– Eunice – rzekł – czy jest ten człowiek, o którym wspomniałaś wczoraj Tejrezjaszowi?
– Jest, panie.
– Jak się zowie?
– Chilon Chilonides, panie.
– Kto on jest?
– Lekarz, mędrzec i wróżbita, który umie czytać w losach ludzkich i przepowiadać przyszłość.
– Czy przepowiedział przyszłość i tobie?
Eunice oblała się rumieńcem, który zaróżowił nawet jej uszy i szyję.
– Tak, panie.
– Cóż ci wywróżył?
– Że spotka mnie boleść i szczęście.
– Boleść spotkała cię wczoraj z ręki Tejrezjasza, a więc powinno przyjść i szczęście.
– Już przyszło, panie.
– Jakie?
A ona szepnęła cicho:
– Zostałam.
Petroniusz położył dłoń na jej złotej głowie.
– Dobrześ ułożyła dziś fałdy i rad jestem z ciebie, Eunice.
Jej zaś pod tym dotknięciem oczy w jednej chwili zaszły mgłą szczęścia i pierś poczęła się szybko poruszać.
Lecz Petroniusz z Winicjuszem przeszli do atrium, gdzie czekał na nich Chilon Chilonides, który ujrzawszy ich oddał głęboki pokłon. Petroniuszowi na myśl o przypuszczeniu, które uczynił wczoraj, że może to być kochanek Eunice, uśmiech wybiegł na usta. Człowiek, który stał przed nim, nie mógł być niczyim kochankiem. W tej dziwnej figurze było coś i plugawego, i śmiesznego. Nie był stary: w jego niechlujnej brodzie i kręconej czuprynie ledwie gdzieniegdzie przeświecał włos siwy. Brzuch miał zapadły, plecy zgarbione tak, że na pierwszy rzut oka wydawał się być garbatym, nad owym garbem zaś wznosiła się głowa wielka, o twarzy małpiej i zarazem lisiej, i przenikliwym wejrzeniu. Żółtawa jego cera popstrzona była pryszczami, a pokryty nimi całkowicie nos mógł wskazywać zbytnie zamiłowanie do butelki. Zaniedbany ubiór, składający się z ciemnej tuniki utkanej z koziej wełny i takiegoż dziurawego płaszcza, dowodził prawdziwej lub udanej nędzy. Petroniuszowi na jego widok przyszedł na myśl Homerowy Tersytes, więc też odpowiedziawszy skinieniem ręki na jego ukłon rzekł:
– Witaj, boski Tersytesie! Jak się miewają twoje guzy, których ci nabił pod Troją Ulisses, i co on sam porabia na Polach Elizejskich?
– Szlachetny panie – odpowiedział Chilon Chilonides – najmędrszy z umarłych, Ulisses, zasyła przeze mnie najmędrszemu z żyjących, Petroniuszowi, pozdrowienie i prośbę, by okrył nowym płaszczem moje guzy.
– Na Hekate Triformis! – zawołał Petroniusz – odpowiedź warta płaszcza…
Lecz dalszą rozmowę przerwał niecierpliwy Winicjusz, który spytał wręcz:
– Czy wiesz dokładnie, czego się podejmujesz?
– Gdy dwie familie w dwóch wspaniałych domach nie mówią o niczym innym, a za nimi powtarza wiadomość połowa Rzymu, nietrudno wiedzieć – odparł Chilon. – Wczorajszej nocy odbito dziewicę, wychowaną w domu Aula Plaucjusza, imieniem Ligia albo właściwie: Kallina, którą twoi niewolnicy, o panie, przeprowadzali z pałacu cezara do twej insuli, ja zaś podejmuję się odnaleźć ją w mieście lub jeśli, co jest mało prawdopodobnym, opuściła miasto, wskazać ci, szlachetny trybunie, dokąd uciekła i gdzie się ukryła.
– Dobrze! – rzekł Winicjusz, któremu podobała się ścisłość odpowiedzi. – Jakie masz do tego środki?
Chilo uśmiechnął się chytrze:
– Środki ty posiadasz, panie, ja mam tylko rozum.
Petroniusz uśmiechnął się także, albowiem był zupełnie zadowolony ze swego gościa.
„Ten człowiek może odnaleźć dziewczynę” – pomyślał.
Tymczasem Winicjusz zmarszczył swe zrośnięte brwi i rzekł:
– Nędzarzu, jeśli mnie zwodzisz dla zysku, każę cię zabić pod kijami.
– Filozofem jestem, panie, a filozof nie może być chciwym na zysk, zwłaszcza na taki, jaki wspaniałomyślnie obiecujesz.
– Ach, jesteś filozofem? – spytał Petroniusz. – Eunice mówiła mi, że jesteś lekarzem i wróżbitą. Skąd znasz Eunice?
– Przychodziła do mnie po radę, gdyż sława moja obiła się o jej uszy.
– Jakiejże chciała rady?
– Na miłość, panie. Chciała się wyleczyć z bezwzajemnej miłości.
– I wyleczyłeś ją?
– Uczyniłem więcej, panie, dałem jej bowiem amulet, który zapewnia wzajemność. W Pafos, na Cyprze, jest świątynia, o panie, w której chowają przepaskę Wenery. Dałem jej dwie nitki z tej przepaski, zamknięte w skorupie migdała.
– I kazałeś sobie dobrze zapłacić?
– Za wzajemność nigdy nie można dość zapłacić, ja zaś nie mając dwóch palców u prawej ręki zbieram na niewolnika-skrybę, który by spisywał moje myśli i zachował moją naukę dla świata.
– Do jakiejże szkoły należysz, boski mędrcze?
– Jestem cynikiem, panie, bo mam dziurawy płaszcz; jestem stoikiem, bo biedę znoszę cierpliwie, a jestem perypatetykiem, bo nie posiadając lektyki chodzę piechotą od winiarza do winiarza i po drodze nauczam tych, którzy obiecują za dzban zapłacić.
– Przy dzbanku zaś stajesz się retorem?
– Heraklit powiedział: „Wszystko płynie”, a czy możesz zaprzeczyć, panie, że wino jest płynem?
– I głosi, że ogień jest bóstwem, bóstwo zaś to płonie na twym nosie.
– A boski Diogenes z Apolonii głosił, że istotą rzeczy jest powietrze, a im powietrze cieplejsze, tym doskonalsze tworzy istoty, a z najcieplejszego tworzą się dusze mędrców. Że zaś jesienią przychodzą chłody, ergo prawdziwy mędrzec powinien ogrzewać duszę winem… Bo również nie możesz zaprzeczyć, panie, by dzban, choćby cienkusza spod Kapui lub Telezji, nie roznosił ciepła po wszystkich kościach znikomego ludzkiego ciała.
– Chilonie Chilonidesie, gdzie jest twoja ojczyzna?
– Nad Pontem Euxynem. Pochodzę z Mezembrii.
– Chilonie, jesteś wielki!
– I zapoznany! – dodał melancholicznie mędrzec.
Jednakże Winicjusz zniecierpliwił się znowu. Wobec nadziei, jaka mu zabłysła, chciałby, by Chilo natychmiast wyruszył na wyprawę i cała rozmowa wydała mu się tylko marną stratą czasu, o którą zły był na Petroniusza.
– Kiedy rozpoczniesz poszukiwania? – rzekł zwracając się do Greka.
– Już je rozpocząłem – odpowiedział Chilon. – I gdy tu jestem, gdy odpowiadam na twe uprzejme pytania, szukam także. Miej tylko ufność, cny trybunie, i wiedz, że gdyby ci zginęła zawiązka od obuwia, potrafiłbym odszukać zawiązkę lub tego, który ją na ulicy podjął.
– Czy byłeś już używany do podobnych posług? – spytał Petroniusz.
Grek podniósł w górę oczy:
– Zbyt nisko dziś cenią cnotę i mądrość, by nawet filozof