Zabójczy kusiciel (t.4). Kristen Ashley. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Kristen Ashley
Издательство: OSDW Azymut
Серия: Rock Chick
Жанр произведения: Остросюжетные любовные романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-287-1504-2
Скачать книгу
na mój żołądek.

      – Kłamiesz.

      – Nie kłamię – skłamałam znowu.

      Pokręcił głową. A potem, ku mojemu zaskoczeniu, puścił mnie i cofnął się o krok.

      Stałam tam i czułam się dziwnie porzucona.

      – To wszystko? – zapytałam.

      – Nie.

      Odczekałam chwilę, a potem drugą.

      – Dobra, kończmy to – zażądałam, gdy wciąż nic nie mówił.

      – Mam wrażenie, że jeszcze się zobaczymy – powiedział.

      Kurde. Wcale nie było dobrze.

      Wyciągnął pistolet zza paska spodni, wyjął z niego magazynek i cisnął nim bardzo daleko. Potem nachylił się i wsunął mi broń za pasek sztruksów, z przodu, przy biodrze. A potem odwrócił się, poszedł do swojego harleya, wsiadł na niego i odjechał.

      Stałam nieruchomo, póki nie zniknął. A potem wyjęłam broń i podciągnęłam sweter, żeby sprawdzić, czy w miejscu, gdzie jego ręka dotknęła mojego ciała, nie został ślad. Bo nadal piekła mnie skóra.

      ***

      Zaparkowałam Hazel (moje stare czerwone camaro) w garażu za domem i patrzyłam w lusterko, gdy drzwi się opuszczały, by upewnić się, że jestem bezpieczna. Teraz wszystko było możliwe.

      Wysiadłam z samochodu i przeszłam niecałe pięć metrów od garażu do tylnych drzwi. Oczy szeroko otwarte, broń w pogotowiu (zapasowy magazynek był w schowku), nasłuchując i modląc się, żeby nikt nie chciał mnie teraz dopaść.

      Otworzyłam drzwi i weszłam przez wspólne pomieszczenie bliźniaka, gdzie Nick i ja trzymaliśmy pralkę i suszarkę, dodatkową chłodziarkę, narzędzia, stare płótna do malowania i kuwetę, do której Boo, mój kot, miał dostęp przez klapkę zamontowaną w drzwiach.

      Wyłączyłam alarm i zapaliłam światło w swojej kuchni w stylu retro. Metalowe różowe szafki, różowa lodówka i różowe drzwiczki piekarnika, duże, czarne i białe płytki na podłodze. Jedna ściana ceglana, druga pomalowana na szaro. Wystrój był równie odjazdowy, co przypadkowy: po prostu już taki był, aż znów stał się modny. Dokupiłam tylko wysoki czarny stół z laminowanym blatem w stylu lat pięćdziesiątych (ze lśniącymi bokami z nierdzewnej stali) i odjazdowe stołki obrotowe z siedzeniami z czarnej skóry, które pasowały jak ulał.

      Boo wyłonił się z pomieszczenia naprzeciwko i natychmiast zaczął mi opowiadać, co mu się przydarzyło.

      Boo jest czarny, ma miękką sierść i żółte oczy. Jest zdecydowanie za gruby, niemożliwie dumny i jest jedynym kotem fajtłapą, jakiego znam. Udaje, rzecz jasna, że skacząc z szafki na stolik (albo odwrotnie), właśnie taki miał plan: chybić i spaść; problem jednak w tym, że ma kompletnie nieskoor­dynowane ruchy.

      – Miau, miau, miau. Miau, miau. Miau! – oznajmił.

      Chyba dużo się dziś wydarzyło…

      Położyłam pistolet i torbę na stole i zrzuciłam Boo na podłogę.

      – Miau! – zaprotestował.

      – Cicho, Boo. Mamusia miała ciężki dzień. Zrobiła coś głupiego, potem śledził ją pewien przystojny gość, a w tej chwili jest totalnie zrypana.

      – Miau! – odparł Boo, dając do zrozumienia, że jego nowiny są o wiele ważniejsze.

      Żeby go uciszyć, dałam mu kocie smakołyki.

      – Miau – zgłosił pretensję po ostatnim kąsku.

      – Koniec. Tylko trzy albo weterynarz znów mnie ochrzani.

      – Miau! – Boo miał gdzieś humory weterynarza.

      – Cicho. – Nie byłam w nastroju, żeby się spierać.

      Cały ten bliźniak był własnością Nicka. Mogłam zajmować moją stronę za połowę raty kredytu, mniej więcej. Chociaż miałam dwadzieścia sześć lat (a nawet prawie dwadzieścia siedem), nie chciał, żebym płaciła za coś więcej, nawet za czynsz. Dlatego co miesiąc wpłacałam pewną sumę na konto i co roku, w Sylwestra, wręczałam mu czek. Nick nieodmiennie go darł, więc pieniądze leżały sobie na koncie, obrastając w procenty. Ale czasami nie było sensu kłócić się z Nickiem.

      Bliźniaki były tu dziwne. To nie była może najlepsza część miasta, chociaż ją lubiłam. Oficjalnie była to historyczna dzielnica Baker, ta trochę gorsza.

      Mieszkaliśmy na Elati i mieliśmy przed domem park, jednak po jednej stronie parku wyrastał wysoki apartamentowiec, a po drugiej niskoczynszowy blok.

      Nasz dom był w rejestrze historycznym i Nick utrzymywał go w świetnej formie, nie bacząc na dzielnicę. Swoją część przerobił: wyburzył ściany, dobudował sypialnię i wywalił różową kuchnię.

      Moja część bardziej przypominała loft. Nick zrobił mi nową łazienkę, a ja urządziłam całość w ładnym szarym kolorze. Frontowy pokój miał wielkie łukowe okna i jedną ścianę z cegieł (pozostałe w kolorze bzu) i był ogromny. Stały tu wszystkie moje meble, włączając aksamitny szezlong w gołębim kolorze, umiejscowiony przy oknie frontowym; kwadratowy stolik, liliowa kozetka z granatowymi skórzanymi poduszkami oraz szaroniebieski miękki fotel z podnóżkiem. Mój antyczny owalny stolik z orzechowego drewna stał pod ścianą wewnętrzną, krzesła z półokrągłymi oparciami zyskały nowe obicie, w tym samym kolorze co szezlong.

      Szafa oddzielała salon od czegoś, co umownie można było nazwać sypialnią. Właściwie był to tylko wielki materac na platformie metr nad podłogą. Wchodziło się tam po trzech wąskich schodkach. Pod nim mieściła się przechowalnia, a po bokach łóżka w ścianach sięgających powyżej szafy i podwieszanego sufitu korytarza miałam spore wnęki. Tam trzymałam książki, świeczki i telewizor.

      To była moja przystań. Mała kobieca jaskinia ze śliczną kremową pościelą, mięciutką wzorzystą kołdrą i mnóstwem poduszek wszelkich rozmiarów i kształtów.

      Były również łazienka i kuchnia, a cały korytarz od podłogi do sufitu zajmowały półki, wypełnione ogromną kolekcją płyt CD, głównie rockowych.

      Uwielbiałam moje mieszkanie i całe należało do mnie. Nie urządzałam imprez, bo nie miałam wielu znajomych. Nie przeżywałam również szalonych nocy w sypialni, bo nigdy nie miałam chłopaka.

      W moim życiu był tylko Nick. A przedtem Nick, ciocia Reba i ja. A jeszcze wcześniej, czego właściwie nie pamiętam, mama, tata, Mikey i ja.

      Ale gdy miałam sześć lat, rodzice i Mikey zginęli w wypadku samochodowym. To znaczy oni zmarli od razu, a mój brat kilka godzin później na stole operacyjnym, co w sumie nie ma znaczenia. Byłam z nimi w tym samochodzie, ale przeżyłam, chociaż spędziłam trzy miesiące w szpitalu.

      Potem zamieszkałam z Nickiem i Rebą.

      Ciotka była jedyną krewną mamy, sporo od niej młodszą. Tata nie miał krewnych, a wszyscy moi dziadkowie nie żyli, z wyjątkiem ojca mamy, ale wtedy miał parkinsona i mieszkał w domu opieki, a teraz i on już nie żył.

      Reba i Nick byli razem zaledwie parę miesięcy, gdy moja rodzina zginęła, i pobrali się niedługo po moim wyjściu ze szpitala.

      Gdy miałam piętnaście lat, ciocia Reba umarła. To była jakaś zwyczajna operacja i wszystko poszło dobrze, ale kilka dni później po prostu zmarła. Skrzep krwi dotarł do serca, a potem… Już jej nie było. Nick, który w sumie nie był moją rodziną, nie pozbył się mnie. Po śmierci cioci coś się między nami zmieniło. Jedyną miłością, jaką znałam, dorastając (w każdym razie: jedyną, jaką pamiętam), była