– Nie!
– Sierżancie, błagam!
– Wyraziłem się jasno – wycedził Campbell. Na jego pooranej bruzdami twarzy doświadczonego żołnierza, który w wojsku spędził całe życie, trudno było wyczytać jakiekolwiek emocje. Wbił w młodego sierżanta zimne spojrzenie stalowych oczu.
– Tam jest Abigail – próbował zdesperowany Ezra.
Torres zgłosiła się na ochotnika do ochrony ekipy naukowej, która wyruszyła na Karazan w celu zbadania jakichś starożytnych ruin. Leahy nie protestował. Wiedział, że to nie ma sensu. Abigail zawsze potrafiła postawić na swoim. Tym bardziej, że on miał swoje obowiązki i studia, a ona nudziła się na pokładzie „Hajmdala”. Poza tym była żądna wiedzy, więc pozostałości po pradawnej cywilizacji rozpalały jej ciekawość.
Przez dwanaście pokładowych dni nic się nie działo. Naukowcy rozbili obóz i zabrali się do pracy. Na stanowiskach archeologicznych dokonywali pomiarów, przeprowadzali badania i meldowali się o określonych godzinach.
Lecz dzisiaj nie zgłosili się o umówionej porze. To jeszcze nic nie znaczyło, bo często zdarzały się opóźnienia, ale zawsze prędzej czy później się odzywali. Tym razem trwało to jednak za długo. Minęły dwadzieścia cztery godziny, aż wreszcie zaniepokojone dowództwo zdecydowało się wysłać ekspedycję. „Nadir” otrzymał zadanie przewiezienia dwóch plutonów zwiadowców na planetę i pozostania na jej orbicie do czasu zakończenia misji. Potem miał zabrać wszystkich na pokład i odnaleźć „Hajmdala”, który szykował się do wyruszenia w pogoń za okrętem widmo.
Seth Campbell położył dłoń na ramieniu młodzieńca.
– I właśnie dlatego nie pozwolę ci lecieć – rzekł nieco łagodniej. – Będziesz starał się odnaleźć Torres za wszelką cenę. Nawet kosztem życia i zdrowia żołnierzy, a na to nie mogę pozwolić.
Leahy zacisnął mocno zęby. Campbell miał rację. Na jego miejscu podjąłby identyczną decyzję. Jednak Ezra nie był na jego miejscu.
– Ale ja muszę!
Sierżant pokręcił głową.
– Kapral Ramos i jej ludzie to załatwią.
Ezra spojrzał na zwiadowców zajmujących miejsca na siedziskach. Mieli na sobie zgniłozielone mundury maskujące, dopasowane kolorem do krajobrazu planety, pancerze, kamizelki taktyczne z kieszeniami wypchanymi granatami i ładownice z magazynkami do karabinów. Ponadto sporo sprzętu ułatwiającego poruszanie się w trudnym terenie, jak przyrządy nawigacyjne i kamery termowizyjne, optoelektronikę wspomagającą celowanie, a także szereg czujników monitorujących funkcje życiowe. Oprócz pracy serca badały również poziom glukozy i tlenu we krwi. Zamontowane na hełmach kamery dawały bezpośredni wgląd w obraz prowadzonych działań, a skomplikowany zestaw łączności miał zwiększać integrację żołnierzy podczas walki, dowódcom oddziałów zaś pozwalał lepiej planować zadania. Jeśli doliczyć do tego racje żywnościowe z wodą i zestawy medyczne, dawało to kilka dodatkowych kilogramów.
Wszystko to za sprawą nowego głównodowodzącego operacjami specjalnymi. Kapitan Jazon Hezal zastąpił na tym stanowisku poległego Bastiana Dasha i szybko okazało się, że zgodnie z archaicznym przysłowiem żołnierze terrańskich sił zbrojnych wpadli z deszczu pod rynnę. Dash preferował frontalny atak, szybkie uderzenie, które powinno zmusić przeciwnika do odwrotu. Uchodził za aroganckiego dupka, ale trzeba było przyznać, że nigdy nie chował się za plecami swoich ludzi. Natomiast Hezal był zwolennikiem podejścia defensywnego. Żołnierze mieli atakować tylko wówczas, gdy posiadali przewagę taktyczną, i natychmiast wycofywać się, gdyby przeciwnik okazał się zbyt silny. Liczyło się przede wszystkim ich życie i zdrowie. Ale przez to Hezal wcale nie zyskał sobie szacunku i sympatii żołnierzy. Większość uważała, że jest jeszcze większym dupkiem niż Dash.
– Spójrz na nich, sierżancie. – Leahy wskazał brodą zwiadowców z Plutonu 12.
Dwunastka przestała istnieć po tym, jak ich dowódca Anthony Pike wraz z trzema zwiadowcami zginęli na pokładzie velmeńskiego pancernika, zabici przez Luusaat. Dopiero dwa miesiące temu powołano oddział na nowo, ale w jego skład wchodzili rekruci.
– To jeszcze dzieciaki.
Zalęknieni młodzi żołnierze zajmowali miejsca obok bardziej doświadczonych kolegów z Plutonu 1.
– Dzieciaki?! – prychnął Campbell. – Niektórzy z nich są starsi od ciebie.
– Sierżant wie, co mam na myśli.
– Tak – przyznał weteran. – Lecz w ogniu walki ludzie szybko dorastają.
– Oni nie dadzą rady.
– Poradzą sobie. To nie misja bojowa. Jajogłowi pewnie znowu zapomnieli o terminie meldunku albo mają kłopoty z łącznością. Wiesz, przez te zakłócenia pochodzące od dysku protoplanetarnego wszystko się pierdoli. Nie wiem nawet, czy ten cały elektroniczny złom, jaki mają na sobie chłopaki i dziewczyny, zadziała w takich warunkach. Hezal będzie niepocieszony…
Przerwał i przeniósł ponownie wzrok na Ezrę.
– Zobaczysz szeregową Torres szybciej, niż myślisz – zmienił temat. – Kapral Ramos i jej ludzie sobie poradzą.
Ezra spojrzał wprost w oczy Campbella.
– Jestem przekonany, że Elektra sobie poradzi. Nie wątpię również w chłopaków z Jedynki. Znam ich i wiem, co potrafią. Ale Dwunastka?! Zamiast nich powinien lecieć mój pluton.
Do siedzących w promie żołnierzy dotarły jego słowa. Rozległy się gniewne pomruki.
– Ezra ma rację, sierżancie – Leahy usłyszał głos za plecami.
Obejrzał się i ujrzał Tobiasa Bishopa w pełnym rynsztunku bojowym. Na ramieniu miał niedbale przewieszony C-24. Na jego ustach błąkał się delikatny uśmiech. Za nim stali pozostali członkowie Plutonu 7. Jasnowłosy Ivar Björk, który obsługiwał w oddziale broń ciężką, przyglądał się drwiąco przestraszonym zwiadowcom z Dwunastki. Obok niego stał Jeremiasz Ruon, który opuścił szeregi szturmowców, żeby dołączyć do Siódemki. Teraz szczerzył się jak dziecko, któremu dano nową zabawkę. W przeciwieństwie do brodatego mężczyzny o niespotykanie błękitnych oczach spoglądał gdzieś w przestrzeń. Julius Malahki dołączył do oddziału najpóźniej. Szybko jednak okazało się, że jest obiecującym żołnierzem i świetnym kompanem, pomimo zamiłowania do filozofii i ardhanariańskiej poezji, którą od czasu do czasu raczył towarzyszy.
Ezra uśmiechnął się do nich blado i skinął głową w podziękowaniu.
– Sierżancie – zwrócił się ponownie do Campbella – pozwól nam lecieć zamiast chłopaków z Dwunastki.
– Nie macie pełnego składu.
– Już mają!
Głos należał do Odyna.
SYSTEM 41 GEMINORUM
OKRĘT FEDERACJI TERRAŃSKIEJ „HAJMDAL”
Tycho Brahe stał przy stanowisku taktycznym, próbując zaprogramować optymalne sekwencje ataku na użytek nadchodzącej bitwy. Przesuwał dłoń po holograficznym wyświetlaczu, akceptując bądź odrzucając rozwiązania sugerowane przez komputer. Wybór nie był prosty. Nikt nie wiedział, z czym przyjdzie im się zmierzyć.
Z relacji świadków i raportów diohdańskiej floty wynikało, że ich przeciwnikiem będzie ciężki krążownik. Ale kto go zbudował? Jakie posiadał uzbrojenie? Jakiego typu pancerz i osłony? Czy korzystał ze standardowych systemów obrony bezpośredniej? Na te pytania porucznik Tycho Brahe nie znał odpowiedzi.
A od nich tak wiele zależało. Należało