Czarniecki i Lubomirski, których imiona na Litwie i w Koronie powtarzano z nabożną niemal czcią należną bohaterom, zamiast dokończyć tak pomyślnie rozpoczęte dzieło i dobić czającego się na wschodzie potężnego wroga, rozstrzygając być może również na lata sprawę kozacką, mieli już niebawem stanąć do walki przeciwko sobie. Podobnie jak nieopłacone, zniechęcone do dalszej służby i władzy państwowej żołnierskie tłumy.
Na przeszkodzie w osiągnięciu naprawdę ważnych celów stanął król Rzeczypospolitej. „Szczęśliwy rok” nie stał się jeszcze bardziej szczęśliwy, ponieważ Jan Kazimierz nade wszystko pragnął pomyślnie dla siebie rozegrać sprawę następstwa tronu, czyli przesłaniającą wszystkie inne kwestie elekcję vivente rege (za życia króla). I przystąpił do realizacji swoich zamierzeń, nie oglądając się na interes państwa i narodu, którymi władał.
ZAPRZEDANY DWOROWI I… MARYSIEŃCE
„Jest wielce przywiązana do kraju swojego (do Francyi) […] kobieta przebiegła, wielkiej zręczności, z dzieciństwa wychowana do intryg”.
Dyplomata francuski Gilberte de Chavagnac w liście z Polski
Ten rozdział koniecznie należy rozpocząć od cytatu z Korzona: „Ale w tym czasie, kiedy rycerze walczyli szablą i kopią z wrogami kraju, zaczynały dwie niewiasty Francuzki inną wojnę, w której zwycięstwo trudniejszem było do osiągnienia”. Nietrudno się domyślić, o jakich to niewiastach pisze historyk. Pierwszą z nich była Ludwika Maria, królowa Rzeczypospolitej, drugą Maria Kazimiera, jej następczyni. Ich wspólnym celem, do którego zaprzęgły spryt i przebiegłość, kobiece sztuczki, słowem – wszystkie dostępne im środki i możliwości, stało się wprowadzenie na tron Rzeczypospolitej, jeszcze za życia jej władcy, francuskiego księcia. Gdyby Marysieńka przy wszystkich swoich niezaprzeczalnych talentach posiadała na dodatek przymiot jasnowidzenia, zapewne aż tak mocno nie angażowałaby się w polityczne przedsięwzięcie promujące interes nieznanego jej osobiście księcia i ciągle bliskiej jej sercu ojczyzny. Lecz w roku 1660 nie mogła nawet zamarzyć, że to nie rodak znad Sekwany, ale mizdrzący się do niej sąsiad z Pilaszkowic już za kilkanaście lat zasiądzie na meblu o wiele bardziej atrakcyjnym niż wersalski „taburet”, ona zaś znajdzie się u jego boku.
Niejakie echa „wojny” rozpętanej przez dwie Francuzki, przemyślnie zawoalowane pośród powodzi odpowiednio dobranych słów, do Sobieskiego dochodziły również pod Słobodyszczami i Cudnowem, bo nawet wtedy Marysieńka zasypywała go listami. Wojewodzina pisała je z równą werwą i we wrześniu, i w październiku, w tym samym może momencie, gdy chorąży zmagał się z ćmą kozacką, szył w nią z łuku, ale też tracił pod sobą wierzchowce, o mało nie kończąc w sposób tragiczny tak pięknie przebiegającego flirtu, a już za chwilę gorącego romansu. Wcześniej, wiosną i latem, w listach Marii Kazimiery pojawiły się enigmatyczne stwierdzenia o jakichś rzeczach wielkiej wagi, o których nie może pisać wprost. Określiła je jako: „Nie tylko szczególne, ale i straszliwe”, dodając, że „wmieszani są w to wszyscy, i król, i królowa”. Chodziło jej o plany zreformowania ustroju Rzeczypospolitej i powołanie na jej tron jednego z książąt francuskich. Były one głównie pokłosiem dramatycznych doświadczeń, jakie przyniosły wojny kozacko-moskiewskie i potop szwedzki. Wiele osobistości, nie tylko związanych z dworem, zdało sobie sprawę, że potężna obszarem i liczbą ludności Rzeczpospolita stała się ofiarą sąsiadów głównie ze względu na swój ustrój i posuniętą do absurdu wolność szlachecką, której symbolem stało się liberum veto, dające możliwość zerwania obrad sejmu przez jednego posła. Szczególnie dobitną ilustracją opisanego stanu rzeczy są słowa wojewody łęczyckiego, późniejszego kanclerza wielkiego koronnego Jana Leszczyńskiego, wypowiedziane w drugim roku wojny z Karolem Gustawem: „Prawda, jesteśmy zdolni sami Szwedów zwojować tak wielką liczbą i dzielnością, ale niezdolni nierządem”.
Już na początku 1659 roku Ludwika Maria rozpoczęła rozmowy z wysłannikami kardynała Mazarina, następcy słynnego kardynała Richelieu, proponując przeprowadzenie elekcji na polski tron któregoś z francuskich książąt w zamian za spłatę przez Francję długów wojskowych Rzeczypospolitej. Miało się to odbyć jeszcze za życia jej małżonka, który nie zdołał spłodzić następcy. Janusz Dąbrowski, autor biogramu Jana Kazimierza w książce Królowie elekcyjni, słusznie zauważył: „Skoro król nie miał potomka, sprawę można byłoby uważać za dowód bezinteresownej troski o państwo, gdyby nie to, że Ludwika Maria macierzyńskie uczucia przelała na siostrzenicę, księżniczkę Palatynatu Reńskiego Annę Henrykę Julię, i jako warunek sine qua non postawiła poślubienie jej przez kandydata do tronu Rzeczypospolitej”. Zresztą początkowo miał nim być Habsburg i dopiero po przeorientowaniu polityki wobec Austrii, nazbyt kosztownego sojusznika podczas potopu, warszawski dwór postawił na kandydaturę francuską. Było zupełnie oczywiste, że cesarstwo, tradycyjny wróg Francji w walce o panowanie nad Europą, zrobi wszystko, aby przeszkodzić jej w uzyskaniu kontroli nad Rzecząpospolitą. Najprostszym sposobem prowadzącym do storpedowania tego zamysłu było stworzenie w jej granicach oddanego sobie stronnictwa i walka propagandowa z planami elekcji vivente rege. Dla Habsburgów stało się to absolutnym priorytetem, gdyż propozycje płynące z Warszawy wychodziły naprzeciw wytycznym globalnej polityki Francji. Realizacja śmiałego planu zdaniem Mazarina mogła, jak przytacza Korzon, „wziąć cesarstwo w kleszcze pomiędzy Francyę i Polskę, jak poprzednio Francya tkwiła pomiędzy cesarstwem a Hiszpanią”. Niezależnie od intencji królowej i stopnia przemyślenia całego przedsięwzięcia trzeba przyznać, że akurat kandydat do polskiej korony pochodzący z kraju, gdzie rozstano się dość skutecznie z samowolą szlachecką na rzecz królewskiego absolutyzmu, miałby niemałą szansę na ukrócenie anarchii i wzmocnienie władzy centralnej. Można się tu chyba zgodzić z opinią sformułowaną przez Zbigniewa Wójcika: „Nie mogę uwierzyć, aby d’Enghien czy inny kandydat Ludwika XIV na tronie Rzeczypospolitej pozostał monarchą tak ograniczonym w swej władzy jak jego poprzednicy”. I równocześnie tak mało życzliwym rządzonemu przez siebie narodowi – należy dodać.
Prawdopodobnie na przełomie lat 1659 i 1660 światło dzienne ujrzał anonimowy, być może pochodzący z kręgów dworskich, dokument zatytułowany Punkty na sejm podane. Był to projekt odnowy systemu uchwalania aktów prawnych; przewidywał ich trójstopniowe procedowanie i przyjmowanie – od izby poselskiej poprzez senat aż po królewską aprobatę – lecz najważniejszym postulatem było natychmiastowe zniesienie psującej państwo zasady, w której jeden głos mógł zniweczyć wysiłki całego sejmu, nawet w momentach dla Rzeczypospolitej szczególnie newralgicznych. Wydaje się, że dezyderaty zawarte w Punktach na sejm podanych były zgodne z oczekiwaniami Ludwiki Marii, również w kwestii znacznego ograniczenia złotej wolności. Chorąży koronny, którego związki z dworem od końca lat pięćdziesiątych były coraz silniejsze, zdaniem Zbigniewa Wójcika „u mądrej królowej terminował jako polityk” i dzięki niej nabył „zrozumienie konieczności reformy Rzeczypospolitej, które będzie mu towarzyszyć odtąd niemal do schyłku życia”. Zupełnie odmiennie widzą tę kwestię autorzy książki Obalanie mitów i stereotypów. Od Jana III Sobieskiego do Tadeusza Kościuszki, Sławomir Suchodolski i Dariusz Ostapowicz, którzy w jednym z podtytułów rozdziału poświęconego Sobieskiemu zawarli jednoznaczną tezę: W szkole myślenia politycznego mądrej królowej, czyli na drodze zdrady (1648–1668). Owo dwudziestolecie, a chociażby okres po roku 1660, przyniosło bowiem w życiu przyszłego monarchy wiele niejednoznacznych, czasem wstydliwych bądź zasługujących wręcz