Dziewczyna, która igrała z ogniem. Stieg Larsson. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Stieg Larsson
Издательство: PDW
Серия: Millennium
Жанр произведения: Зарубежные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788381438612
Скачать книгу
nie stwierdzając jednocześnie z zadowoleniem, że poprawiła się jakość jej życia.

      Podczas pobytu w klinice usunęła również jeden z dziewięciu tatuaży, dwucentymetrową osę po prawej stronie szyi. Lubiła swoje tatuaże, a najbardziej wielkiego smoka sięgającego od łopatki do pośladków, lecz osy postanowiła się pozbyć. Powód: tak widoczny i charakterystyczny tatuaż sprawiał, że łatwo było ją zapamiętać i zidentyfikować. Lisbeth Salander nie chciała, by ją zapamiętywano i identyfikowano. Tatuaż został usunięty laserowo i kiedy przesuwała palcem wskazującym po szyi, mogła wyczuć delikatną bliznę. Z bliska dało się zauważyć, że jej opalona skóra miała w tym miejscu jaśniejszy odcień, ale patrząc pobieżnie, nie można było niczego dostrzec. W sumie jej pobyt w Genui kosztował w przeliczeniu sto dziewięćdziesiąt tysięcy koron.

      Było ją na to stać.

      Przerwała marzenia przed lustrem i włożyła majtki i biustonosz. Dwa dni po opuszczeniu kliniki po raz pierwszy w swoim dwudziestopięcioletnim życiu weszła do sklepu z damską bielizną i kupiła coś, czego nigdy wcześniej nie potrzebowała. Teraz miała lat dwadzieścia sześć i nosiła biustonosz z pewnym zadowoleniem.

      Włożyła dżinsy i czarną koszulkę z napisem Consider This a Fair Warning. Odszukała sandały i kapelusz przeciwsłoneczny, a przez ramię przewiesiła czarną nylonową torbę.

      W drodze do wyjścia zwróciła uwagę na rozmowę gości hotelowych przy recepcji. Zwolniła kroku i nadstawiła uszu.

      – Just how dangerous is she? – zapytała czarnoskóra kobieta o wysokim głosie i europejskim akcencie. Lisbeth pamiętała ją – dziesięć dni wcześniej przyleciała z grupą turystów czarterem z Londynu.

      Freddie McBain, siwiejący recepcjonista, który zawsze witał Lisbeth przyjaznym uśmiechem, wyglądał na zmartwionego. Wyjaśniał, że gościom zostaną przekazane odpowiednie instrukcje i nie ma żadnych powodów do niepokoju – jeśli tylko wszyscy będą się ich ściśle trzymać. Po tej odpowiedzi został zasypany pytaniami.

      Lisbeth zmarszczyła brwi i poszła do baru, gdzie za kontuarem zastała Ellę Carmichael.

      – O co chodzi? – zapytała, wskazując kciukiem na grupę przy recepcji.

      – Grozi nam wizyta Matyldy.

      – Matyldy?

      – To huragan, który powstał u wybrzeży Brazylii kilka tygodni temu, rano przeszedł nad stolicą Surinamu, Paramaribo. Nie wiadomo, w jakim zmierza kierunku – prawdopodobnie dalej na północ, do USA. Ale jeśli podąży wzdłuż brzegu na zachód, Trynidad i Grenada znajdą się na jego drodze. Może więc powiać.

      – Myślałam, że pora huraganów już minęła.

      – Bo minęła. Ostrzeżenia o huraganach pojawiają się zazwyczaj we wrześniu i październiku, ale teraz wszystko tak się pogmatwało przez ten efekt cieplarniany i w ogóle, że nigdy nic nie wiadomo.

      – Okej, a kiedy mamy się spodziewać tej Matyldy?

      – Niedługo.

      – Powinnam coś zrobić?

      – Lisbeth, huragan to nie zabawa. W latach siedemdziesiątych jeden z nich spowodował ogromne spustoszenia na Grenadzie. Miałam jedenaście lat, mieszkałam w wiosce nad jeziorem Grand Etang, przy drodze do Grenville, nigdy nie zapomnę tamtej nocy.

      – Hm.

      – Ale nie musisz się niepokoić. W sobotę trzymaj się w pobliżu hotelu. Spakuj do walizki rzeczy, których nie chcesz stracić, na przykład ten komputer, którym zazwyczaj się bawisz, i przygotuj się, by ją zabrać, kiedy usłyszysz polecenie zejścia do schronu. To wszystko.

      – Okej.

      – Chcesz się czegoś napić?

      – Nie.

      Lisbeth wyszła bez pożegnania. Ella Carmichael uśmiechnęła się za nią zrezygnowana. Minęło kilka tygodni, zanim przyzwyczaiła się do osobliwego sposobu bycia tej dziwnej dziewczyny i zrozumiała, że Lisbeth nie zadziera nosa – po prostu jest zupełnie inna. Ale płaci za drinki bez gadania, zawsze jest w miarę trzeźwa, zajmuje się swoimi sprawami i nie robi awantur.

      Komunikacja publiczna na Grenadzie to przede wszystkim fantazyjnie ozdobione minibusy kursujące bez przejmowania się rozkładem jazdy czy innymi formalnościami. Za to jeździły wahadłowo od świtu do zmroku. Natomiast po zapadnięciu ciemności właściwie nie można było się przemieszczać, nie mając własnego samochodu.

      Lisbeth nie czekała dłużej niż minutę przy drodze do Saint George’s, gdy zatrzymał się minibus. Kierowcą był rastafarianin i w samochodzie na cały regulator rozlegało się No Woman, No Cry. Lisbeth nie słuchała muzyki, zapłaciła dolara i wcisnęła się między korpulentną posiwiałą damę a dwóch chłopców w szkolnych mundurkach.

      Saint George’s leży w półkolistej zatoce tworzącej The Carenage, wewnętrzny port. Wokół piętrzą się strome wzgórza, na których wznoszą się domy, stare kolonialne budynki i Fort Rupert, umocnienia zbudowane na urwistej skale wieńczącej cypel.

      Saint George’s to miasto niezwykle zwarte i ciasno zabudowane, z wąskimi uliczkami i mnóstwem zaułków. Domy wtulają się w zbocza i nie ma tu żadnej poziomej powierzchni, z wyjątkiem boiska do krykieta połączonego z bieżnią na północnych krańcach miasta.

      Wysiadła w centrum portu i poszła spacerem do MacIntyre’s Electronics na szczycie niewielkiego stromego wzniesienia. Właściwie wszystkie produkty sprzedawane na Grenadzie importowano z USA albo z Wielkiej Brytanii, w związku z czym kosztowały dwa razy tyle co gdzie indziej, za to sklep oferował klimatyzację.

      Dostarczono wreszcie baterię, którą zamówiła do swojego PowerBooka Apple (G4 titanium z siedemnastocalowym monitorem). W Miami zaopatrzyła się w palmtopa ze składaną klawiaturą, na którym mogła odczytywać maile i który z łatwością mieścił się w jej nylonowej torbie, więc nie musiała dźwigać wszędzie PowerBooka, ale był to jednak marny substytut siedemnastocalowego ekranu. Jakość oryginalnych baterii pogorszyła się z czasem i wymagały ponownego ładowania po trzydziestu minutach pracy, co było sporym problemem, gdy chciała siedzieć na tarasie przy basenie, a także dlatego, że dostawy prądu na Grenadzie pozostawiały wiele do życzenia. W czasie jej pobytu na wyspie dwa razy wyłączono prąd na dłużej. Zapłaciła kartą kredytową należącą do Wasp Enterprises, schowała baterię do torby i znów wyszła na południowy upał.

      Wstąpiła do Barclays Bank, podjęła trzysta dolarów gotówką, potem kupiła na targu pęczek marchewek, kilka mango i półtoralitrową butelkę wody mineralnej. Nylonowa torba zrobiła się wyraźnie cięższa, a gdy Lisbeth zeszła do portu, była już głodna i chciało jej się pić. Zastanawiała się, czy nie zajrzeć do The Nutmeg, ale wejście do restauracji zdawało się zupełnie zablokowane przez gości. Poszła do mniej popularnej knajpy Turtleback na skraju portu, usiadła na werandzie, zamówiła kalmary ze smażonymi ziemniakami i miejscowe piwo Carib. Sięgnęła po porzucony egzemplarz lokalnej gazety „Grenadian Voice” i przejrzała go w dwie minuty. Jedynym ciekawym artykułem było dramatyczne ostrzeżenie o prawdopodobnym nadejściu Matyldy. Tekst ilustrowało zdjęcie zniszczonego domu i przypomnienie spustoszeń, jakich w tym kraju dokonał poprzedni wielki huragan.

      Złożyła gazetę, pociągnęła łyk piwa prosto z butelki i gdy odchyliła się na krześle, dostrzegła, że z baru na werandę wyszedł mężczyzna mieszkający w pokoju 32. W jednej ręce trzymał swoją brązową teczkę, a w drugiej dużą szklankę coca-coli. Spojrzał przelotnie na Lisbeth, nie rozpoznając jej, usiadł po przeciwnej stronie werandy i utkwił wzrok w wodach zatoki.

      Lisbeth zlustrowała jego profil. Zdawał się zupełnie nieobecny, siedem minut siedział tak w bezruchu, po czym nagle chwycił szklankę i pociągnął trzy spore łyki. Odstawił colę i dalej się gapił przed siebie. Po chwili Lisbeth wyjęła z torby Dimensions