W tej chwili przebiegł obok niej Gwizjusz, który zawiadomiwszy królową-matkę o śmierci admirała, powracał na miejsce morderstw.
— O, Henryku! — zawołała Małgorzata. — Gdzie jest król Nawarry? Książę spojrzał na nią z uśmiechem zdziwienia, skłonił się i nie odpowiedziawszy ani słowa, wyszedł ze swoimi żołnierzami.
Małgorzata przystąpiła do kapitana wychodzącego z Luwru, który przed wyjściem rozkazał swoim żołnierzom ponabijać broń.
— Gdzie król Nawarry? — zapytała.
— Nie wiem, pani — odrzekł kapitan. — Nie jestem na usługach Jego Królewskiej Mości.
— A, kochany Rene — zawołała Małgorzata spostrzegłszy perfumiarza Katarzyny. — To ty... czy idziesz od matki? Czy nie wiesz, gdzie mój mąż?
— Jego Królewska Mość król Nawarry nie jest moim przyjacielem, jak pani zapewne wiadomo. Mówią nawet — dodał z szyderczym uśmiechem — że ośmiela się obwiniać mnie o wspólnictwo z królową Katarzyną w otruciu jego matki.
— Nie! nie... — zawołała Małgorzata — nie wierz temu, mój dobry Rene.
— O, mnie wszystko jedno — odpowiedział perfumiarz. — Ani król Nawarry, ani jego stronnicy nie są straszni w tej chwili.
I odwrócił się od Małgorzaty.
— O panie de Tavannes, panie de Tavannes! — zawołała Małgorzata. — Tylko słówko, bądź łaskaw!
Tavannes, przechodzący właśnie, zatrzymał się.
— Gdzie jest Henryk Nawarski? — zapytała Małgorzata.
— Na honor! — odpowiedział głośno — sądzę, że musi być na mieście z księciem d'Alencon i z księciem Kondeuszem.
Potem dodał tak cicho, że tylko Małgorzata mogła dosłyszeć: . — Piękna królowo! Jeżeli chcesz zobaczyć tego, na którego miejscu żeby być, oddałbym swe życie, idź do zbrojowni króla.
— O, dziękuję ci. Tavannes — rzekła Małgorzata, słysząc z całej odpowiedzi tylko to, co ją obchodziło. — Dziękuję ci! Idę tam.
I poszła, mówiąc sama do siebie:
— Po tym wszystkim, co mu obiecałam, po tym, jak się zachował wówczas, kiedy niewdzięczny Henryk był ukryty w gabinecie, nie mogę dopuścić, ażeby zginął.
I zapukała do apartamentów króla. Lecz całe mieszkanie opasane było dwoma oddziałami gwardii.
— Król nikogo nie przyjmuje! — rzekł oficer, szybko przystępując do królowej.
— Lecz mnie... — zawołała Małgorzata.
— Rozkaz dotyczy wszystkich.
— Mnie, królowej Nawarry! Mnie, jego siostry!
— Przebacz, pani, rozkaz nie obejmuje żadnych wyjątków. I oficer zamknął drzwi.
— A, on zginął! — zawołała Małgorzata, zatrwożona złowrogimi twarzami wyrażającymi jeżeli nie zemstę, to przynajmniej niezłomną wolę. — Tak, tak, teraz wszystko pojmuję... Użyto mnie jako przynęty... Jestem sidłem, do którego zwabiono hugonotów... O, wejdę, niech mnie zabiją.
I biegła jak szalona po korytarzach i krużgankach.
Nagle, przechodząc obok maleńkich drzwiczek, usłyszała śpiew cichy, prawie ponury, tak był jednostajny.
W pobliskiej komnacie jakiś drżący głos mówił kalwiński psalm.
— A, to mamka mego brata, Magdalena... Tak, to ona! — zawołała Małgorzata, w której głowie zabłysła nagle szczęśliwa myśl. — Ona to... Boże chrześcijan, dopomóż mi!
W rzeczy samej, po ostrzeżeniu Małgorzaty, po rozmowie z Renem, po wyjściu od królowej-matki, któremu tak się sprzeciwiała biedna suczka Febe, Henryk Nawarski spotkał kilku panów katolickich, którzy chcąc mu okazać swoje uszanowanie, odprowadzili go do domu. Tutaj czekało na niego przeszło dwudziestu hugonotów, którzy skoro zebrali się u młodego swego wodza, nie chcieli go odstąpić: tak, to przeczucie strasznej nocy krążyło od kilku godzin po całym Luwrze. Zostali więc i nikt nie śmiał ich zaczepić. Wreszcie, za pierwszym uderzeniem dzwonu na wieży Saint-Germain-l'Auxerrois, którego głos rozległ się we wszystkich sercach jak dźwięk dzwonu śmierć zapowiadającego, wszedł Tavennes i pośród ogólnego milczenia dał znać Henrykowi, że król Karol IX chce z nim pomówić.
O oporze nie można było myśleć. Na galeriach i korytarzach Luwru dały się słyszeć kroki żołnierzy, zebranych w podwórzu i pokojach w liczbie blisko dwóch tysięcy. Henryk, pożegnawszy się z przyjaciółmi, których już nie miał więcej zobaczyć, udał się za Tavannesem, który wprowadził go do maleńkiej galerii przylegającej do gabinetu królewskiego i zostawił go tutaj samego, bezbronnego, z sercem przepełnionym podejrzeniami.
Król Nawarry przepędził dwie nieskończenie długie godziny w samotności, przysłuchując się z coraz bardziej wzrastającą trwogą dźwiękom dzwonu alarmowego i odgłosom strzałów. Przez okratowane okno widział, przy łunie pożaru i blasku pochodni, nieszczęśliwych zbiegów i ścigających ich morderców, lecz nie znał przyczyny tych krzyków rozpaczy i śmierci i chociaż dobrze znał Karola IX, jego matkę i księcia Gwizjusza, nie domyślał się, co za straszny dramat rozgrywa się w tej chwili.
Henryk nie miał odwagi fizycznej, lecz za to obdarzony był siłą moralną. Bojąc się niebezpieczeństwa, spotykał je z uśmiechem, lecz zwykle spotykał je na polu bitwy, wśród dnia, wobec wszystkich, a towarzyszyła mu przeraźliwa harmonia trąb, głuchy i drżący huk bębnów... Tu zaś był bezbronny, sam jeden, zamknięty w ciemnościach, w których zaledwie by można było rozpoznać skradającego się mordercę i grożące żelazo. Te dwie godziny były dla niego, być może, nąjstraszniejszymi w całym życiu.
Kiedy rozruchy doszły do szczytu i gdy Henryk zaczął się już domyślać, iż rzecz idzie o zupełne wymordowanie protestantów, wszedł do niego jakiś kapitan i przez korytarz zaprowadził do mieszkania króla. Gdy się zbliżyli, drzwi otworzyły się i zamknęły za nim jakby siłą czarodziejską. Następnie kapitan wprowadził Henryka do Karola IX, znajdującego się natenczas w zbrojowni.
Kiedy weszli, król siedział na ogromnym krześle, położywszy ręce na poręczach i spuściwszy głowę na piersi. Na hałas sprawiony przez wchodzących Karol IX podniósł głowę. Henryk ujrzał wtedy, że pot wielkimi kroplami spływał mu po twarzy.
— Dobry wieczór, Henryczku! — rzekł młody król niegrzecznie. — La Chastre, zostaw nas.
Kapitan wyszedł.
Nastała grobowa cisza. Podczas tej chwili milczenia Henryk niespokojnie spojrzał naokoło i przekonał się, że był z królem sam. Nagle Karol IX zerwał się z krzesła.
— Na Boga! — zawołał, odrzucając w tył jasne włosy i ocierając z potu twarz — zapewne jesteś zadowolony, że znajdziesz się teraz przy mnie, nieprawdaż, Henryku?
— Bez wątpienia, Najjaśniejszy Panie — odpowiedział król Nawarry. — Ja zawsze poczytuję sobie za szczęście być blisko Waszej Królewskiej Mości.
— Tutaj lepiej niż tam, hę? — zagadnął Karol IX, idąc raczej za popędem swych myśli aniżeli odpowiadając na komplement Henryka.
— Nie rozumiem cię, Najjaśniejszy Panie — rzekł Henryk.
— Spójrz, a zrozumiesz.
I Karol IX prędko podszedł,