Na przesłonę hełmu ponownie przywołała obraz tajemniczej jednostki. Zadrżała. Wzięła głęboki oddech, żeby się uspokoić i na chłodno ocenić sytuację. Przyjrzała się uważnie wieżyczkom dział laserowych i stwierdziła ponad wszelką wątpliwość, że to ciężkie baterie. Dopatrzyła się również szeregu wyrzutni rakiet oraz dziwnych wypustek, które prawdopodobnie skrywały jakąś straszliwą broń. Uświadomiła sobie, że jeśli zaraz czegoś nie wymyśli, wkrótce z myśliwców terrańskich sił zbrojnych pozostanie jedynie wspomnienie.
Czarna wyświetliła mapę sektora, w którym znalazł się jej klucz. Zmarszczyła czoło. Nie wyglądało to dobrze. Na obszarze stu dwudziestu milionów kilometrów rozciągała się jedynie kosmiczna pustka. Co prawda niedługo myśliwce miały przeciąć orbitę jedenastej planety systemu 41 Geminorum, ale sam glob, otoczony trzema pierścieniami pyłowymi, w których można było spróbować się ukryć bądź zmylić pogoń, znajdował się po drugiej stronie czerwonego nadolbrzyma. Nie dostrzegła również żadnych stacji bojowych ani diohdańskich jednostek wojennych, które mogłyby przyjść z pomocą. Tylko kilka frachtowców zmierzało w stronę centrum układu. Zrezygnowana pokręciła głową.
W czasie gdy Czarna przyglądała się mapie, komputer pokładowy przeanalizował dane z kamer i czujników skierowanych na wielki okręt i dokonał oceny jego potencjalnego arsenału. Obliczył, że jeśli nic się nie zmieni, myśliwce znajdą się w zasięgu nieprzyjacielskiego ognia w ciągu niecałych czterech minut. Statystyczny błąd obliczeń wynosił aż dwadzieścia pięć procent, ale minuta w tę czy tamtą stronę nie miała żadnego znaczenia.
Piloci klucza czerwonego stanowili elitę. Należeli do najlepszych z najlepszych i bez wątpienia potrafili walczyć. Valeria wiedziała, że dadzą z siebie wszystko, będą próbowali unikowych, karkołomnych manewrów, forteli oraz maksymalnie wykorzystają moc maszyn. Ale walka nie potrwa dłużej niż kilka sekund. Nie przy takiej sile uderzenia, jaką dysponował nieprzyjaciel.
Valeria włączyła komunikator nadprzestrzenny, żeby spróbować raz jeszcze połączyć się z „Hajmdalem”. Wiedziała, że w żaden sposób nie zmieni to dramatycznej sytuacji. Drednot nie zdąży na ratunek. Zanim rozgrzeje silniki manewrowe, wyznaczy odpowiedni kurs i doleci na miejsce, minie kilka godzin. Ale jeśli uda się przekazać wiadomość, to przynajmniej admirał Kashtaritu dowie się o miejscu przebywania okrętu widmo i „Hajmdal” przybędzie, żeby go zniszczyć. Na tę myśl Czarna uśmiechnęła się drapieżnie. Szkoda tylko, że ona już tego nie zobaczy.
– Tu Czerwony Jeden do „Hajmdala”, słyszycie mnie? – zapytała z nadzieją. Odpowiedzią były jedynie głuche trzaski. Spróbowała jeszcze dwukrotnie wywołać kontrolę lotów, ale bezskutecznie. Z ciężkim westchnieniem wyłączyła komunikator.
Komputer pokładowy poinformował, że pozostały trzy minuty. Ostatnie trzy minuty życia. Westchnęła ciężko. Taki był los pilota myśliwców. Taką drogę wybrała. Niczego nie żałowała i nic by nie zmieniła. Wiedziała, że prędzej czy później czeka ją śmierć, i wolała zginąć w kabinie swojego myśliwca, niż umrzeć ze starości.
– Szefowo? – odezwał się Shiron. W jego głosie brzmiał strach. – Co robimy?
Valeria milczała. Nie miała pojęcia, co powiedzieć swoim ludziom. Mogła się tylko z nimi pożegnać, podziękować za wspólne akcje oraz wszystkie dobre i złe chwile. Powiedzieć im, że są najlepszymi pilotami, z jakimi przyszło jej współpracować, i jest dumna, że mogła nimi dowodzić. I to wszystko zajęłoby najwyżej minutę. A potem nastąpią dwie długie minuty, pełne grozy i oczekiwania na to, co nieuniknione. Najbardziej przerażające minuty w ich życiu. Nie będą mogli nic zrobić. Będą jak skazańcy oczekujący na egzekucję.
„Nie!” – pomyślała, zgrzytając zębami. „Tak to się nie skończy”. Nie podda się bez walki. Należy do najbardziej kreatywnego i zdeterminowanego gatunku w Galaktyce. Wola ludzka nie zna granic. Znajdzie jakiś sposób.
Spojrzała na mapę. Wpatrywała się w nią dobrą chwilę i nagle oczy jej rozbłysły. Jak mogła na to nie wpaść wcześniej?! Jej usta drgnęły w uśmiechu.
– Zawracamy!
SYSTEM 41 GEMINORUM
OKRĘT FEDERACJI TERRAŃSKIEJ „HAJMDAL”
Ezra Leahy biegł ile sił korytarzem prowadzącym do hangaru. W pędzie dopinał kamizelkę taktyczną, mocował pas z ładownicą, montował do szyn hełmu wyposażenie zewnętrzne i próbował dopasować maskę filtrującą. Zaklął, gdy zorientował się, że pobrał z magazynu nie ten typ, co trzeba. Na bagnistej planecie, ubogiej w tlen, za to wypełnionej metanem i smrodem, którego nie dało się wytrzymać, należało użyć innego, bardziej zaawansowanego modelu. Ezra cisnął bezużyteczną maskę na podłogę, wprost pod nogi dwóch działowych, którzy szybkim krokiem podążali na stanowiska bojowe. Spojrzeli w zdziwieniu na sierżanta, ale widząc gniew malujący się na jego twarzy, nie skomentowali tego i po prostu zeszli mu z drogi.
Ezra był zły. Przede wszystkim na sytuację. Kwadrans temu na okręcie ogłoszono trzeci stopień gotowości bojowej, co oznaczało włączenie systemów uzbrojenia i przygotowanie personelu do działań wojennych. Według zdawkowych komunikatów przekazanych przez dowództwo w zewnętrznym sektorze wykryto nieprzyjacielski okręt. Leahy mógł się tylko domyślać, że chodzi o tych piratów, których od pewnego czasu szukali. Ale tym akurat się nie przejmował. Podobnie jak większość członków załogi, pragnął, żeby w końcu zaczęło się coś dziać. Na okręcie panowała nuda, chociaż on sam nie mógł narzekać na brak zajęć.
Dzień zaczynał od biegania po górnym pokładzie. Potem szedł na siłownię, gdzie wzmacniał mięśnie i wytrzymałość. Następną godzinę spędzał na macie, trenując z Odynem sztuki walki. Był w tym coraz lepszy, ale nie udało mu się jeszcze pokonać doświadczonego instruktora. Po tak wyczerpującym poranku czekały go żołnierskie obowiązki.
Dowodzenie plutonem nie było łatwą sprawą, nawet jeśli jednostka nie prowadziła działań bojowych. Codzienna musztra, niekończące się odprawy, uczenie się koordynacji w zespole na symulatorach i zajęcia na strzelnicy. A do jego obowiązków dodatkowo należało pisanie raportów podsumowujących ćwiczenia, okresowych ocen żołnierzy, wypełnianie formularzy zaopatrzenia dla plutonu, czyli wszystko, co starszy sierżant Seth Campbell, który był jego pierwszym dowódcą, określał jako „biurokratyczne gówno”. Po tym wszystkim Ezra był tak wyczerpany, że najchętniej runąłby na koję i przespał dobę. Ale wówczas, powłócząc nogami, szedł na drugi pokład, gdzie znajdowała się działająca od trzech miesięcy Akademia Wojskowa Sił Lądowych, i przez kolejne godziny słuchał wykładów. Namówił go do tego Odyn, twierdząc, że ma zadatki na dobrego oficera. Leahy nie był tego taki pewny, ale wizja oficerskich gwiazdek przemawiała do wyobraźni młodzieńca.
Wracał do kajuty wycieńczony. Wolne wieczory, które mógł spędzić z Abigail, wypełniała mu nauka. Dziewczyna wspierała go jak tylko mogła. Dopingowała podczas egzaminów, pocieszała, gdy miewał chwile zwątpienia, odciążała od biurokratycznych obowiązków i tłumaczyła trudniejsze zagadnienia. W takich chwilach spoglądał na nią z podziwem i mówił, że to ona powinna iść do akademii. A wówczas Torres wybuchała śmiechem. Twierdziła, że się nie nadaje, że brakuje jej charyzmy, umiejętności motywowania ludzi i cech potrzebnych do radzenia sobie w trudnych sytuacjach.
Abigail była przy nim, kiedy jej potrzebował. A teraz jej zabrakło.
Ezra wpadł na pokład hangarowy. Zdziwiło go, że jest tu tak pusto, ale zaraz przypomniał sobie, że wszystkie myśliwce zostały wysłane na patrol.
Leahy skierował się w stronę promu „Nadir”, który szykował się do startu. Piloci już zajęli miejsca w kokpicie. Wprowadzali dane lotu do komputera i sprawdzali systemy. Na rampę wchodził oddział zwiadowców w pełnym