Pytał o to rano Jakuba. Przyniósł Traktat Joma, gdzie w rozdziale ósmym napisano:
„Jeśli kto zjadł pokarm wielkości suszonego daktyla z pestką, jeśli się napił i nalał pełne usta płynu – jest winien. Wszystkie pokarmy razem nie mogą przekraczać wielkości suszonego daktyla, a wszystkie napoje pojemności ust. Jeśli kto je i popija, to ilości nie łączą się”.
Jakub patrzy na tekst i na przejętego Herszełe z udawaną powagą. Potem nagle wybucha śmiechem. Śmieje się, jak to on, głęboko, dźwięcznie, z samego brzucha, zaraźliwie, słychać go chyba w całej Krajowie, aż zaczyna mu jakby mimo woli towarzyszyć i Herszełe; najpierw się tylko uśmiecha, potem zaczyna chichotać. Wtedy Jakub przyciąga go do siebie za rękę i całuje go, zaskoczonego, w usta.
Herszełe zastanawia się, czy młody mąż nie tęskni do żony, którą zostawił u ojca; ona śle do niego miłosne listy, prosi, żeby wracał, albo nieustannie pyta, kiedy ją zabierze do siebie. Herszełe wie to, bo podczytuje te listy, kiedy Jakub nie widzi. Czasem wyobraża sobie białą rękę, która owe listy pisała. Sprawia mu to przyjemność. Jakub listów nie chowa, w dokumentach ma bałagan, spisy zamówień leżą rozrzucone na stole, a Herszełe usiłuje je jakoś zbierać i porządkować. Towarzyszy Jakubowi, gdy ten udaje się do klientów, a raczej klientek, bogatych mieszczanek, których mężowie wyjechali, kapitanowych i wdów, które posyłają po Jakuba, właśnie po niego, żeby pokazał, co ma do sprzedania. Umawiają się, że gdy Jakub upuszcza sakiewkę, niby w nieuwadze i niechcąco, Herszełe ma się wymówić i wyjść. Potem czeka na Jakuba na jednej z ulic, nie spuszczając oczu z drzwi domu.
Jakub wychodzi zamaszystym krokiem, on zawsze tak chodzi, rozstawiając nogi, stopy lekko na bok i poprawiając szarawary, nosi się bowiem po turecku. Patrzy na Herszełe z tryumfem. Zadowolony, klepie się w krocze gestem Turka. Ciekawe, co tak pociąga kobiety w tym człowieku? Kobiety zawsze coś czują i rozpoznają mężczyzn po czymś, co i Herszełe rozumie. Jakub jest piękny, a tam gdzie się pojawia, wszystko nabiera sensu, układa się, jakby ktoś wcześniej posprzątał.
Jakub obiecał Towie wiele studiować, ale Herszełe widzi, że czytanie go męczy, minął już ten okres uniesienia, którym zarazili go reb Mordke i Nachman. Książki leżą odłogiem. Czasami długich listów z Polski od Nachmana nie otwiera i przez kilka dni. Herszełe zbiera te listy, czyta i układa w kupkę. Jakuba w tej chwili o wiele bardziej interesują pieniądze. Zdeponował u kuzyna Abrahama wszystko, co zarobił przez ten rok. Chciałby mieć dom i winnice w Nikopolu albo w Giurgiu. Tak żeby z okna było widać Dunaj, a winne pędy żeby pięły się po drewnianych wspornikach, tworząc zielone ściany i zielony dach. Wtedy sprowadzi Chanę. Teraz dokazuje z klientami albo wychodzi w połowie dnia i znika gdzieś. Musi mieć własne interesy, co nie bardzo podoba się Abrahamowi. Ten wypytuje Herszełe i chłopak, chcąc nie chcąc, musi kryć Jakuba. A chce go kryć. Wymyśla więc niestworzone historie. Że chodzi modlić się nad rzekę, że pożycza księgi, że namawia klientów, że dogląda rozładunku. Gdy po raz pierwszy Jakub zaprasza Herszełe do siebie do łóżka, ten nie protestuje. Oddaje mu się cały, rozpalony jak żagiew, i gdyby to było możliwe, oddałby mu jeszcze więcej, życie nawet. Jakub nazywa to Maase Zar, Cudzym Uczynkiem – uczynkiem odwrotnym, na wspak zapisanemu prawu, które wobec oczyszczającego ognia Mesjasza zetliło się jak stary wilgotny gałgan.
O perle i Chanie
Jakub postanawia podarować Chanie najcenniejszą perłę. Przez kilka dni obaj z Herszełe przemierzają składy jubilerskie. Jakub z namaszczeniem wyciąga perłę z pudełeczka, gdzie spoczywa na kawałku jedwabiu. Ktokolwiek bierze ją w palce, od razu mruga oczami z zachwytu, cmoka – to cudo, nie perła. Jest warta majątek. Jakub syci się tym zachwytem. Ale potem zwykle jest tak, że jubiler oddaje perłę, niczym szczyptę światła złapaną między palce – nie, nie odważy się w niej wiercić, cudo mogłoby pęknąć i strata byłaby ogromna. Proszę szukać gdzie indziej. Jakub jest zły. W domu kładzie perłę na stole i wpatruje się w nią w milczeniu. Herszełe podaje mu miskę z oliwkami, które Jakub tak lubi. Potem będzie zbierał pestki po całej podłodze.
– Nie ma już do kogo pójść. Ta perła ich, tchórzy, onieśmiela – mówi Jakub.
Kiedy jest zły, porusza się szybciej niż normalnie, bardziej sztywno. Marszczy czoło i ściąga brwi. Herszełe boi się go wtedy, choć Jakub nigdy nie zrobił mu krzywdy. Herszełe wie, że Jakub go kocha.
W końcu każe chłopcu zbierać się, wkładają najstarsze ubrania, te najbardziej znoszone, idą na przystań i promem przeprawiają się przez rzekę. Tam, po drugiej stronie, wchodzą do pierwszego lepszego kramu szlifierskiego. Jakub z pewnością w głosie i ruchach każe w tej sztucznej, niewiele wartej perełce, w tym świecidełku, jak mówi jubilerowi, zrobić dziurę.
– Chcę to dać dziewczynie. – Wyciąga klejnot wprost z kieszeni i rzuca na szalkę, prowadząc niewinną rozmowę. Szlifierz bierze perłę śmiało, bez zachwytów i westchnień, wkłada ją w imadełko i dalej rozmawiając z Jakubem, wierci w niej dziurkę; świderek przechodzi przez perłę jak przez masło. Dostaje niewielką zapłatę i wraca do przerwanych zajęć.
Na ulicy Jakub mówi do zdumionego tym wszystkim Herszełe:
– Tak właśnie należy postępować. Nie certować się. Zapamiętaj to sobie.
Te słowa robią na Herszełe ogromne wrażenie. Od tej chwili chciałby być taki jak Jakub. Na dodatek bliskość Jakuba wyzwala w nim niepojęte podekscytowanie, ciepło rozlewa się po jego drobnym ciele i chłopiec czuje się bezpieczny i mocny.
Na Chanukę jadą do Nikopola po Chanę. Młoda żona wybiega im naprzeciw, zanim jeszcze Jakub wygramoli się z fury z prezentami dla całej rodziny. Witają się oficjalnie, trochę sztywno. Wszyscy traktują tutaj Jakuba jak kogoś bardziej znacznego niż zwykły kupiec, a i Jakub przybiera jakiś nieznany wcześniej chłopcu ton powagi. Całuje Chanę w czoło, jak ojciec. Wita się z Tową, jakby obaj byli królami. Dostaje osobną izbę, ale zaraz znika u Chany w kobiecej części domu, jednak Herszełe i tak zostawia mu rozścielone łóżko, sam zaś śpi na podłodze przy piecu.
Za dnia jedzą i piją, a modlą się w taki sposób, że nie zakładają żadnych tefilin. Poza tym chłopiec widzi, że nie prowadzi się tu koszernej kuchni, kroją zwykły turecki chleb, maczają go w oliwie i ziołach, rękami kruszą ser. Siedzą na podłodze jak Turcy. Kobiety noszą spodnie, szerokie, szyte z lekkiego materiału.
Chana wpada na pomysł, żeby odwiedzić siostrę w Widynie. Najpierw zwraca się z tym do ojca, ale ten patrzy na nią karcąco i po chwili Chana rozumie, że powinna poprosić o to męża. Bawi się wiszącą na złotym łańcuszku perłą, podarkiem od Jakuba. Widocznie ma dość rodziców, pewnie chce się pochwalić tym, że jest mężatką, chce Jakuba dla siebie, chce podróży, zmiany. Herszełe widzi, że to jeszcze dziecko – jak on sam – które udaje dorosłą kobietę. Podgląda ją raz, gdy się myje w tylnej, północnej części ogrodu. Jest pulchna, ma szerokie biodra, duże pośladki.
W ciągu tych trzech dni podróży wzdłuż Dunaju z Nikopola do Widynia Herszełe zakochuje się w Chanie. Teraz kocha ich oboje jedną miłością. Jest to dziwny stan – obsesyjnie pragnie przy niej być. Wciąż przypominają mu się jej pośladki, duże i jakieś takie łagodne, i niewinne – pragnąłby je szturmować bez końca.
Tuż przed