Grzesznicy na wpół pogrzebani do góry nogami…
Może sprawił to smród ekskrementów albo wspomnienie widoku poruszających się rytmicznie nagich podudzi rowerzysty, w każdym razie Robert znów miał przed oczyma cuchnące czeluście Malebolge i wystające z ziemi wierzgające nogi.
Odwrócił się pośpiesznie do swojej towarzyszki.
– Sienna, czy na naszej wersji Mapy Piekieł wierzgające nogi znajdowały się w dziesiątej czeluści? Na najniższym poziomie Malebolge?
Spojrzała na niego dziwnie, jakby nie był to najlepszy czas na podobne pogaduszki.
– Tak, na najniższym.
W mgnieniu oka wrócił do wiedeńskiego wykładu. Znów stał na scenie, tylko chwile dzieliły go od wielkiego finału. Właśnie pokazał zgromadzonym grawiurę Gustave’a Doré przedstawiającą Geryona – uskrzydlone monstrum z ogonem zakończonym jadowitym żądłem, które żyło nad Malebolge.
– Zanim udamy się na spotkanie z Szatanem – obwieścił głosem dudniącym ze wszystkich głośników – musimy przejść obok dziesięciu czeluści Malebolge, gdzie męki cierpią wszelkiej maści oszuści, którym udowodniono rozmyślne czynienie zła.
Langdon zmieniał przezrocza, pokazując kolejne detale, aż wreszcie zabrał publiczność na przechadzkę po wszystkich czeluściach.
– Od góry do dołu mamy: uwodzicieli chłostanych przez demony… bałwochwalców tarzających się w ludzkich odchodach… pazernych kapłanów pogrzebanych do góry nogami… czarowników z głowami przekręconymi o sto osiemdziesiąt stopni… skorumpowanych polityków w gotującej się smole… hipokrytów odzianych w ciężkie ołowiane szaty… złodziei kąsanych przez węże… fałszywych doradców pożeranych przez ogień… siewców niezgody rozrywanych na strzępy przez diabły… a na sam koniec oszczerców, których zarazy odmieniły nie do poznania. – Langdon spojrzał na audytorium. – Dante zarezerwował ostatnią czeluść dla oszczerców, ponieważ ich kłamstwa doprowadziły do jego wieloletniego wygnania z ukochanej Florencji.
– Robercie? – To był głos Sienny.
Langdon wrócił do rzeczywistości.
Kobieta spoglądała na niego pytająco.
– O co chodzi? – dopytywała.
– O naszą wersję Mapy Piekieł – odparł podekscytowany. – Została zmieniona! – Wyjął projektor z kieszeni i potrząsnął nim na tyle, na ile pozwalała ciasna przestrzeń. Kulka we wnętrzu wskaźnika zagrzechotała głośno, lecz dźwięk ten i tak utonął w wyciu policyjnych syren. – Ktokolwiek był autorem tego obrazu, poprzestawiał czeluści w Malebolge!
Gdy urządzenie zaczęło świecić, Langdon skierował je na płaską przestrzeń przed nimi. La Mappa dell’Inferno była wyraźnie widoczna w otaczającym ich cieniu.
Botticelli na przenośnej toalecie, pomyślał zawstydzony Robert. To ostatnie miejsce, na którym dzieło mistrza powinno być wyświetlane.
Przebiegł wzrokiem wszystkie dziesięć czeluści i pokiwał z satysfakcją głową.
– Tak! – zawołał. – Nic się nie zgadza! Ostatnia czeluść powinna być wypełniona zniekształconymi ciałami, nie wystającymi z ziemi nogami. Dziesiąty dół był przeznaczony dla oszczerców, nie dla chciwych kapłanów!
Sienna wyglądała na zaintrygowaną.
– Ale… po co ktoś miałby zadawać sobie tyle trudu?…
– Catrovacer – wyszeptał Langdon, wyszukując literki dodane do każdej czeluści. – To chyba niewłaściwa kolejność liter.
Mimo rany, która pozbawiła go wspomnień z ostatnich dwóch dni, reszta pamięci pracowała bez zarzutu. Przymknął oczy, by przeanalizować różnice dzielące obie wersje La Mappy. Zmian w Malebolge było mniej, niż przypuszczał… a jednak poczuł się, jakby ktoś zdjął mu opaskę z oczu.
Wszystko stało się nagle kryształowo jasne.
Szukaj, a znajdziesz!
– O co chodzi? – dopytywała się Sienna.
Langdon poczuł suchość w ustach.
– Już wiem, po co przyjechałem do Florencji.
– Wiesz?
– Tak. Wiem też, gdzie powinienem się udać.
Chwyciła go za ramię.
– Gdzie?
Langdon miał wrażenie, że po raz pierwszy od przebudzenia w szpitalu naprawdę stanął na nogi.
– Te dziesięć liter – wyszeptał. – To adres na tutejszej starówce. Tam znajdę odpowiedzi.
– Gdzie na starówce? – zainteresowała się Sienna. – I jak do tego doszedłeś?
Po drugiej stronie toalety rozległy się jakieś śmiechy. Kolejni studenci przechodzili obok placu budowy, żartując i rozmawiając w kilku językach. Langdon wyjrzał ostrożnie zza budki, odprowadzając ich spojrzeniem. Potem sprawdził, czy w pobliżu nie ma policji.
– Musimy iść. Wyjaśnię ci wszystko po drodze.
– Po drodze? – Sienna potrząsnęła głową. – Nie zdołamy przejść przez bramę!
– Zaczekaj tutaj pół minuty – poprosił – a potem idź moim śladem.
Po tych słowach wymknął się, zostawiając zaskoczoną towarzyszkę niedoli samą sobie.
Rozdział 21
– Scusi! – Robert pobiegł za grupką studentów. – Scusate!
Odwrócili się wszyscy w kierunku Langdona, który całkiem udatnie wcielił się w zagubionego turystę.
– Dov’è l’Istituto Statale d’Arte? – zapytał łamanym włoskim.
Wytatuowany chłopak wydmuchnął kłąb dymu papierosowego i prychnął kpiąco.
– Non parliamo italiano. – Miał francuski akcent.
Jedna z dziewcząt zganiła go natychmiast i wskazała ręką w kierunku Bramy Rzymskiej.
– Più avanti, sempre dritto.
Kawałek dalej, cały czas prosto, przetłumaczył w myślach Robert.
– Grazie.
W tym czasie Sienna wydostała się niepostrzeżenie zza toalety i wróciła na chodnik. Gdy smukła trzydziestodwulatka zbliżyła się do grupki studentów, Langdon położył jej dłoń na ramieniu.
– To moja siostra, Sienna. Wykłada sztuki piękne.
Wytatuowany chłopak mruknął pod nosem coś, co zabrzmiało jak „T-I-L-F”, a jego koledzy wybuchnęli gromkim śmiechem.
Langdon zignorował ich reakcję.
– Szukamy we Florencji szkół, w których mogłaby nauczać. Możemy iść z wami?
– Ma certo – zgodziła się młoda Włoszka.
Gdy szli w kierunku policyjnej blokady, Sienna zaczęła rozmawiać ze studentami, a Langdon schyliwszy głowę, ukrył się wśród młodzieży, by nie rzucać się w oczy.
Szukaj, a znajdziesz, pomyślał, czując przyśpieszone bicie serca na wyobrażony widok prawidłowej kolejności czeluści w Malebolge.
Catrovacer. Te dziesięć liter jego zdaniem stanowiło sedno liczącej kilkaset lat zagadki, której nikt do tej pory nie rozwiązał. W 1563 roku znalazły się one wysoko na