– Dima… jesteś doświadczonym szpiegiem. No powiedz, nie mam racji? – Konrad rozejrzał się nieco mętnym wzrokiem, ale przyglądał mu się tylko Dima.
– No… Nie znam Iranu ani tej kultury, ale to brzmi logicznie, więc nie będę się mądrzył. Ale do czego właściwie zmierzamy, bo nie bardzo cię rozumiem.
– Nooo… – zaczął Konrad z lekką emfazą. – Wprawdzie minęły prawie trzy lata, a my jesteśmy tylko osobami prywatnymi, ale może tak spróbowalibyśmy połączyć siły i się dowiedzieć, co się stało z chłopakami. Może jeszcze żyją. Sytuacja wokół Iranu jest napięta, wszystkie służby pracują na najwyższych obrotach, więc może byśmy się gdzieś przylepili, wkręcili, pomacali… Bo czuję, że oni ich tam trzymają na taką okazję. Co wy na to? – zwrócił się do Moniki i Dimy. – Zastanówmy się, co możemy zrobić.
– Daj spokój, Konrad – przerwała mu Sara i zaraz spuściła z tonu. – Chodźmy już może…
– Ja jestem za – odparł zdecydowanie Dima, a Sara i Monika wymieniły spojrzenia. – Mam jakieś kontakty w Rosji, więc mogę coś… – Od razu pomyślał, że mógłby porozmawiać z Tamarą.
– Świetnie! – ucieszył się Konrad. – Rosja to właściwy kierunek, żeby wejść do Iranu, no i przydałoby się z drugiej strony, przez Tel Awiw. – Rozejrzał się, wyraźnie zadowolony. – To co? Zakładamy grupę zadaniową? – Uśmiechnął się.
– Ja w to wchodzę – odezwał się Lutek.
Sara ze zdziwienia otworzyła usta, bo do tej pory niemal milczał.
– To my też – dołączyła się niespodziewanie Ela.
– My musimy najpierw porozmawiać z Romanem – rzuciła Monika i spojrzała pytająco na Dimę. – Wiesz, nie możemy tak sami, a on jest teraz za granicą, więc…
– Roman o wszystkim wie – wszedł jej w słowo Konrad. – Rozmawiałem z nim o tym i mnie poparł, ale za was nie chciał decydować.
Monika i Dima byli szczerze zaskoczeni, ale nie tak jak Sara. Ona była wściekła.
– To co? – Konrad wyciągnął rękę. – Prywatna grupa zadaniowa kryptonim…?
Wszyscy podali mu rękę oprócz Sary.
– Kurwa, Konrad! – Poderwała się z ławki. – Czy ty zdajesz sobie sprawę, co robisz? Nie mieszaj ludziom w głowach. Jesteś pijany! Mają swoje problemy, a ty im wyjeżdżasz z… Człowieku! Igor i Wasia nie żyją. Daj im spokój! – Spojrzała po twarzach zebranych. – Czy wy wiecie, co chcecie zrobić? Monikę i Dimę mogę zrozumieć, bo oni tego nie wiedzą, ale wy? – zwróciła się do Eli, Witka i Lutka. – Tego się po was nie spodziewałam. Nie jesteście już w służbie, napytacie nieszczęścia sobie i krajowi.
Chwyciła kurtkę i ruszyła do wyjścia.
11
Wrzodowcy zwykle mają bóle wiosną i jesienią. W tym roku jednak Arsen Fiedotow już w połowie września dostał silnych skurczy i ostrych uderzeń, i to w dwóch miejscach naraz, w górnej części żołądka i pod wątrobą w okolicach dwunastnicy. To było dziwne, bo do tej pory zawsze bolało go w jednym, albo drugim miejscu, ale nigdy w obu jednocześnie.
Dotąd leczył się, korzystając z internetu. Nie dlatego, że nie ufał lekarzom – bo naukę uważał za religię – ale z powodu braku czasu. W Polsce wciąż działo się coś ważnego, a on nie mógł pozwolić, by ktoś zepsuł jego plan ofensywy. Wiedział, że coś mu siedzi w środku, ale obawiał się, że lekarze położą go do szpitala i poinformują o tym generała Tuszyńskiego, który tylko czeka na okazję, żeby go usunąć.
Stan zdrowia pułkownika byłby jedynym i idealnym, bo obiektywnym pretekstem do pozbycia się ulubieńca prezydenta. Dlatego Arsen Fiedotow leczył się swoimi metodami, głównie za pomocą ziół i środków przeciwbólowych, i nigdy nie pokazywał po sobie, że cierpi.
Czasami było lepiej, czasami gorzej, ale ostatnio coraz częściej było gorzej. Szczególnie w nocy, gdy leżał na lewym boku. W końcu przyszła pierwsza deszczowa październikowa noc. Było już po wyborach w Polsce, które kosztowały go mnóstwo nerwów. Odżywiał się byle czym albo w ogóle godzinami nic nie jadł, pił za to mnóstwo herbacianego ługu. Wiedział, że organizm się upomni, a on zapłaci za te wybory wysoki rachunek. Ale opłaciło się, dostał nagrodę państwową pierwszego stopnia.
Tej deszczowej październikowej nocy raz po raz wymiotował, a potem leżał kilka godzin skręcony jak przegotowana krewetka. W końcu ból zrobił się tak nieznośny, że Fiedotow musiał wezwać prywatne pogotowie. Karetka przyjechała w ciągu dziesięciu minut. Na widok lekarza poczuł się nagle lepiej i gdy ten naciskał mu brzuch, udawał, że ból jest mniejszy. Mimo to lekarz, podejrzewając perforację dwunastnicy, zalecił natychmiastowy wyjazd do szpitala. Arsen jednak się wykręcił, wymusił zastrzyk przeciwbólowy, dostał receptę i obiecał, że wkrótce uda się na badania. Lekarz machnął ręką, przyjął zapłatę kartą kredytową i odjechał.
Po zastrzyku ból rzeczywiście ustąpił i Fiedotow przed zaśnięciem obiecał sobie, że więcej nie będzie jadł wieczorem bigosu i popijał go jägermeistrem, a przynajmniej nie w takich ilościach. Lekarz pytał go, co zjadł, ale i tak nie zrozumiałby, co to bigos, więc pułkownik powiedział, że kartofle ze słoniną.
Dzień wcześniej dostał przesyłkę z Warszawy i nie mógł się powstrzymać, by nie spróbować. Uwielbiał bigos, bo był on filozoficzną, historyczną i polityczną kwintesencją polskości, a do tego smakował wyśmienicie. Fiedotow uznał, że to nie bigos i niemiecki alkohol mu zaszkodziły, tylko jego zachłanność i październikowa aura. Mimo to, zanim zasnął, obiecał sobie radykalną zmianę diety.
Na szczęście następnego dnia była sobota, więc dzięki środkom przeciwbólowym mógł pospać dłużej. Wstał o dziewiątej i podszedł do okna. Z dziesiątego piętra jego bloku w Mitino zwykle rozpościerał się piękny widok na wschodnią Moskwę. Ale tym razem obraz przesłaniała ściana deszczu i szarzyzny.
Postanowił nie włączać telewizora, złamać swój święty rytuał i spędzić dzień bez wiadomości z Polski. Dobrze wiedział, że wydarzenia ostatnich miesięcy przyczyniły się do zintensyfikowania jego wrzodowych bólów, więc postanowił o siebie zadbać.
Poszedł do łazienki. Nie bez trudu opróżnił pęcherz i stanął przed lustrem. Przez chwilę trudno było mu uwierzyć, że widzi swoje odbicie. Spoglądał na niego stary, zniszczony człowiek o ziemistej cerze i zapadniętych oczach. Bruzdy na policzkach i czole pogłębiły się, dodając dramatyzmu chudej nieogolonej twarzy. Wystawił język, jak kazał mu w nocy lekarz, i ze zdziwieniem stwierdził, że jest fioletowobiały.
– Facet nie ma nawet sześćdziesiątki – powiedział mężczyzna w lustrze.
Fiedotow poczuł się jeszcze gorzej. Czas coś z tym zrobić – pomyślał i głęboko westchnął.
Podjął ważną, dramatyczną decyzję, która mogła zmienić całe jego postrzeganie świata. Nie był gotowy na umieranie i musiał tę okoliczność wykreślić ze swojego życia. Uznał więc, że trzeba się porządnie przebadać, w końcu ofensywa na Polskę wciąż trwała i w całym GRU nie było nikogo, kto mógłby go zastąpić. Tym bardziej że generał Tuszyński miał już upatrzonego następcę, który tylko czekał, aż zwolni się miejsce po Fiedotowie.
Włożył szlafrok i zasiadł do komputera. Od razu znalazł w internecie prywatną klinikę w Niekrasowce, czyli na drugim końcu Moskwy.