W niedzielę rano poczuł się już na tyle dobrze, że pojechał na spacer po Kitajgorodzie. Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy nie odwołać wizyty i o wszystkim zapomnieć. Postanowił jednak trzymać się raz podjętej decyzji i jechać do kliniki, bo uznał, że drugiego takiego ataku jak ten z poprzedniej nocy chyba nie przeżyje. Poza tym nie mógł dopuścić, by jakiś gówniarz prosto po akademii, tylko dlatego, że jest spokrewniony z generałem i ukończył polonistykę, przejął dzieło jego życia – zespół Bagration w Departamencie Inspiracji i Dezinformacji GRU. Wprawdzie wyzwalanie Polski wciąż jeszcze trwało, ale po ostatnich wyborach zwycięstwo było bliziutko. Fiedotow nie zamierzał pozwolić, by ostatni meldunek – w dień pobiedy – złożył prezydentowi ktoś inny.
W poniedziałek o dziewiątej stawił się w gabinecie doktora Wiernika, który rozpoczął od prostego wywiadu, po czym poddał pacjenta badaniom. Szybko jednak uznał, że są one niewystarczające i że Fiedotow musi spędzić parę dni w szpitalu w celu zrobienia dokładniejszych.
Dwa dni to chyba mogę – pomyślał pułkownik, wracając metrem do domu.
Otrzymał broszurkę, jak ma się przygotować do badań gastrologicznych i co zabrać ze sobą do szpitala. Zastanawiał się tylko, czy powinien mieć ze sobą telefon. Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego GRU pracował na najwyższych obrotach i każdy mógł się stać przedmiotem jego zainteresowania.
Gdyby generał Tuszyński zorientował się, że Fiedotow w czasie urlopu odwiedza prywatną klinikę, miałby uzasadnione podejrzenia, że pułkownik coś przed nim ukrywa, i dobry pretekst do usunięcia go ze stanowiska. Tak czy inaczej brak łączności w tym czasie byłby bardziej podejrzany – pomyślał Fiedotow. Wystarczyłyby trzy nieodebrane połączenia, by w miejscu ostatniego logowania zjawił się dyżurny patrol. Dlatego postanowił nie ryzykować bardziej, niż trzeba, i zabrać ze sobą telefon.
W środę rano wygłodzony i przeczyszczony Fiedotow stawił się w klinice doktora Wiernika. Po raz pierwszy w życiu nic nie jadł przez dwa dni, pijąc jedynie jakąś wstrętną miksturę i przesiadując na sedesie. To były jedne z najtrudniejszych chwil w jego życiu.
W klinice przejęła go młoda i bardzo atrakcyjna pielęgniarka, więc zdyscyplinowany Fiedotow dokładnie i szybko wykonywał jej polecenia.
W piątek rano, po zakończeniu cyklu różnorodnych badań, do jego pokoju przyszedł doktor Wiernik, przysiadł na brzegu łóżka i oświadczył, że ma poważne podejrzenia co do stanu zdrowia pacjenta. Pobrał próbki do badań histopatologicznych i poklepując Fiedotowa po dłoni, oświadczył, że za dwa tygodnie, kiedy przyjdą wyniki, natychmiast do niego zadzwoni. Wychodząc, poklepał go jeszcze po ramieniu, z zadumą pokiwał głową i zrobił minę, jakby już znał wyniki badań.
Arsen Fiedotow wrócił metrem do Mitino. Po raz pierwszy, odkąd porzuciła go Nastasja, zagapił się i przejechał jedną stację. Wszedł do mieszkania, a właściwie lokalu służbowego, i od razu, bez zapalania światła, położył się na kanapie. Mimo że w klinice zjadł tylko śniadanie, nie czuł żadnego głodu. W ogóle nie czuł żołądka.
Dwa tygodnie – dźwięczała mu w uszach obietnica doktora i cały czas się zastanawiał, jak się czują niewinni ludzie oskarżeni o zabójstwo, którzy czekają na wyrok. Czy też kładą się w ciemnym pokoju na kanapie i patrzą w sufit?
Miał ochotę zamknąć oczy i otworzyć je dopiero za dwa tygodnie. Nagle wszystko zrobiło się takie obojętne, bez znaczenia, nieciekawe, nudne. Wszystko, czego w życiu dokonał – takie bezsensowne. Generał Tuszyński, a nawet prezydent – tacy niepoważni, mali i śmieszni jak dziecięce zabawki. Zaczynał odlatywać. Myśli przepychały mu się w głowie bez żadnego porządku i sensu, czyniąc coraz większy bałagan. Nagle poczuł tępy ból w klatce piersiowej i w oczach zakręciły mu się łzy. Ból zaraz przeszedł, ale Fiedotow pomyślał, że jeżeli nawali mu jeszcze serce, to on już chyba tego nie przeżyje.
A jak się okaże, że w tym żołądku nic nie ma, a przynajmniej nic poważnego? Będziesz się, Arsen, wstydził przed samym sobą za takie zastrachane myśli. Gdzie twoja duma, hart ducha, niezłomność? – powtarzał w myśli, próbując gasić niepokój.
W końcu poderwał się z kanapy i usiadł na brzegu. Odczekał chwilę, wstał, zapalił światło i poszedł do kuchni. Zupełnie zapomniał, że w lodówce ma kartoflankę, którą zrobił tydzień wcześniej. Uchylił pokrywkę garnka, ostrożnie powąchał i uznał, że już skisła, więc wylał ją do sedesu. Zajrzał do pojemnika na chleb. Znalazł czerstwą bułkę pszenną. Z lodówki wyjął kefir i usiadł w kuchni przy oknie. Spojrzał na kalendarz z uralskimi widokami i policzył, że do końca roku został już mniej niż kwartał.
Co można zrobić w trzy miesiące? To dużo czy mało? – zastanawiał się, popijając chleb kefirem prosto z kartonu. Czas… i ja.
Ze swetra zebrał na dłoń okruszki bułki i już miał je strzepnąć do zlewu, gdy zmienił zdanie i wszystko wsypał do ust.
Nadchodzi czas ważnych decyzji – pomyślał i poszedł obejrzeć wiadomości z Polski.
Mijając regał z filmami, poczuł nagle, że musi się przy nim zatrzymać. Wyciągnął rękę i na środkowej półce, pod literą „S”, odnalazł film Krzysztofa Zanussiego Spirala. Przez chwilę dotykał grzbietu okładki, po czym przesunął dłoń ku literze „D” i wskazał palcem Dziewięć dni jednego roku Michaiła Romma. Oba filmy znał na pamięć.
Nowicki czy Batałow? – pomyślał. Umierać po polsku czy po rosyjsku, a może to wszystko jedno? Oczywiście, że wszystko jedno.
Machnął ręką i poszedł do salonu. Wziął pilota i włączył wiadomości NTV24. Zaczynała się właśnie konferencja prasowa premiera Boleckiego i ministra spraw zagranicznych Ludomira Baryły.
– A ten długi gdzie? – zapytał na głos, jakby od niechcenia, Fiedotow. – Aaa… tu jesteś, Kaziura. – Gdy kamera przejechała w prawą stronę, dojrzał stojącego z boku wysokiego mężczyznę.
12
Dima zamówił taksówkę, bo uznał, że stanowczo przesadził z alkoholem. Ale nie było mu z tym źle. Wprost przeciwnie, od wyjścia z prokuratury miał ochotę się napić, lecz myślał raczej o szklance metaxy w samotności na swojej kanapie. A teraz nawet nie poczuł dyskomfortu z powodu demonstracyjnego wyjścia Sary, które zakończyło spotkanie.
Tak się nie robi, a już na pewno tak nie robią szpiedzy. To ona przegięła, nie Konrad, i to było oczywiste dla wszystkich. Jego propozycja była żartem, dlatego tak chętnie się na nią zgodzili.
Dima nie znał Sary ani Konrada, ale poczuł, że coś między nimi zgrzyta, a sprawa Igora i Wasi tylko wyzwoliła jakieś prywatne zaszłości. Pomyślał, że dobrze, że się nie ożenił, bo gdyby teraz tak miało być między nim a Moniką, to byłaby katastrofa.
Szpiedzy nie powinni się ze sobą wiązać. To absurd i zawsze musi się źle skończyć!
Spojrzał na Monikę, która siedziała obok niego w taksówce i też wyraźnie była pod wpływem alkoholu. Chyba nigdy jej nie widział w takim stanie.
– Przykra sprawa z tą Sarą i Konradem, nie? – zapytała i przygryzła dolną wargę. – Ale rozumiem ją. Jak się ma dziecko, to… – Wstrzymała na moment