Królowa Margot. Aleksander Dumas. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Aleksander Dumas
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Историческая литература
Год издания: 0
isbn: 978-83-270-1874-8
Скачать книгу
Siostro — powiedziała cicho i prędko — na imię Gwizjusza, któremu ocaliłaś życie i który teraz ratuje twoje, zaklinam cię, nie oddalaj się stąd, nie chodź do swoich pokoi.

      — Co tam mówisz, Klaudio? — zapytała Katarzyna.

      — Nic, matko.

      — Ej! ty coś szepnęłaś Małgorzacie.

      — Życzyłam jej dobrej nocy i zarazem oświadczyłam, że księżna de Nevers przesyła jej swoje uszanowanie.

      — A gdzież jest ta piękna księżna?

      — U swego szwagra, księcia Gwizjusza.

      Katarzyna spojrzała na córki podejrzliwie i zmarszczyła brwi.

      — Pójdź tutaj, Klaudio — zawołała. Klaudia usłuchała. Katarzyna wzięła ją za rękę.

      — Coś jej powiedziała, gaduło? — syknęła królowa, ściskając silnie dłoń córki.

      Henryk, nic nie słysząc, lecz nie straciwszy z oczu ani jednego poruszenia królowej, księżnej Klaudi i Małgorzaty, zwrócił się do żony:

      — Pozwól mi, pani, ucałować twoją dłoń. Małgorzata wyciągnęła doń drżącą rękę.

      — Co ci Klaudia mówiła? — szepnął Henryk, nachylając się do jej palców.

      — Żebym nie wychodziła stąd. Na Boga!... nie wychodź ty także.

      Te słowa przebiegły w głowie Henryka jak błyskawica, lecz blask jej był dostateczny, ażeby oświecić go co do całego spisku.

      — To jeszcze nie wszystko — powiedziała Małgorzata — oto list przyniesiony przez szlachcica prowansalskiego.

      — Pana de La Mole?

      — Tak.

      — Dziękuję — odrzekł Henryk chowając list.

      I odszedłszy od zalęknionej żony, położył rękę na ramieniu florentczyka.

      — No i cóż, panie Renę — zapytał — jakże tam idzie handel?

      — Dosyć dobrze — odpowiedział truciciel ze swym zdradzieckim uśmiechem.

      — I ja tak myślę — rzekł Henryk — skoro posiadasz za klientów wszystkie ukoronowane głowy nie tylko we Francji, ale i za granicą.

      — Wyjąwszy głowę króla Nawarry — uczynił zuchwałą uwagę florentczyk.

      — Tak, tak! — zawołał Henryk — masz słuszność; a jednak biedna moja matka, która u ciebie wszystko kupowała, polecała umierając pamięci mej perfumiarza Renego. Jutro lub pojutrze przyjdź do mnie i przynieś perfumy najlepsze, jakie masz.

      — To ci wcale nie wyjdzie na złe — wtrąciła z uśmiechem Katarzyna — mówią...

      — Że ode mnie nieosobliwie pachnie — przerwał Henryk śmiejąc się także — lecz któż ci, matko, o tym powiedział? Czy Małgorzata?

      — Nie, mój synu — odrzekła Katarzyna — pani de Sauve.

      W tejże chwili księżna Lotaryńska, nie mogąc mimo usiłowań zapanować nad sobą, wybuchnęła łkaniem. Henryk nawet się nie obejrzał.

      — Co ci jest, siostro? — zawołała Małgorzata, rzucając się do Klaudii.

      — Nic — odpowiedziała Katarzyna stając pomiędzy nimi. — Miewa ona często gorączkę nerwową, którą Mazille radzi leczyć ziołami.

      I znowu z większą jeszcze siłą ścisnęła rękę starszej córki: następnie, obracając się do młodszej, rzekła:

      — No i cóż, Małgorzato, czyż nie słyszałaś, żem cię prosiła, abyś odeszła do siebie? Jeżeli ci tego za mało, rozkazuję ci.

      — Przebacz, matko — powiedziała Małgorzata blada i drżąca. — Życzę spokojnej nocy Waszej Królewskiej Mości.

      — Spodziewam się, że twoje życzenie się spełni. Dobranoc ci. Małgorzata odeszła wolnym i niepewnym krokiem, na próżno starając się spotkać wzrok męża, który nawet nie obejrzał się za nią.

      Nastała chwila milczenia. Katarzyna nie spuszczała z oczu księżnej Lotaryńskiej, z założonymi rękoma spoglądającej na matkę.

      Henryk stał odwrócony tyłem, lecz całą tę scenę widział w lustrze, udając, że sobie smaruje wąsy pomadą tylko co wziętą od Renego.

      — Cóż, Henryku — zapytała Katarzyna — czy wyjdziesz nareszcie?

      — A... prawda! — zawołał król Nawarry. — Na honor! zapomniałem, że książę d'Alencon i książę Kondeusz czekają na mnie. Ten cudowny zapach upoił mnie. Zdaje mi się, że pamięć straciłem. Do widzenia, pani.

      — Do widzenia... A jutro nie zapomnij powiadomić mnie o zdrowiu admirała.

      — Nie zaniedbam tego uczynić. Febe, czego chcesz?

      — Febe! — krzyknęła ze złością Katarzyna.

      — Zawołaj ją, pani, do siebie — rzekł Bearneńczyk — gdyż nie chce mnie stąd wypuścić.

      Królowa-matka wstała i przytrzymała pieska za obróżkę, dopóki Henryk nie wyszedł z tak wesołą i spokojną twarzą, jak gdyby nie czuł w głębi serca, że życiu jego grozi niebezpieczeństwo.

      Piesek, puszczony przez Katarzynę, czując się wolnym, rzucił się za Henrykiem, lecz znalazłszy drzwi zamknięte, ponuro tylko zawył, wsadziwszy długą mordkę za portierę.

      — Teraz, Karolino — powiedziała Katarzyna do pani de Sauve — zawołaj mi panów Gwizjusza i Tavannesa, znajdujących się w mojej modlitewni. Po powrocie odprowadzisz do domu księżnę Lotaryńską, gdyż jest cokolwiek słaba.

      Rozdział VII Noc 24 sierpnia 1572 roku

      Rozdział VII

      Noc 24 sierpnia 1572 roku

      Skoro La Mole i Coconnas zjedli w oberży „Pod Piękną Gwiazdą" lichą wieczerzę (gdyż pieczone ptaki były tylko na szyldzie), Coconnas wyciągnął nogi, podparł się łokciami o stół i dopijając ostatniej szklanki wina, zapytał:

      — I cóż, czy zaraz idziesz spać, panie de La Mole?

      — Na honor, myślę to uczynić, gdyż być może, iż mnie w nocy obudzą.

      — I ja także — powiedział Coconnas — jednak zdaje mi się, że w takim razie zamiast iść spać i dać na siebie czekać tym, co po nas przyślą, lepiej każmy sobie podać karty i grajmy. Tym sposobem zastaną nas gotowych.

      — Chętnie bym się na to zgodził — odrzekł La Mole — lecz na karty brak mi pieniędzy; całego majątku mam zaledwie sto talarów złotem.

      — Sto talarów złotem! — zawołał Coconnas — i jeszcze się pan uskarżasz? Do kroćset, ja mam tylko sześć.

      — Wątpię — odparł La Mole — widziałem przecież, jak pan wyjmowałeś z kieszeni worek, który wydawał mi się nie tylko pełny, lecz nawet tęgo nabity.

      — Eh!... — powiedział Coconnas — to są pieniądze przeznaczone na uiszczenie dawnego długu, który muszę oddać staremu przyjacielowi mego ojca, zdaje się, takiemu hugonotowi jak i pan. Tak — dodał uderzywszy się po kieszeni — jest tu sto sztuczek złota, lecz należą one do pana Mercandona. Moja spuścizna ogranicza się, jak już panu powiedziałem, do sześciu talarów.

      — Więc jakże będziemy grali?

      —