Wejście do ukrytej w głębi safe house’u „kabiny” bez okien, czyli punktu łączności z Centralą, nie było specjalnie skomplikowane. Wystarczyło wsunąć metrowy pręt w otwór, który zabezpieczał zapadnię po drugiej stronie ściany. Oleg zrobił to sprawnie i szybko, ale drzwi otworzył z wielką ostrożnością, powoli.
Człowiek zawsze się boi, że zrobi coś głupiego albo o czymś zapomni, albo… jedno i drugie – pomyślał – i dupa blada.
Uchylił drzwi, zaświecił do wnętrza latarką, po czym wsunął rękę. Poczuł stalowy pręt, który wystawał z drugiej strony i zabezpieczał mechanizm. Teraz był pewny, że wszystko jest w porządku. W „kabinie” była zamontowana prosta, ale skuteczna bomba paliwowa, która miała eksplodować, w razie gdyby pręt nie zabezpieczył mechanizmu spustowego, a ktoś niepowołany próbował otworzyć drzwi.
Wszystko, co znajdowało się w tym pomieszczeniu, nie większym niż trzy metry na dwa, miało szczególne znaczenie i nie mogło się dostać w ręce Vevaku.
Oleg podniósł pokrywę laptopa, włączył go, odczekał, aż się zaloguje, po czym w wyszukiwarce wbił adres bloga www.mojebajki.com.
– Ech… ten Marcin – wyszeptał, wszedł w zakładkę Kontakt i wpisał hasło.
System łączności Glit opracowany został przez M-Irka specjalnie na potrzeby operacji „Merkury” i w istocie był to zwykły generator danych losowo-fizycznych, tyle że dobrze ukryty. Anglicy proponowali wykorzystanie ich systemu łączności specjalnej, jednak nie chcieli podać zasad jego konstrukcji, twierdząc tylko, że jest niezawodny i bezpieczny. Dlatego Konrad zdecydował, że w takiej sytuacji nie może wziąć odpowiedzialności za bezpieczeństwo Olega i Wasilija, i postanowił wykorzystać własne rozwiązania. Pozornie system Glit był prosty i opierał się na zwykłej łączności internetowej. W rzeczywistości jego sercem było urządzenie pozwalające skanować sieć w poszukiwaniu stacji wi-fi w promieniu trzystu metrów i podłączać się do nich mimo zabezpieczeń. Dzięki temu z łatwością można było skryć się w czyjejś stacji. W dosyć gęsto zabudowanym terenie Glit wyłapywał ponad tysiąc adresów do wykorzystania, do których logował się automatycznie i tylko jeden raz. W razie wojny mogli w sytuacji nadzwyczajnej wykorzystać internet satelitarny, który jednak w Iranie nie był tak bezpieczny jak zwykły, bo Vevak potrafił go wykryć.
Zalogowanie się do programu zajęło minutę. Po chwili ekran wypełnił się dziwnymi, przypominającymi alfabet chińsko-ormiańskimi znakami, które od dołu, linijka po linijce, zaczęły znikać i przemieniać się w znaki łacińskie.
Oleg przysunął bliżej komputer i nim zaczął czytać, przeleciał wzrokiem cały tekst, wyszukując słowa: mama, ojciec, Białystok, Ola. Po chwili zrobił to jeszcze raz, od dołu do góry, i gdy był już pewny, że ich nie znalazł, odetchnął z ulgą.
Teraz może być nawet wojna – pomyślał uradowany i zaczął czytać pierwsze słowa:
Rozpoczynamy operację „Merkury 2”…
Harriet wcale nie pojechała do domu, żeby odpocząć, jak sugerował jej Gunnar, tylko udała się wprost na wyspę Lovön, do siedziby FRA. I nie dlatego, że wcale nie czuła się zmęczona, ani nawet dlatego, że nie chciała być sama w mieszkaniu na Rörstrandsgatan, ale głównie z tego powodu, że tylko ze swojego biura miała pełny dostęp do sieci i mogła bezkarnie zanurzyć się w internetowych czeluściach niedostępnych zwykłym śmiertelnikom.
Zadanie, jakie jej przydzielił Gunnar, było wyjątkowe i wymagało nadzwyczajnych umiejętności, które Harriet miała doskonale opanowane. W sieci potrafiła wyśledzić wszystko. Nikt nie mógł się przed nią ukryć pod żadnym nośnikiem, nickiem, w latającym serwerze czy zielonym IP ani zaszyć się w internetowej czarnej dziurze. Wszystko było kwestią czasu, pieniędzy, determinacji i prawa. A w tym wypadku liczyły się tylko czas i determinacja, a prawo już znacznie mniej.
Harriet miała teraz więcej determinacji, niż mogła zagospodarować, bo chodziło przecież o ratowanie Hasana i Antona. Kiedy więc następnego dnia po morderstwach na KTH Selander zapytał, czy jest gotowa wziąć udział w śledztwie, nie wahała się ani chwili. Ale gdy zapytał, czy jeżeli poprosi, by zrobiła coś, o co nie ma prawa jej prosić, odparła po raz drugi „tak” – tyle że głośniej.
Tylko oni wiedzieli, co powiedział jej Anton przed wyjściem z hakatonu, i oboje zdawali sobie sprawę, że jego słowa, pozornie bez logicznego kontekstu, mają zbyt duży ciężar i są zbyt wieloznaczne, by wyjaśnienie sprawy mogło podlegać tylko zwykłej logice śledztwa.
I nie pomoże żaden premier ani prezydent, bo kiedy w sprawę zaangażowane są służby specjalne, nic nie jest tym, na co wygląda. Jak powiedział Gunnar, służby specjalne są po to właśnie, by nikt oprócz nich nie mógł połączyć przyczyny i skutku, i Harriet nie mogła się z tym nie zgodzić.
„Wirujący trójkąt dramatyczny jest drobną łamigłówką w porównaniu ze światem szpiegów, polityków i aktorów” – powtarzał wielokrotnie Hasan, a ona myślała wtedy, że to bezsensowna figura retoryczna.
Teraz patrzyła na świat inaczej. Dlatego godziła się wykonywać polecenia Gunnara, o których nie wiedział nikt, ani premier, ani dyrektor Wallin, ani Linda, ani nadzorująca śledztwo prokuratura. Selander słusznie zakładał, że występowanie do prokuratury o zgodę na każdą czynność operacyjną praktycznie je zamrozi, a śledztwo bez dynamiki nie ma sensu, nie mówiąc już o medialnych przeciekach, które zabiją każde dochodzenie.
Jednakże, jak mówiła Harriet: „Jeżeli czegoś nie ma w internecie, to nie istnieje”, i tym razem Gunnar nie mógł się z nią nie zgodzić. Mim to oboje byli zdecydowani łamać prawo, by ratować Hasana i Antona oraz wyjaśnić sprawę zabójstw na KTH.
Harriet siedziała przed swoim komputerem. W lewej ręce trzymała kupioną na stacji benzynowej wielką kanapkę z indykiem i sałatą i czekała, aż zagotuje się woda na herbatę. Palcami prawej ręki, z wielką wprawą i urokiem, tańczyła na dużym gładziku, a na dwudziestosiedmiocalowym monitorze przeskakiwały różnokolorowe obrazy.
– Bingo! Jakie to łatwe – wyszeptała bez entuzjazmu. – Mam cię! – dodała i ugryzła kanapkę, przełknęła z trudem suchego indyka, by po chwili już całkiem głośno oznajmić: – Gunnar… miałeś rację, inspektorze. Masz wyjątkowo długi policyjny nos.
Spojrzała na telefon i pomyślała, żeby do niego zadzwonić i podzielić się odkryciem, ale postanowiła najpierw dokładniej je zbadać i skończyć kanapkę, bo nie będzie przecież mówić z pełnymi ustami.
Na ekranie monitora pojawiło się zdjęcie uśmiechniętego filuternie Nilsa Peterssona.
Był mokry i brudny od stóp do głów, a rower wyglądał jak po kąpieli w bagnie. Słońce wzeszło już na dobre i rozpuszczało resztki śniegu we wszystkich zakamarkach Teheranu, do których tylko mogło dotrzeć. Miasto się rozbudziło i na ulicach pełno było starych paykanów, samandów, peugeotów, volkswagenów, samochodów koreańskich i hinduskich, bryzgających na wszystkie strony brunatną breją zmieszanego śniegu, ziemi i spalin.
Zarzucił