Pan Wołodyjowski. Henryk Sienkiewicz. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Henryk Sienkiewicz
Издательство: Public Domain
Серия:
Жанр произведения: Зарубежная классика
Год издания: 0
isbn:
Скачать книгу
imię pana Sobieskiego okrutnie znaczy, więc i sejmik po jego myśli wypadnie. Kto żyw, na elekcję się wybiera, ale nasze strony będą z panem marszałkiem koronnym. Ciepło już tam i dżdże chodzą... W Werchutce u nas spaliły się zabudowania... Czeladnik ogień zapuścił, a że wiatr był...

      — Gdzie list Michałowy do mnie? — spytał pan Zagłoba przerywając potok nowin wypowiadanych jednym tchem przez zacną panią stolnikową.

      — Ot, jest! — odrzekła podając mu pismo pani stolnikowa. — Że wiatr był, a ludzie na jarmarku...

      — Jakże się te listy tu dostały? — spytał znów Zagłoba.

      — Przyszły do pana Ketlingowego dworca[204], a stamtąd czeladnik odniósł... Że zaś, powiadam, wiatr był...

      — Chcesz waćpani dobrodziejka posłuchać?

      — Owszem, bardzo proszę.

      Pan Zagłoba złamał pieczęcie i począł czytać, naprzód półgłosem dla samego siebie, potem głośno dla wszystkich:

      „Pierwsze to pismo do was posyłam, ale bogdaj drugiego nie będzie, bo tu i poczty niepewne, i sam personaliter[205] niedługo się między wami stawię. Dobrze tu w polu, ale przecie do was serce okrutnie mnie ciągnie i rozmyślaniom a wspominkom końca nie masz, kwoli którym solitudo[206] milsza mi od kompanii. Robota obiecana minęła, bo ordy[207] cicho siedzą, jeno mniejsze kupy w łąkach buszują, które też dwukrotnie podeszliśmy tak fortunnie[208], że ni świadek klęski nie ostał”.

      — O, to ich przygrzali! — zawołała z radością Basia. — Nie masz nad stan żołnierski!

      „Ci z Doroszeńkowej hassy (czytał dalej Zagłoba) radzi by z nami pohałasować, ale im bez ordy nijak. Jeńcy zeznają, że znikąd się żaden większy czambuł[209] nie ruszy, zaś i ja tak myślę, bo miałobyli co z tego być, to by już było, gdyż trawy od tygodnia zielenieją i jest czym konie popaść. W jarach tu i owdzie jeszcze się coś śniegu przytaiło, ale wysoki step zielony i wiatr ciepły wieje, od którego konie poczynają lenieć, a to najpewniejsze wiosny signum[210]. Po permisję[211] już posłałem, która lada dzień nadejdzie, i zaraz ruszę... Pan Nowowiejski zastąpi mnie w stróżowaniu, przy którym tak mało roboty, żeśmy z Makowieckim liszki po całych dniach szczwali[212] dla samej uciechy, boć futro ku wiośnie nicpotem[213]. Jest też siła dropiów[214], a czeladnik mój ustrzelił pelikana z guldynki. Ściskam waćpana z całego serca, pani siostrze ręce całuję, a także pannie Krzysi, której przychylności fortissime[215] się polecam, o to głównie Boga prosząc, abym ją niezmienioną zastał i tej samej pociechy mógł zażywać. Pokłoń się waćpan ode mnie pannie Basi. Nowowiejski złość za mokotowską rekuzę[216] kilkakrotnie na karkach hultajskich wywierał, ale jeszcze się zapamiętywa[217]; znać nie ze wszystkim mu ulżyło. Bogu i Jego przenajświętszej łasce was polecam.

      P. scriptum: Kupiłem od przejezdnych Ormianów błam[218] gronostajów bardzo zacny; ten gościńcem pannie Krzysi przywiozę, a i dla naszego hajduczka znajdą się bakalijki tureckie”.

      — Niech sobie je pan Michał sam zje, bom ja nie dziecko! — ozwała się Basia, której policzki zapłonęły jakoby od nagłej przykrości.

      — To nierada go zobaczysz? Gniewasz się na niego? — spytał Zagłoba.

      Lecz ona mruknęła coś tylko z cicha i naprawdę pogrążyła się w gniewie, rozmyślając trochę o tym, jak pan Michał lekko ją traktuje, a trochę o dropiach i o owym pelikanie, który szczególnie podniecił jej ciekawość.

      Krzysia podczas czytania siedziała z zamkniętymi oczyma, odwrócona od światła, było zaś to prawdziwe szczęście, że obecni nie mogli widzieć jej twarzy, gdyż zaraz poznaliby, że się dzieje z nią coś nadzwyczajnego. To, co zaszło w kościele, a następnie list pana Wołodyjowskiego to były dla niej jakoby dwa uderzenia obucha. Sen cudny pierzchnął i od tej chwili stanęła dziewczyna twarzą w twarz rzeczywistości ciężkiej jak nieszczęście. Na poczekaniu nie mogła zebrać myśli i tylko niewyraźne, mgliste uczucia wichrzyły w jej sercu. Wołodyjowski razem ze swoim listem, razem z zapowiedzią przyjazdu i z błamem gronostajów wydał jej się tak płaskim, że prawie wstrętnym. Natomiast nigdy Ketling nie był jej droższym. Drogą jej była sama myśl o nim, drogie jego słowa, kochana jego twarz, drogim jego smutek. I oto trzeba będzie odejść od kochania, od uwielbienia, od tego, do którego rwie się serce, wyciągają ramiona; zostawić umiłowanego człowieka w desperacji, w wiecznym smutku, w zmartwieniu, a oddać duszę i ciało innemu, któren[219] dla tego samego, że jest innym, staje się niemal nienawistnym.

      „Nie zmogę się, nie zmogę się!” — wołała w duszy Krzysia.

      I czuła to, co czuje branka, której wiążą ręce, a jednak sama się ona związała, bo przecie mogła powiedzieć swego czasu Wołodyjowskiemu, że mu będzie siostrą, niczym więcej.

      Tu przyszedł jej na pamięć ów pocałunek przyjęty i oddany, więc ogarnął ją wstyd i pogarda dla samej siebie. Zali kochała już wówczas Wołodyjowskiego?

      Nie! W sercu jej nie było miłości, tylko prócz współczucia ciekawość i bałamuctwo, pozorami siostrzeńskiego[220] afektu pokryte. Teraz dopiero poznała, że między pocałowaniem z wielkiej miłości a pocałowaniem z popędu krwi jest taka różnica, jak między aniołem i diabłem. Obok pogardy wezbrał gniew w Krzysi, atoli poczęła się w niej dusza burzyć i przeciw Wołodyjowskiemu. On także był winien, czemuż cała pokuta i zgryzota, i zawód ma spadać na nią? Czemu by i on nie miał zakosztować tego gorzkiego chleba? Zali ona nie ma prawa powiedzieć mu, gdy powróci:

      — Zmyliłam się... litość nad waćpanem wzięłam za afekt[221]; zmyliłeś się i ty; teraz poniechaj mnie, jako ja ciebie poniechałam!...

      Nagle strach ją porwał za włosy przed zemstą groźnego męża, strach nie o siebie, ale o głowę ukochaną, na którą ta zemsta spadłaby niechybnie. W wyobraźni ujrzała Ketlinga stawającego do walki z tym złowrogim szermierzem nad szermierze i następnie padającego, jak pada kwiat podcięty kosą; ujrzała jego krew, jego wybladłą twarz, jego zamknięte na wieki oczy i cierpienia jej przeszły miarę wszelką.

      Wstała czym prędzej i wyszła do swojej izby, by zejść ludziom z oczu, by nie słuchać rozmowy o Wołodyjowskim i o jego bliskim powrocie. W sercu jej wzbierała coraz większa przeciw małemu rycerzowi zawziętość.

      Ale zgryzota i żal poszły w trop za nią; nie opuściły ją w czasie pacierzy; siadły na jej łóżku, gdy położyła się w nie zmożona słabością, i poczęły przemawiać do niej:

      — Gdzie on? — pytał żal. — Patrz, nie wrócił dotąd do gospody; chodzi po nocy i ręce łamie. Chciałabyś mu nieba przychylić, oddałabyś za niego krew serdeczną, a napoiłaś go trucizną, nóż wepchnęłaś mu w serce..

      — Gdyby nie twoja płochość, gdyby nie chęć wabienia każdego, którego spotkasz! — mówiła zgryzota — inaczej


<p>204</p>

dworzec — tu: dwór, posiadłość.

<p>205</p>

personaliter (łac.) — osobiście.

<p>206</p>

solitudo (łac.) — samotność.

<p>207</p>

orda (hist., z tur.) — państwo, obóz lub wojsko tatarskie.

<p>208</p>

fortunnie — szczęśliwie; por. fortuna: los, szczęście.

<p>209</p>

czambuł (z ukr.) — tatarski oddział zbrojny.

<p>210</p>

signum (łac.) — znak.

<p>211</p>

permisja (z łac.) — pozwolenie.

<p>212</p>

szczwać (przestarz.) — szczuć.

<p>213</p>

nicpotem — tu: do niczego.

<p>214</p>

drop — ptak z rzędu żurawi.

<p>215</p>

fortissime (wł.) — coraz głośniej.

<p>216</p>

rekuza (przestarz., z łac.) — odmowa ręki starającemu się.

<p>217</p>

zapamiętywa (daw.) — dziś: zapamiętuje.

<p>218</p>

błam — zszyte skóry do podszycia płaszcza.

<p>219</p>

któren (daw.) — dziś: który.

<p>220</p>

siostrzeński — dziś popr. siostrzany.

<p>221</p>

afekt (z łac.) — emocja, przest. sympatia, miłość.