– Tak, panie profesorze, to rzeczywiście interesujące, ale nie odbiega tak bardzo od ówczesnej praktyki w ZSRR. Mierkułow dość często interweniował osobiście w istotnych dla niego sprawach. W tym jednak wypadku mamy do czynienia z jakąś nadzwyczaj ważną i tajną jednostką NKWD, i to akurat w Brześciu. Wszystko razem stanowi ciekawy splot okoliczności… – Małecki sprawiał wrażenie rzeczywiście zainteresowanego sprawą.
– Dokładnie w ten sam sposób myśleliśmy latem czterdziestego trzeciego roku. Zubow mówił chętnie, bez oporów. Myślę też, że szczerze.
Profesor zamyślił się na moment, jakby zgubił wątek.
– W połowie stycznia przyjechał do Brześcia kapitan bezpieczeństwa Jewgienij Abramowicz Pokrowski, żeby obejrzeć dom przeznaczony dla jednostki. Gościli go wtedy dowódca twierdzy i kierownictwo NKWD, z którymi pił dwa dni. Odnosili się do niego jak do kogoś nadzwyczaj ważnego. Raz pojechał też na niemiecką stronę. Zubow i dwóch enkawudzistów towarzyszyło mu niemal cały czas… W końcu Pokrowski polecił, by Zubow wprowadził jakieś nieistotne zmiany w systemie ochrony willi, i ocenił obiekt jako gotowy do objęcia. Dom stał w lesie, w południowej części twierdzy, około trzystu metrów od Bramy Południowej. Pod koniec stycznia lub na początku lutego do twierdzy przybyli goście. Nie oczekiwał ich nikt z dowództwa twierdzy, tylko Zubow i jego zastępca. Samochodem osobowym przyjechał major bezpieczeństwa Wasilij Zarubin, któremu towarzyszył Pokrowski. Autobusem przywieziono dziewięciu niższych oficerów NKWD. Wszyscy zamieszkali w willi. Przywieźli ze sobą kilka skrzyń, maszyny do pisania i wiele innych potrzebnych rzeczy. Zaraz po przyjeździe otrzymali własną łączność telefoniczną. Obiekt ochraniało na zmianę dwudziestu enkawudzistów, ale nie mieli prawa wstępu do wnętrza. Jedynie Zubow i jego zastępca mogli tam wchodzić, ale też nie wszędzie. Zubow nie interesował się, co to była za jednostka… i nawet nie chciał wiedzieć, jak wyznał szczerze… lecz w twierdzy mówili, że to specjalna jednostka wywiadu podległa bezpośrednio Berii. W takiej sytuacji rzeczywiście lepiej było się tym nie interesować.
Profesor przerwał na chwilę, by napić się wody i przeczytać coś w materiałach.
– Gdzieś słyszałem nazwisko Zarubin… Tak… na pewno słyszałem! – Małecki zmarszczył czoło i przesłonił oczy dłonią.
– Z całą pewnością słyszał pan o Zarubinie i gdy tylko rozwinę wątek, zaraz pan sobie przypomni – powiedział Barda. – Zarubin był dowódcą jednostki, ale rzadko w niej bywał. Częściej pojawiał się dopiero od czerwca tysiąc dziewięćset czterdziestego roku. Zawsze podróżował w towarzystwie jednego lub dwóch oficerów. Czasami byli to oficerowie z jego jednostki, a czasami zupełnie mu nieznani. Zubow rozmawiał z Zarubinem dwa, trzy razy o jakichś nieistotnych sprawach. Robił wrażenie poważnego, surowego enkawudzisty. Widać było… jak dobrze pamiętam, Zubow użył takiego określenia… że wszyscy się go bali. Tak naprawdę to oznacza, że pozostali oficerowie traktowali go z najwyższym szacunkiem i poważaniem. Musimy cały czas mieć na uwadze poziom intelektualny Zubowa – podkreślił profesor. – Trzeba było niezwykłego samozaparcia, by wydobyć z niego to, co wiedział, a nie zdawał sobie sprawy, że wie. Jak mówił Zubow, Zarubin był bardzo elegancki, czysty, „taki nie nasz”, bez wojskowych manier. Zubow nie wiedział, kim on jest, jak go traktować, bo był inny, dziwny. Ponieważ nie pasował do znanego mu świata, bał się go jak nikogo dotąd. Starał się go unikać i był zadowolony, że rzadko przyjeżdżał. Bieżące kontakty utrzymywał z Pokrowskim, który dowodził jednostką, i porucznikiem Smirnowem. Odróżniali się mocno od Zarubina, byli jak normalni czekiści. Zubow jednak nigdy z nimi nie pił, bo jako podoficer nie był zapraszany. Natomiast sami, najczęściej pod nieobecność Zarubina, potrafili pić ostro. Szczególnie dużo alkoholu płynęło na wiosnę czterdziestego roku. Nie tylko często wyjeżdżali, lecz także przybywało do nich wielu mundurowych z najróżniejszych formacji, najczęściej z NKWD, ale i cywilów, niektórzy bardzo dobrze ubrani. Na pewno nie byli to „nasi”… tak określił ich Zubow. Odwiedzający willę zawsze wjeżdżali przez Bramę Południową samochodem osobowym z firankami z tyłu, tak by nie było widać twarzy. Auto prowadził osobiście jeden z oficerów. Tak samo te osoby odwożono, bez żadnej kontroli. Kilkakrotnie willę odwiedzali Niemcy, po trzech, czterech, niektórzy w mundurach. Niestety, Zubow nie potrafił rozróżnić formacji. Najciekawsza jednak była wiadomość, którą usłyszał od swoich żołnierzy. Otóż czterech oficerów z willi regularnie przechodziło w cywilnym ubraniu pojedynczo na niemiecką stronę i przebywało tam dłuższy czas. Byli to porucznicy Borkowski i Mienszykow, dwóch pozostałych nazwisk nie zapamiętał. Zapytałem wówczas Zubowa, czy przechodzili oni na drugą stronę za zgodą Niemców? Odpowiedział, że wyglądało to jak kontrabanda. Czyli najprawdopodobniej bez zgody Niemców. Zubow zabronił żołnierzom komukolwiek o tym mówić. Sam jednak też był przekonany, że zajmują się przemytem. Bo skąd by mieli tyle eleganckich rzeczy? Tak to komentował wówczas Zubow.
– No tak, panie profesorze, wygląda na to, że ta tajemnicza jednostka wywiadowcza NKWD, o której nigdy do tej pory nie słyszałem, w jakimś niejasnym jeszcze dla mnie wymiarze zajmowała się sprawami polskimi. To nadzwyczaj ciekawe! Bezpośredni nadzór Mierkułowa… specjalne pełnomocnictwa… umiejscowienie jednostki w Brześciu, w środku potężnej twierdzy, dwieście kilometrów od Warszawy, kilometr od ówczesnej granicy z Niemcami, i wszystkie pozostałe informacje… nadzwyczaj ciekawe! – Małecki był poruszony.
– Przytoczyłem tylko najbardziej znaczące fragmenty tego, co nam powiedział Zubow. Znacznie więcej szczegółów znajdą panowie w naszym raporcie, w który trzeba się uważnie wczytać.
Profesor przerwał i zamyślił się na chwilę.
– Zastanawiałem się, czy w ogóle tę sprawę poruszać. W końcu oparta jest wyłącznie na wyjaśnieniach prostego człowieka, który stał w obliczu śmierci. Przez wiele lat próbowałem odnaleźć jakiekolwiek informacje, które potwierdzałyby wiarygodność tego, co powiedział Zubow, cokolwiek! Teraz, gdy jestem na emeryturze, zacząłem czytać książki, na które wcześniej zawsze brakowało mi czasu. Przeczytałem między innymi Archiwum Mitrochina. Od deski do deski. Z istotnych powodów osobistych. – Barda zrobił się bardzo poważny. – W tej książce natknąłem się na nazwisko Zarubina. Był tam fragment mówiący o jego powiązaniach z obozem w Kozielsku i ze zbrodnią katyńską. Dopiero wtedy przypomniałem sobie o Zarubinie z opowiadań Zubowa. Zajrzałem do internetu, przeczytałem książki poświęcone zbrodni katyńskiej i zupełnie sporo znalazłem o tym asie sowieckiego wywiadu…
– Oczywiście! – wykrzyknął Małecki. – Swianiewicz! Pisał o nim profesor Swianiewicz! Ostatnio także Władimir Abarinow w Oprawcach z Katynia. – Wstał i gestykulując, zaczął chodzić po pokoju, aż dostrzegł zdziwiony wzrok Ruperta. – Musimy się tą sprawą koniecznie zająć, przejrzeć nasze materiały, porozmawiać ze świadkami. Może poszerzymy naszą wiedzę.
– To jeszcze nie koniec, panie prezesie! Ta historia ma też inny wymiar. Ale zanim przejdę do dalszej części zeznań tego gieroja Zubowa, jedna uwaga… jakże dla mnie ważna! Przeczytałem na stronie internetowej, że Zarubin zmarł w Moskwie w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym czwartym roku jako Bohater Związku Radzieckiego. Dzisiaj jego portret wisi w siedzibie Służby Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej jako wzór dla młodych oficerów. Człowiek, który selekcjonował