Moja uczta pożegnalna! Czy to było możliwe? Nie. Z pewnością dziecko tak sobie uroiło. Toteż uśmiechnąłem się tylko. W chwilę potem usłyszałem głosy w pierwszym pokoju: nadchodzili goście, wyszedłem więc naprzeciw, by ich powitać.
Henry przedstawił mi trochę tępo i niezgrabnie wyglądającego młodzieńca, Mr. Blacka, a następnie westmana Sama Hawkensa.
Westmana! Takiej postaci nie widziałem nigdy przedtem; później oczywiście poznałem jeszcze dziwniejsze. Ten człowiek i tak już osobliwy potęgował jeszcze to wrażenie tym, że stał tu, w wytwornym salonie, zupełnie tak, jakby przybył prosto z puszczy – z kapeluszem na głowie i strzelbą w ręku! Jego wygląd przedstawiał się tak:
Spod smętnie obwisłych brzegów pilśniowego kapelusza, z plątaniny czarnego zarostu wyzierał nos tak straszliwych rozmiarów, że mógł na każdym słonecznym zegarze służyć za przyrząd do rzucania cienia. Z powodu potężnego zarostu widać było z całej twarzy, oprócz organu powonienia, tylko małe, rozumne oczka, nadzwyczaj ruchliwe i utkwione we mnie z szelmowską jakąś chytrością.
Tułów Sama Hawkensa tkwił aż po kolana w starej bluzie myśliwskiej z koźlej skóry, uszytej najwidoczniej dla jakiejś znacznie grubszej osoby. Wyglądał w niej jak dziecko, które dla zabawy ubrało się w surdut dziadka. Z tego, więcej niż obfitego, okrycia wyzierała para chudych, krzywych jak sierpy nóg, ubranych w wystrzępione spodnie, których wiek wyraźnie świadczył, że człowieczek ten wyrósł z nich przed dwoma zapewne dziesiątkami lat. Nie mniejszą uwagę zwracały na siebie jego indiańskie buty, w których z biedą mogła się zmieścić cała osoba ich właściciela.
W ręku słynny westman trzymał strzelbę, podobniejszą raczej do kija niż do broni palnej. Tylko z największą ostrożnością odważyłbym się jej dotknąć. Lepszą karykaturę myśliwca z prerii trudno było sobie wyobrazić.
Jednak w krótkim czasie poznałem wartość tego oryginała.
Obejrzawszy mnie od stóp do głów, westman rzekł cienkim głosem do rusznikarza:
– Czy to jest ten młody greenhorn, o którym opowiadaliście, Mr. Henry?
– Tak – potwierdził zapytany.
– Well! On mi się nawet dosyć podoba. Spodziewam się, że Sam Hawkens także mu się spodobał, hi! hi! hi!
Z tym piskliwym, dziwnym nieco śmiechem zwrócił się w stronę drzwi, w których ukazali się właśnie pan i pani domu. Potem poproszono nas do jadalni.
Poszliśmy za tym wezwaniem, przy czym Hawkens ku memu zdziwieniu nie odłożył strzelby ani kapelusza. Dopiero gdy wyznaczono nam miejsca przy stole, rzekł wskazując na swą starą pukawkę:
– Prawdziwy westman nie spuszcza nigdy z oka swej strzelby, a tym bardziej nie czynię tego ja z moją zacną Liddy. Zawieszę ją koło firanek.
A więc strzelbę swoją nazywał Liddy! Później oczywiście dowiedziałem się, że wielu myśliwców, uganiających po Zachodzie, obchodzi się ze swoimi strzelbami jak z żywymi stworzeniami i nadaje im imiona. Westman powiesił strzelbę koło firanek i chciał to samo zrobić z kapeluszem, ale gdy go zdjął, została w nim cała jego czupryna. Można się było naprawdę przestraszyć widokiem jego nagiej, czerwonej czaszki. Lady krzyknęła głośno, dzieci zaczęły wrzeszczeć, on zaś zwrócił się do nas chcąc nas uspokoić:
– Nie lękajcie się, moje panie i panowie, to nic! Nosiłem własne włosy uczciwie od dzieciństwa. Żaden adwokat nie poważył się zaprzeczyć mi prawa do tego. Dopiero jeden czy dwa tuziny Indian wpadły na mnie i zdarły mi moje włosy z głowy razem ze skórą. Było to diabelnie przykre uczucie, ale przebyłem to szczęśliwie, hi! hi! hi! Potem udałem się do Tekamy i kupiłem nowy skalp, jeśli się nie mylę. Nazywa się to peruka i kosztowało trzy grube wiązki skórek bobrowych. Ale to nic nie szkodzi, gdyż nowa skóra jest o wiele praktyczniejsza, zwłaszcza w lecie; mogę ją zdjąć, kiedy się spocę, hi! hi! hi!
Zawiesił kapelusz na strzelbie i założył perukę na głowę, po czym zdjął bluzę i przewiesił ją przez krzesło. Była wielokrotnie łatana, jeden kawał skóry przyszyty był na drugim, co nadało jej taką sztywność i grubość, że strzała Indianina nie przebiłaby jej z łatwością.
Gdy powrócił do krzesła przy stole, spojrzał chytrze najpierw na mnie, a potem na panią domu i zapytał:
– Może milady powie przed jedzeniem temu greenhornowi, o co chodzi, jeśli się nie mylę?
Zwrot „jeśli się nie mylę” był jego stałym przyzwyczajeniem. Lady skinęła głową, zwróciła się do mnie, wskazała na najmłodszego z gości i rzekła:
– Nie wiecie zapewne, że Mr. Black jest waszym następcą, sir!
– Moim… na…stępcą! – wybuchnąłem zmieszany.
– Ponieważ żegnamy was dzisiaj, musieliśmy się rozejrzeć za nowym nauczycielem.
– Że… gna…my?
– Tak, żegnamy was, sir – rzekła z uśmiechem, który mi się wydał niestosowny, gdyż ja bynajmniej nie miałem ochoty do wesołości. – Polubiliśmy pana bardzo, nie chcieliśmy przeto przeszkadzać w tym, by jak najprędzej zdobył pan szczęście. Bardzo nam przykro, ale rozstajemy się przecież w pełni wielkiej życzliwości. Jedźcie jutro w imię Boże!
– Odjeżdżać? Jutro? Dokąd? – wykrztusiłem.
Na to Sam Hawkens uderzył mnie po ramieniu i odrzekł z uśmiechem:
– Dokąd? Na Dziki Zachód ze mną. Zdaliście znakomicie egzamin, hi! hi! hi! Inni surwejorzy10 odjeżdżają jutro i nie mogą dłużej czekać. Mnie, Dicka Stone’a i Willa Parkera przyjęto na przewodników przy budowie linii kolejowej wzdłuż Canadianu do Nowego Meksyku. Myślę, że nie zechcecie tutaj nadal pozostać greenhornem!
Teraz spadła mi łuska z oczu. A więc to wszystko było z góry ukartowane! Surwejorzy, pomiary dla jednej z wielkich kolei, które zamierzano budować. Co za radość! Dalej nie było o co pytać, gdyż mój stary, kochany Henry sam podszedł do mnie, ujął mnie za rękę i rzekł:
– Powiedziałem wam już, dlaczego was lubię. Jesteście tu u zacnych ludzi, ale stanowisko nauczyciela domowego nie jest dla was odpowiednie. Musicie się udać na Zachód. Zwróciłem się w tym celu do Atlantic i Pacific Company i kazałem wybadać wasze wiadomości tak, abyście się tego nie domyślili. Zdaliście dobrze egzaminy i macie tu waszą nominację.
Podał mi dokument. Gdy rzuciwszy nań okiem, przeczytałem przewidywaną wysokość wynagrodzenia, ciemno mi się w oczach zrobiło.
Stary przyjaciel mówił dalej:
– Pojedziecie konno, potrzebujecie więc dobrego konia. Kupiłem dla was deresza, którego ujeździliście. Bez broni nie możecie się ruszyć, dostaniecie więc tę starą flintę, która na nic mi się nie przyda, a z której wy tak dobrze trafiacie. I cóż wy na to, sir, hę?
Z początku milczałem, a gdy wreszcie odzyskałem mowę, próbowałem nie przyjąć darów, ale bez skutku. Ci zacni ludzie postanowili mnie uszczęśliwić, zrobiłbym im wielką przykrość, gdybym odmówił.
Aby na razie przynajmniej zapobiec dalszemu wałkowaniu tej sprawy, lady usiadła przy stole, a my musieliśmy pójść za jej przykładem. Zaczęła się uczta.
Po kolacji udzielono mi potrzebnych wiadomości. Miano budować linię kolejową