Inferno. Дэн Браун. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Дэн Браун
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Поэзия
Год издания: 0
isbn: 978-83-7999-978-1
Скачать книгу
wsparcia terenowego, przez pracę w dziale koordynacji strategii, po wysoką pozycję wśród agentów polowych. Ta praca była dla mnie wszystkim. Agenci polowi wiedli życie pełne tajemnic, podróży i długich misji, wykluczających możliwość stabilizacji i nawiązywania bliższych znajomości.

      Od roku pracowałam nad tym zadaniem, myślała, wciąż nie mogąc uwierzyć, że Zarządca tak szybko nacisnął spust i wykluczył ją z organizacji.

      Vayentha przez ostatnie dwanaście miesięcy nadzorowała wsparcie udzielane temu samemu klientowi Konsorcjum – ekscentrycznemu, zielonookiemu geniuszowi, który pragnął zniknąć na jakiś czas, by pracować z dala od wścibskich konkurentów i wrogów. Człowiek ten rzadko ruszał się z kryjówki, a gdy to robił, dbał, by pozostawać niewidzialnym dla reszty świata. Głównie jednak pracował. Vayentha nie wiedziała nad czym i nie interesowało jej to; miała zadbać, aby nieustannie go poszukujący potężni wrogowie nie wpadli na jego ślad.

      Wykonywała tę pracę z ogromnym oddaniem i zaangażowaniem, dzięki czemu wszystko szło jak po maśle… aż do minionej nocy.

      To wtedy zaczął się jej osobisty i zawodowy upadek.

      Wypadłam z gry…

      Protokół wykluczenia wymagał, by objęty nim agent natychmiast porzucił wykonywanie misji i oddalił się z miejsca akcji. W razie schwytania Konsorcjum nie przyzna się do współpracy z nim. Doświadczeni agenci wiedzieli, że nie warto zadzierać z organizacją, ponieważ wielokrotnie widzieli, jak ta manipuluje rzeczywistością, aby osiągnąć założony cel.

      Vayentha znała tylko dwóch ludzi, którzy zostali wykluczeni. Co ciekawe, nigdy więcej ich nie zobaczyła. Do tej pory zakładała, że zostali wezwani na rozmowę do szefa, a potem wylani z roboty z zakazem kontaktowania się z kimkolwiek pracującym nadal dla Konsorcjum.

      Dzisiaj jednak nie była już tego taka pewna.

      Próbowała sobie wmówić, że przesadza. Że Konsorcjum działa w znacznie bardziej wyrafinowany sposób i nie musi zabijać ludzi z zimną krwią.

      Mimo to i tak poczuła przechodzący ją zimny dreszcz.

      Instynkt kazał jej opuścić dach hotelu chwilę po tym, jak na miejsce przybyła ekipa Brüdera. Teraz zaczęła się zastanawiać, czy natychmiastowa ucieczka nie ocaliła jej przypadkiem życia.

      Nikt nie wie, gdzie jestem…

      Jadąc prostą jak strzała viale del Poggio Imperiale, zdała sobie nagle sprawę, jak wielka zmiana nastąpiła w jej życiu w ciągu ostatnich kilku godzin. Ubiegłej nocy przejmowała się wyłącznie tym, czy wykona zadanie. Obecnie drżała o własne życie.

      Rozdział 20

      Florencja była ongiś otoczona murami obronnymi, a główną jej bramą była zbudowana w 1326 roku Porta Romana – Brama Rzymska – i chociaż większość umocnień grodu została zniszczona w ciągu kolejnych stuleci, kamienny portal przetrwał i wciąż przepływały pod nim strumienie ludzi pragnących dostać się do miasta. Aby tego dokonać, musieli się zanurzyć w łukowato sklepionym przejściu prowadzącym na drugą stronę gigantycznych fortyfikacji.

      Wrota te były wysokim na pięćdziesiąt metrów bastionem ze starożytnej cegły i kamienia, strzeżonym do dziś przez masywne drewniane drzwi, których nie zamykano już jednak na noc, aby nie utrudniać turystom dostępu do miasta. Przed bramą znajdowało się rondo, z którego wybiegało sześć szerokich ulic. Pośrodku trawiastego kręgu stał spory pomnik autorstwa Pistoletta, przedstawiający opuszczającą Florencję kobietę z ogromnym pakunkiem na głowie.

      Choć obecnie była to jedna z najbardziej zakorkowanych okolic miasta, w dawnych czasach przy tej surowej bramie mieściły się Fiera dei Contratti – Targi Kontraktowe – na których ojcowie wystawiali swoje córki na sprzedaż, niejednokrotnie zmuszając je do prowokacyjnych tańców, aby uzyskać wiano. Oficjalnie nazywano ten proceder układaniem małżeństwa.

      Tego ranka Sienna zatrzymała motor kilkaset metrów od bramy i wykonała zniecierpliwiony gest. Langdon wyjrzał zza jej pleców i natychmiast zrozumiał, o co chodzi. Mieli przed sobą długi sznur stojących samochodów. Ruch na rondzie został zatrzymany przez policyjną blokadę, a kolejne radiowozy wciąż przybywały od strony starówki. Uzbrojeni funkcjonariusze chodzili od samochodu do samochodu, przepytując pasażerów.

      Tu nie może chodzić o nas, pomyślał Langdon. Chociaż…

      Spocony rowerzysta zbliżał się do nich od strony korka, pedałując zawzięcie w górę viale Machiavelli. Miał jeden z tych dziwacznych rowerów, na których jeździ się w pozycji leżącej.

      – Cos’ è successo? – zawołała do niego Sienna.

      – E chi lo sa! – odkrzyknął w odpowiedzi z zaniepokojoną miną. – Carabinieri! – przemknął obok, pragnąc jak najszybciej oddalić się z tego miejsca.

      Sienna odwróciła się do Langdona. Ona także miała ponurą minę.

      – Blokada drogowa. Karabinierzy.

      Gdzieś za nimi rozległo się wycie syren. Sienna natychmiast stanęła na pedałach i odwróciła się szybko z nieskrywanym lękiem na twarzy.

      Wzięli nas we dwa ognie, pomyślał Langdon, rozglądając się po poboczu w poszukiwaniu drogi ucieczki – przecznicy, parku, zjazdu – jednakże z lewej otaczały ich rezydencje, a z prawej wysoki mur.

      Dźwięk syren był coraz głośniejszy.

      – Tam – wskazał znajdujący się trzydzieści metrów dalej plac budowy, na którym przenośna betoniarka gwarantowała chwilowe zniknięcie z oczu.

      Sienna wjechała na chodnik i pognała w tamtą stronę. Zaparkowała za betoniarką, lecz jak się okazało, urządzenie z trudem zasłoniło sam motor.

      – Za mną! – rzuciła się w kierunku niewielkiej szopy stojącej między zaroślami pod wysokim kamiennym murem.

      To nie szopa, uzmysłowił sobie Langdon, gdy poczuł bijący od przybytku smród.

      Dobiegając do przenośnej toalety dla robotników, wciąż słyszeli za plecami wyjące syreny radiowozów. Sienna nacisnęła klamkę, ale drzwi się nie otworzyły. Zabezpieczała je kłódka na grubym łańcuchu. Langdon chwycił kobietę za rękę i pociągnął ją za toaletę, wciskając się w wąski załom między plastikową ścianką a kamiennym murem. Z trudem zmieścili się w tej ciasnej i okropnie cuchnącej przestrzeni.

      Zanim Langdon zdążył się odwrócić, ulicą przejechał granatowy SUV z wymalowanym na boku napisem CARABINIERI. Wóz minął wolno ich kryjówkę.

      Włoska żandarmeria, pomyślał z niedowierzaniem Robert. Zastanawiał się, czy funkcjonariuszom także kazano strzelać do niego bez ostrzeżenia.

      – Komuś naprawdę zależy na znalezieniu nas – wyszeptała Sienna. – I jak widać, wie, co robi.

      – Może namierzyli nas GPS-em? – zastanawiał się na głos Langdon. – Może ten projektor został wyposażony w urządzenie namierzające?

      Sienna pokręciła głową.

      – Gdyby policjanci mogli nas tak łatwo namierzyć, już mielibyśmy ich na karku.

      Langdon poruszył się, próbując wpasować lepiej w niewielką przestrzeń, i tak stanął twarzą w twarz ze stylowym graffiti zdobiącym tylną ściankę przybytku.

      Tylko Włosi są zdolni do czegoś takiego.

      Większość włoskich przenośnych toalet pokrywały pokraczne rysunki penisów albo wielkich piersi. To graffiti jednak wyglądało jak szkic z albumu studenta malarstwa – ludzkie oko, dobrze uchwycona dłoń, profil mężczyzny i fantastyczny smok.

      – Niszczenie