83 80
84 81
85 82
86 83
87 84
88 85
89 86
90 87
91 88
92 Epilog
Redakcja: Mirosław Grabowski
Korekta: Małgorzata Denys, Maciej Korbasiński
Projekt okładki: Magda Kuc
Zdjęcie na okładce: © Magda Kuc
Copyright © by Vincent V. Severski, 2020
Copyright for the Polish edition © by Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2020
Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark).
Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku.
Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione.
Wydanie III
ISBN 978-83-8252-090-3
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.
Czerwony autobus hybrydowy linii numer 47 kursował między Bellmansro a Karlbergiem, czyli przecinał Sztokholm dokładnie ze wschodu na zachód, krążąc po ulicach arystokratycznego Östermalm i mieszczańskiego Vasastan. Wyprodukowany w Polsce, długi na prawie dwanaście metrów i szeroki na ponad dwa i pół, ważył dziesięć ton. Karoserię wykonano z aluminium, więc był znacznie lżejszy, niż na to wyglądał.
Nad Sztokholmem od kilku dni wisiały ołowiane chmury, które wraz z nastaniem nocy zbijały się w jednolitą czarną masę i wyrzucały z siebie gęste strugi zimnego deszczu zmieszanego z lodowymi kryształkami. Przez miasto płynęły w różnych kierunkach rzeczki i strumienie, tworzyły się jeziorka i małe oceany, które szybko znikały w podziemnych kanałach.
Wielkie wycieraczki miarowo zbierały masy wody nacierające jak potężny wodospad na przednią szybę autobusu numer 47, który jechał samotnie wzdłuż wysokich nagich klonów. Minął wyludnioną Karlbergsvägen i po chwili zatrzymał się na czerwonych światłach.
Kierowca, Ali Farudi, westchnął.
– Uff, na Allaha… jeszcze czterdzieści pięć minut – powiedział po arabsku.
Zmęczony całym dniem jazdy w deszczu, odleciał myślami do biednego słonecznego domku w brudnym mieście An-Nasirijja w południowym Iraku.
Ali nieustannie latał w myślach między Irakiem a Sztokholmem i z tego już tylko powodu nie nadawał się na kierowcę, a autobusu miejskiego w szczególności. Zdawał sobie sprawę, że powinien zrezygnować z tej pracy, nim zabije siebie albo kogoś, ale latanie było ważniejsze. Wciąż więc jeździł, tak jak inni jego koledzy z Iraku zatrudnieni w zakładzie transportu miejskiego SL, którzy też ciągle gdzieś latali.
Śmierć nie była mu nigdy straszna ani obca, ale kiedy na podwórzu swojego domu znalazł starannie posiekane kulami ciało żony, czterech córeczek i pozostałych członków trzypokoleniowej rodziny, już nawet nie zapłakał. Odwrócił się i poszedł, i szedł tak długo, aż dotarł do Szwecji. Po drodze ominął poziom ludzkiego cierpienia i przeskoczył od razu na najwyższy etap, zawieszony gdzieś trochę poniżej nadziei na śmierć.
I pewnie dlatego, że chciał ominąć przypisaną mu drogę, na której cierpienie jest obowiązkowe, Allah za pokutę posłał go do Szwecji, a prowadzenie autobusu w deszczu załączył jako karę dodatkową.
Było trzy po dwudziestej trzeciej trzynastego listopada 2013 roku, kiedy Harriet Berghen z FRA i Hasan Mardan z KSI wracali z Królewskiego Instytutu Technologicznego do domu pustym autobusem linii 47, który prowadził właśnie Ali z An-Nasiriji, a teraz chwilowo z Hallonbergen.
– Dwanaście cyfr, a właściwie liczb naturalnych następujących po sobie, od zera do trzech, dwa zera, dwie dwójki, cztery jedynki i cztery trójki – zauważyła Harriet, wpatrując się w swój zegarek. – Ooo… już się skończyło… – oświadczyła po chwili. – Teraz jest już cztery po dwudziestej trzeciej. – Zaciągnęła rękaw kurtki nad dłonią i wtuliła się w ramię Hasana, który w milczeniu patrzył w perspektywę pustego autobusu.
Siedzieli na ostatniej kanapie, w szarym mroku, i Hasanowi wydawało się, że podróżują w przestworzach tajemniczym statkiem kosmicznym. Ich dwoje i przewodnik Riddick, który potrafi przechytrzyć śmierć.
– Popatrz, Hasan, może to jakiś znak od Boga i teraz… przed chwilą gdzieś na świecie zdarzyło się coś, na co ktoś czekał, aż cyfry ustawią się w takim porządku, a może nawet nie wiedział, że wybił jego czas… a tu łup… Hasan? Nie sądzisz, że coś w tym jest? – Harriet czuła dziwny mistyczny nastrój, ewidentnie wymieszany z czerwonym winem, które hojnie serwował Anton Młot, i pomyślała, że alkohol ułatwia kontakt z bogami, choć utrudnia logiczne myślenie, czyli na odwrót niż normalnie. – Hasan… jesteś tam?
– Co, skarbie? – ocknął się z ociąganiem, bo nie nadążał za Harriet, która po czerwonym winie zawsze miała intensywne wizje, a po białym żadnych, tylko ciąg na łóżko i seks. Zdaniem Hasana mogło to sugerować jej hebrajskie korzenie, bo islamskich z pewnością nie. Tego jestem pewny – przeleciało mu bezsensownie przez myśl.
– To musi być jakaś kabała. Najwyraźniej – nie dawała za wygraną. – Zobacz! Sami w tym autobusie, nawet kierowcy nie widać… Ciekawe. To kobieta czy mężczyzna… i jakiej jest narodowości?
– Mężczyzna, skarbie, z Bliskiego Wschodu…
– Ooo… a skąd wiesz?
– Bo widziałem, jak wsiadaliśmy.
– Aaaa… no rzeczywiście! Mądry chłopczyk.
– Dobrze się czujesz, Harry? – zapytał z troską, przybliżył się i spojrzał jej w twarz.
Uśmiechnęła się miło, filuternie, może trochę sexy, otworzyła szeroko oczy, podniosła wysoko brwi, aż zrobiły jej się na czole dwie delikatne zmarszczki. Źrenice miała wyraźnie powiększone, a na policzkach rumieńce okrągłe jak dwa pomidory. Włóczkowy beret przesunął się daleko na tył głowy i wisiał resztkami sił na francuskim warkoczu. Widać było, że w tym stanie Harry mogła swobodnie kontaktować się ze wszystkimi bogami świata.
Hasan pocałował ją, a ona głośno czknęła.
– A w islamie jest kabała? – zapytała i znów czknęła.
– Okultyzm występuje w prawie każdej religii, o ile wiem… U nas w sufizmie, ale słabo to znam. Wielu Czeczenów to sufi.
– Musisz poczytać takiego jednego Rosjanina… hm… pisarza… – Harriet wyraźnie się zacięła. – Aaaa… na początku jego powieści diabeł tłumaczy