Śreżoga. Katarzyna Puzyńska. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Katarzyna Puzyńska
Издательство: PDW
Серия: Lipowo
Жанр произведения: Современные детективы
Год издания: 0
isbn: 9788382345674
Скачать книгу
czy Oliwier był w damskim ubraniu, czy w męskim, zupełnie Strzałkowskiej nie obchodziło. Jedynie czy popełnił zbrodnię, czy nie.

      – Wie pan co? – odparła. – Powiem panu coś. Jak pan będzie wszystkim sugerował, że są przeciwko panu, to być może faktycznie w końcu będą.

      – Pani po prostu nigdy nie była non stop oceniana. Jak ja!

      Czyżby?, przebiegło Emilii przez myśl. Tak naprawdę była oceniana ciągle. Po pierwsze za to, że nosiła mundur. Jednym to się podobało, innym przeciwnie. To się zmieniało w zależności od nastrojów społecznych i politycznych. A ona po prostu robiła swoje. Najpierw patrolowała ulice, żeby ludzie mogli bezpiecznie po nich chodzić. Teraz łapała tych, którzy dopuszczali się najgorszych zbrodni. Ale to było nieważne. Ludzie i tak oceniali ją przez pryzmat ewentualnych błędów innych funkcjonariuszy. Nie pytali nawet o to, co ona zrobiła i osiągnęła.

      – Julia miała jakieś szczególne zlecenie we wtorek? – zapytała Strzałkowska, wracając do tematu. – W chwili śmierci była ubrana inaczej niż zazwyczaj i przefarbowała włosy. Wie pan coś o tym?

      – Przyznam, że nie wiem – odpowiedział Oliwier po krótkiej chwili.

      – Jak to? Przecież był pan jej szefem. Wspomniał pan, że Julia miała już zarezerwowane sesje zdjęciowe i tak dalej. Jak może pan nie wiedzieć o jej planach?

      – Nie podpisaliśmy kontraktu na wyłączność – odparł Oliwier, wzruszając ramionami. – Ostatnia rzecz, którą Julia robiła dla mojej firmy, to praca jako hostessa w weekend od drugiego do czwartego lutego. Na targach budowlanych w Bydgoszczy.

      – Nie wspominała, że będzie coś robić we wtorek szóstego?

      – Chyba sama coś sobie znalazła. Wiem tylko, że potrzebowała ubrań. Przyszła po nie do mnie, bo mam ich sporo. Właściwie już nie mam, bo gdzie to wszystko trzymać. Widziała pani chyba moją garderobę. Tu zresztą też jest jej za dużo.

      Miał rację. W salonie również kłębiły się ubrania. Większość była teatralnie przesadna, ale policjantka widziała też sporo ładnych rzeczy. Była pewna, że znalazłaby coś dla siebie.

      – Prosiła o konkretne rzeczy? – zapytała Strzałkowska.

      Nie miała wątpliwości, że Julia chciała upodobnić się do Hanny Kwiatkowskiej. Wyglądała prawie identycznie jak Kwiatkowska na zdjęciu z lat siedemdziesiątych. Emilia szukała tylko potwierdzenia.

      – Tak. Miała listę ubrań, których potrzebowała. Kozaki na słupku, płaszcz skórzany, długie rękawiczki, duże okulary – wyliczał Oliwier Pietrzak. – Miałem je. Choć nie wszystko miałem dokładnie takie, jak chciała. Na przykład buty były na nią za duże i ciężko jej się w nich chodziło, ale i tak je wzięła.

      Strzałkowska pamiętała, że kozaki faktycznie zostały znalezione obok ciała. Nie mogli sprawdzić, czy pasowały rozmiarem do stóp dziewczyny, bo stóp nigdzie nie było. Emilia wzdrygnęła się.

      – Może miała jakieś zdjęcie, żeby pokazać panu, o jakie ubrania chodzi?

      – Nie. Jedynie listę spisaną na jakiejś ulotce z targów – dodał jeszcze Oliwier Pietrzak. – Ulotkę tu zostawiła, ale dawno ją wywaliłem. Bym pani pokazał. Nie mam pojęcia, po co jej to było.

      – Nie zdziwiło pana, że od zeszłego wtorku Julia się nie pokazała? Minęło sporo czasu. Musiał pan zauważyć, że zniknęła.

      – Zauważyłem, oczywiście – przyznał nieco nerwowo Oliwier. – Ale jak wspomniałem, nie musiała mi się spowiadać ze wszystkiego. Nie jestem jej rodzicami. A ponieważ powiedziała, że ma tę robotę, to założyłem, że tym się właśnie zajmuje. Skąd mogłem wiedzieć, jak długo to trwa. Równie dobrze mogło się to wiązać z wyjazdem. Nie byłem jej niańką. Była pełnoletnia.

      Na chwilę zapadła cisza. Emilia przyglądała się, jak Oliwier z powrotem przeistacza się w mężczyznę. Zmywał gruby makijaż metodycznie. Zauważyła drogie kosmetyki i z przyjemnością wąchała ich zmysłową woń. Kojarzyła jej się z jakimiś dalekowschodnimi przyprawami. Sama używała najtańszych, choć tęskniła do odrobiny luksusu. Nigdy jednak sobie na niego nie pozwalała.

      – Uważa pan, że pana wuj dokonał tego morderstwa? – zapytała w końcu. Przecież nie po to tu przyszła, żeby zachwycać się zapachami.

      – Stryj – uściślił Pietrzak. – Ryszard Pietrzak to mój stryj. Brat ojca. A czy to zrobił? Izabela i Kalina są pewne, że nie. Ja nie wiem. Stryj jest uzależniony od alkoholu. Jest chory psychicznie. Mógł zrobić cokolwiek. Ja w sumie też bym wolał, żeby był niewinny. Sam poleciłem go Franciszkowi Sadowskiemu. To znaczy poprosiłem, żeby stryja przyjął do pracy. Znamy się, bo Franciszek postarał się, żebym miał lepszy start. Jestem jednym z beneficjentów jego życzliwości. Dlatego pozwoliłem sobie poprosić go o pomoc, kiedy za długi stryj z żoną stracili dach nad głową. No więc głupio by było, gdybym sprowadził panu Frankowi mordercę do domu. Nie uważa pani?

      – Co pan może powiedzieć o Franciszku Sadowskim? – zapytała Emilia, ignorując jego pytanie.

      Paweł Krupa zasugerował, że właściciel zajazdu i drugiej firmy produkującej drewniane domy, zamiast pomagać, wykorzystywał go seksualnie. Jakub Dąbrowski też nie miał najlepszej opinii o poprzednim szefie swojego pracownika. Strzałkowska ciekawa była, co powie Oliwier.

      – Złoty człowiek – zapewnił gorąco mężczyzna. Popsikał się perfumami z okrągłej buteleczki. – Chce pani?

      Zanim zdążyła odpowiedzieć, otoczyła ją mgiełka piżmowego zapachu.

      – To uniseks. Niech się pani nie martwi. A jeśli chodzi o pana Frania, naprawdę lepszego człowieka nigdy nie spotkałem. Wyciągnął mnie z meliny. Zrobiłbym dla niego wszystko. Bo gdyby nie on, to pewnie by pani tu ze mną nie rozmawiała. Dzięki niemu jestem na tym świecie. Nawet jeśli ma coś na sumieniu, to ja złego słowa o nim nie powiem.

      Ostatnie zdanie zabrzmiało wyjątkowo stanowczo. Nie wyglądało na to, żeby policjantka mogła coś więcej z Oliwiera w tej kwestii wyciągnąć. Przez chwilę żadne z nich nic nie mówiło. Ciszę przerywał tylko szmer zabiegów Oliwiera.

      – A po co rozwalaliście drzwi do Julii? – odezwał się zaczepnie, mimo że ślusarz wykonał delikatnie zleconą mu robotę. – Kto mi zapłaci za szkody? Nie mogliście wziąć zapasowego klucza od Dąbrowskich?

      Emilia spojrzała na niego zaskoczona. Zofia Dąbrowska zapewniła ją, że córka nie dała jej klucza.

      – Powiedzieli, że pan go ma.

      Teraz z kolei Oliwier zrobił duże oczy. Wyglądało to dość dziwnie, bo z jednej powieki zmył już tusz i cień, a druga nadal była kolorowa z kocią kreską. Wydawało się, jakby mężczyzna miał dwie twarze.

      – Ja go nie mam – zapewnił stanowczo. – Z tego, co wiem, Julia dała go rodzicom.

      – Mimo kłótni? – zapytała policjantka.

      Zastanawiała się, kto ją oszukiwał: