowo.

      Zwabiony sygnałem przycisku alarmowego brodacz także pojawił się w izolatce. Przyglądał się widocznym na monitorze wykresom pracy serca Langdona, gdy jego młodsza koleżanka perorowała po włosku – informując o tym, że Langdon był agitato, gdy odkrył, że przebywa we Włoszech.

      Agitato? powtórzył w myślach rozzłoszczony Robert. Pobudzony? Raczej zdumiony!

      Adrenalina krążąca w jego żyłach walczyła wciąż ze środkami uspokajającymi.

      – Co mi się przydarzyło? – spytał. – Jaki mamy dziś dzień?

      – Proszę się niczym nie martwić – uspokajała go lekarka. – Właśnie zaczyna się poniedziałek, osiemnasty marca.

      Poniedziałek…

      Langdon pomimo bólu spróbował sięgnąć myślami do ostatnich wspomnień – czyli chłodu i mroku, w jakich przemierzał kampus Harvardu, idąc na wieczorne sobotnie zajęcia.

      To było dwa dni temu?!

      Poczuł ukłucie paniki, gdy spróbował przypomnieć sobie, co wydarzyło się na zajęciach i po nich. W głowie miał pustkę. Usłyszał szybsze pikanie maszyny monitorującej pracę jego serca.

      Brodaty lekarz podrapał się po brodzie i znów zajął się sprzętem. Doktor Brooks przysiadła obok Langdona.

      – Nic panu nie będzie – dodała mu otuchy przyjaznym tonem. – Zdiagnozowaliśmy u pana amnezję wsteczną, co jest bardzo częstą przypadłością przy urazach czaszki. Może pan mieć problemy z przypomnieniem sobie wydarzeń z kilku ostatnich dni, ale z pewnością nie doznał pan żadnego trwałego uszczerbku na zdrowiu… – zamilkła na moment. – Pamięta pan, jak mam na imię? Przedstawiłam się, wchodząc do izolatki.

      Langdon zastanawiał się przez chwilę.

      – Sienna… Doktor Sienna Brooks.

      Uśmiechnęła się.

      – Widzi pan? Pamięta pan wszystko jak trzeba.

      Roberta potwornie bolała głowa, z jego wzrokiem także było nie najlepiej, widział wszystko jak przez mgłę.

      – Co się stało? Jak… jak tutaj trafiłem?

      – Teraz powinien pan odpocząć, może potem…

      – Jak trafiłem do szpitala? – zapytał stanowczo, a pikanie monitora znów przyśpieszyło.

      – Proszę oddychać miarowo – poleciła mu lekarka, wymieniając nerwowe spojrzenia z kolegą po fachu. – Dobrze, już dobrze… powiem panu. – Przybrała poważniejszy ton. – Panie Langdon, trzy godziny temu wtoczył się pan do naszej izby przyjęć z krwawiącą raną na głowie i niemal natychmiast stracił pan przytomność. Nikt nie wiedział, kim pan jest ani skąd pan się tu wziął. Mamrotał pan coś po angielsku, zatem doktor Marconi poprosił mnie o asystowanie. Przyjechałam tutaj z Wielkiej Brytanii na staż podyplomowy.

      Langdon poczuł się, jakby trafił do wnętrza obrazu Maxa Ernsta.

      Co ja u licha