© Copyright by Agnieszka Białomazur
Projekt okładki: Agnieszka Białomazur
Wydawca: self-publishing
ISBN 978-83-7859-428-4
2014
Wszystkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora.
Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa
1. Nadszedł czas na zmiany
„Kiedy uczeń jest gotowy, pojawia się nauczyciel.”
Piękny, słoneczny poranek przywitał mieszkańców Podbeskidzia. To był piątkowy poranek, który zapowiadał pogodny i udany weekend.
Jakub pośpiesznie wyszedł z mieszkania z nadzieją, że zdąży na autobus i punktualnie dotrze do pracy. Poranne wstawanie nie należało do jego ulubionych czynności. I choć nieraz obiecywał sobie, ze wstanie jak tylko budzik zadzwoni, to nadal sprawiało mu to wiele trudności.
Na jego szczęście przystanek autobusowy znajdował się w pobliżu bloku, w którym mieszkał, więc miał niewielki odcinek drogi do pokonania.
Gdy dotarł na miejsce, podjechał autobus. Wsiadł i pomyślał z zadowoleniem:
„Uff, udało mi się.”
Miał dwadzieścia dwa lata i nadal nie wiedział, jak ma wyglądać jego przyszłość. Nigdy nie zastanawiał się nad swoimi talentami i swoimi pragnieniami. Choć w głębi serca czuł, że zasługuje na znacznie więcej.
Ten piątkowy poranek był dla niego taki sam, jak wszystkie poprzednie. Nie zdawał sobie sprawy, że właśnie ten dzień zapoczątkuje wielkie zmiany w jego życiu.
− Cześć Kuba, wysiadamy już – usłyszał znajomy głos.
To Maciek, kolega z firmy.
− Cześć – odparł Kuba. – Nie zauważyłem cię wcześniej.
− Byłeś tak zamyślony, że nie chciałem ci przeszkadzać – powiedział Maciek.
Gdy zbliżali się do firmy, dołączył do nich Dominik.
− Cześć chłopaki.
− Cześć – odrzekli jednogłośnie.
Firma, w której pracowali, świadczyła usługi związane z promocją i reklamą. Mieściła się w nowym biurowcu w pobliżu centrum Bielska-Białej. Miała bardzo dobrą pozycję na rynku i stale się rozwijała.
Jakub był najmłodszym pracownikiem w firmie. Nie miał na co narzekać. Szef dbał o warunki pracy dla swoich pracowników. Dbał również o to, aby wśród pracowników panowała miła, życzliwa atmosfera. Był wymagający, jednak potrafił doceniać swoich podwładnych. Współpracownicy także byli w porządku, no może z wyjątkiem Jarka, który potrafił czasem sprawiać wrażenie, jakby pozjadał wszystkie rozumy na świecie.
Kolejne godziny pracy mijały.
Kiedy młodzi, ambitni pracownicy pochłonięci byli realizacją swoich zadań, w drzwiach pojawiła się Magda, sekretarka.
− Chłopaki, za pół godziny mamy być wszyscy w sali konferencyjnej. Szef ma jakąś pilną sprawę do omówienia – oznajmiła, po czym wyszła, nie czekając na pytania zdumionych kolegów.
− Dzisiaj zebranie? – zdziwił się Kuba. – Przecież szef nigdy nie robi w piątki zebrań.
− Ciekawe o co chodzi – odezwał się Maciek.
− Pewnie dostał nowe zlecenie i jutro będziemy musieli przyjść do pracy – powiedział Jarek.
− Po co te domysły – skomentował Dominik. – Wszystkiego dowiemy się na zebraniu.
− Zobaczycie, jutro przychodzimy do pracy – odparł Jarek.
− Przestań krakać – powiedział Maciek. – Dominik ma rację, za chwilę wszystko się wyjaśni.
Sala konferencyjna wypełniła się pracownikami. Brakowało tylko dwóch handlowców, którzy prawie cały dzień spędzali w terenie, pozyskując dla firmy nowych klientów.
Szef czekał cierpliwie, aż wszyscy zajmą miejsca. Był to pięćdziesięcioletni mężczyzna, średniego wzrostu, o szpakowatych włosach.
Gdy wszyscy usiedli, rozpoczął:
− Na wstępie chcę wam podziękować za bardzo wydajny tydzień pracy. Realizujemy wszystkie projekty w terminie, z czego nasi klienci są bardzo zadowoleni. Jestem dumny z tego, że mam tak wspaniałych pracowników. Wszyscy jesteście bardzo sumienni i rzetelni w tym, co robicie. Razem tworzymy wspaniały zespół.
Zrobił krótką przerwę, po czym przemówił ponownie:
− Domyślam się, że myślicie już o weekendzie i o odpoczynku, na który zasługujecie. I zastanawiacie się zapewne, co jest główną przyczyną tego zebrania. Otóż mam do was, a właściwie do jednej osoby spośród was nietypową prośbę.
− Mówiłem, szykuje się dodatkowa robota – wyszeptał Jarek.
− Cicho bądź – upomniał go Dominik.
− Wczoraj przyjechał z Warszawy mój znajomy – szef kontynuował. – Przyjechał do Bielska w interesach. Jego pobyt przedłuży się do przyszłego tygodnia, więc postanowił, że jutro wybierze się w góry. Chciałby jednak mieć kompana podczas wędrówki. I tutaj jest mały problem – przerwał na chwilę, popatrzył na twarze pracowników, a następnie mówił dalej:
− Nie jestem w stanie mu towarzyszyć, ponieważ jutro mam rodzinną imprezę, której nie mogę opuścić. Dlatego pomyślałem, że może ktoś spośród was miałby ochotę na wyprawę w góry.
Szef zamilkł. W sali konferencyjnej zapanowała cisza. To był ten moment, w którym wszyscy, oprócz szefa nagle zaczęli odkrywać coś interesującego w kształcie długopisu, kolorze stołu konferencyjnego, czy też jakiejś plamce na ścianie. Wyglądało to tak, jakby w swych głowach opracowywali wyjątkowo trudny problem i nie potrafili znaleźć właściwego rozwiązania.
Szef spoglądał na swoich podwładnych z nadzieją, że w końcu któryś z nich przemówi.
I tak też się stało.
Ciszę, która zdawało się, że tra wieczność, postanowiła przerwać pani Jola, kadrowa związana z firmą od początku jej istnienia. Bardzo dbała o to, aby w firmie wszystko funkcjonowało jak należy. Była bardzo zorganizowana i sumienna, czasami nieco surowa. Dbając o sprawy organizacyjne firmy, poczuwała się do obowiązku pomóc szefowi. W duchu jednak miała nadzieję, że to odwróci uwagę od jej osoby i tym samym uniknie długiej, męczącej wyprawy, na którą nie miała najmniejszej ochoty. Było to bardzo sprytne z jej strony.
− Potraktujmy prośbę szefa poważnie, jak dorośli ludzie – powiedziała. – To nie jest czas na szukanie wymówek.
Zabrzmiało to tak, jakby już wcześniej wiedziała czego będzie dotyczyć zebranie i że to właśnie ona ma wytypować nieszczęśnika, który spędzi cały sobotni dzień zdobywając w pocie czoła szczyty pobliskich gór. I to tylko po to, by dotrzymać towarzystwa komuś, kogo nigdy wcześniej nie widzieli.
− Wyprawa w góry to nie spacer po parku – kontynuowała – a więc musi to być ktoś, kto ma bardzo dobrą kondycję.
− Zgadzam się z panią Jolą, ja dostaję zadyszki pokonując nawet najmniejszy pagórek – obwieścił Jarek, ciesząc się, że jego nadwaga choć raz przyniosła mu korzyść.
− To akurat wszyscy wiemy – zażartował Dominik.
Na sali zrobiło się wesoło. Jarek postanowił nie odgryzać się za komentarze dotyczące jego postury. Zdawał sobie bowiem sprawę, że to właśnie jego tusza uchroniła go przed być może najgorszym dniem w jego życiu.
− A ty Dominik? Z twoją kondycją jest chyba wszystko w porządku? – zapytała pani Jola.
− Jak najbardziej – Dominik odrzekł z dumą. – Tylko, że ja jeszcze dzisiaj wyjeżdżam do Krakowa i wracam dopiero w niedzielę wieczorem.
−