– A myślisz, że te twoje głupkowate krawaty nie robią z ciebie idioty? – rzuciła, wydmuchując dym w jego stronę.
Sławomir się postarał. Z okazji wizyty na komendzie założył jednokolorowy krawat. Neonowa zieleń była wprawdzie nieco krzykliwa, ale przynajmniej nie miał na sobie kropeczek, kreseczek, ciasteczek, kufli piwa i innych rzeczy.Hanna nie domyślała się, że to była maska. Chował się za jowialnością, głupimi krawatami i tak dalej. Wtedy nikt go o nic nie podejrzewał. Był swojski. Swój człowiek nic złego zrobić nie może. Swojemu człowiekowi się ufa. To była podstawa.
– Wyszłaś na pomyloną – poinformował ją Sławomir dobitnie. Nie zamierzał tracić czasu na tłumaczenie kwestii doboru krawatów. – A przez to my razem z tobą.
– Zrobiłam, co musiałam zrobić – odparła Hanna. – Dobrze wiesz, że czasem tak trzeba.
– Nigdy nie będziesz moją matką – zaatakował ją Beniamin.
To był typowy element. Bez względu na to, czego aktualnie dotyczyła kłótnia, syn zawsze wyrzucał to z siebie. Sławomira niemiłosiernie to irytowało. Zwłaszcza teraz, kiedy mieli kłopoty, trzeba było trzymać się razem.
– Zdaję sobie sprawę – mruknęła Hanna.
Próbowała stłumić emocje, ale Sławomir widział, że broda drży jej lekko. Nienawidził w tym momencie swojego syna.
– Zabiłaś moją matkę!
O, to było jego ulubione powiedzonko. Beniamin wyskakiwał z tym, kiedy nie udało mu się wyprowadzić jej z równowagi twierdzeniem, że nigdy nie zastąpi mu matki. Sławomir poderwał się z kanapy, podszedł do syna i uderzył go mocno w twarz. Potem powtórzył to samo z drugiej strony. Chłopak niemal zawył.
– Sławek, przestań! – zawołała Hanna.
– Kingę zabił Michał – wyskandował Sławomir głośno i wyraźnie, nie zważając na krzyk żony. – A właściwie to był wypadek. Nie chcę o tym więcej słyszeć. Rozumiemy się?
Poznali się z żoną w najbardziej nieprawdopodobnych okolicznościach, jakie można sobie wyobrazić. Być może to one wpłynęły na to, jak bardzo Beniamin się buntował. Nie chodziło tylko o to, że Hanna jest jego macochą.
Trzynastego grudnia dwa tysiące dziesiątego roku jej pierwszy mąż spowodował wypadek. Stracił panowanie nad samochodem i wpadł w poślizg przy za dużej prędkości. Wjechał w auto pierwszej żony Sławomira i zabił ją na miejscu.
Na Sławomira i Hannę spadło załatwianie różnych formalności związanych z tym zdarzeniem. W tym liczne wizyty na komendzie, żeby wyjaśnić, kto kogo tak naprawdę potrącił i czyja to była wina. Kwiatkowski sam nie wiedział, jak to możliwe, ale właśnie to wydarzenie ich zbliżyło. Śmierć ich poprzednich partnerów. Potem się oświadczył i zostali małżeństwem. Wiedział, że będą ze sobą na dobre i na złe. Jako rodzina.
– Rodzina zawsze się wspiera. Zrozumiano? – zagrzmiał Sławomir. – Stanowimy jeden front. Zawsze. Rozumiesz?
To była naczelna zasada Sławomira. Nie tolerował, kiedy łamała ją Hanna. Nie tolerował też, kiedy łamał ją Beniamin. Stanowili jedność.
ROZDZIAŁ 25
Mieszkanie Julii Szymańskiej w Rypinie.
Środa, 14 lutego 2018. Godzina 15.00.
Młodszy aspirant Emilia Strzałkowska
Emilia weszła szybko do kuchni. Głos Ziółkowskiego był na tyle naglący, że uznała, że może zostawić komputer Julii w rękach kolegi z Rypina. Niech on przegląda wiadomości na Messengerze. Ona zrobi to potem.
W pomieszczeniu unosił się lekko zatęchły zapach niewyrzucanych od dawna śmieci. Może w koszu rozkładały się jakieś resztki jedzenia, których Julia nie zdążyła wynieść do śmietnika, zanim zginęła.
– Patrz – powiedział technik z wyraźną satysfakcją, kiedy tylko policjantka przekroczyła próg.
W zabezpieczonych rękawiczkami dłoniach trzymał otwartą torebkę mąki.
– Co tam jest?
– Jak wiesz, mam zwyczaj sprawdzać wszystko – mówił Ziółkowski, ignorując jej pytanie. – Nie odpuszczam.
– Jo – odpowiedziała policjantka.
Nigdy nie umiała wypowiedzieć tego krótkiego słówka jak ludzie stąd. W jej ustach brzmiało obco. Mimo to czasem starała się wtrącić je do jakiejś wypowiedzi. Może dlatego, że kojarzyło jej się z Danielem.
Poczuła się głupio. Nawet sama przed sobą. Niekiedy myślała, że może za bardzo go kocha. Może ta miłość zaczynała przeradzać się w jakąś obsesję. Może powinna umówić się z tym Mikołajem i dobrze bawić. Ale wszystko się wkrótce wyjaśni, pocieszyła samą siebie w duchu. Oby tylko Weronika nie była w ciąży.
– Sama powąchaj.
Ziółkowski podszedł do niej i podsunął jej opakowanie mąki pod nos. Kichnęła, czując charakterystyczny chemiczny zapach. Przebijał się nawet ponad słodkawym zapachem rozkładu dochodzącym z kosza. Zawsze zdawał się Emilii nieco octowy. Chociaż kiedyś jeden kolega powiedział jej, że jemu przypomina fiołki. Nie była pewna, czy nie żartował. Ona tego w każdym razie zupełnie nie czuła.
– Białe6? – zapytała nieco zaskoczona, bo ten zapach właśnie poczuła. Amfetaminy zupełnie by się w tej kuchni nie spodziewała.
– Sprawdzimy na komendzie. Ale chyba nie ma wątpliwości.
– Sporo tego.
– Na oko będzie ponad pół kilograma, może nawet kilogram – ocenił szef techników. – To nie jest raczej ilość do użytku własnego.
Emilia skinęła głową. Kolejne pytania. Pół kilograma fety7 albo nawet więcej. Strzałkowska nie była specjalistką od narkotyków. To nie była jej działka. Ale z tego, co wiedziała, ci, którzy ostro brali, mogli wziąć gram na raz. Ci mniej doświadczeni gram na dwa, trzy razy. Bardzo uzależnieni biorą z pięć gramów dziennie. Tak czy inaczej, pół kilograma to byłby spory zapas, gdyby Julia miała go tylko dla siebie. Koterski nie wspominał nic o tym, żeby podczas badań toksykologicznych znalazł w krwi zamordowanej dziewczyny narkotyki. Co w takim razie robiły tutaj? Czyżby Julia Szymańska była dilerem?
– Ile się płaci za sztukę8? – zapytała Strzałkowska.
Ziółek pewnie lepiej się orientował. Jako technik musiał mieć rozeznanie w wielu dziedzinach. Kolega uniósł opakowanie po mące, jakby chciał zilustrować wykład.
– Cena rynkowa to jakieś trzydzieści, czterdzieści złotych za gram. Jeżeli mamy tu pół kilo i policzymy krakowskim targiem po trzydzieści pięć złotych, to… – Ziółkowski liczył przez chwilę w pamięci. – To mamy tu jakieś siedemnaście i pół tysiąca złotych. Jeżeli okaże się, że jest tu więcej niż pół kilo, to suma nam się odpowiednio zwiększa. Za pełny kilogram byłoby trzydzieści pięć tysięcy.
– Całkiem sporo jak na osiemnastolatkę.
– Całkiem sporo? – zaśmiał się technik. – To jest kupa kasy. A ile ty wyciągasz, bogaczko?
– Mniej – zaśmiała się Emilia.
– Ciekawe, skąd dziewczyna miała tyle towaru? – zastanawiał się Ziółek. – Może zabili ją z tego powodu?