Chłopiec nie pamiętał żadnego innego życia.
Nie pamiętał rodziców. Rodziny. I kontaktów z kimkolwiek poza Davidem.
Wracało do niego tylko jedno wspomnienie – prześladując chłopca, a teraz mężczyznę, nie pozwalając mu zasnąć w nocy, sprawiając, że budził się zlany zimnym potem. Statyczne wspomnienie, pozbawione jakiejkolwiek akcji: pogrążony w mroku dom, mahoniowa podłoga, czerwona balustrada, portret wąsatego mężczyzny i głośne krzyki.
„Jakiego rodzaju krzyki?”, pytała Hester małego chłopca.
„Straszne”.
„Oczywiście, rozumiem. Ale chodzi mi o to, czy krzyczał mężczyzna? Kobieta? Jak to zapamiętałeś?”.
Wilde przez chwilę się zastanawiał.
„To byłem ja – odparł. – To ja krzyczałem”.
Teraz skrzyżowała ramiona, oparła się o samochód i czekała. Nie trwało to długo.
– Hester.
Kiedy Wilde pojawił się w jej polu widzenia, miała wrażenie, że zaraz eksploduje jej serce. Nie wiedziała dlaczego. Może taki miała po prostu dzień i widok najlepszego przyjaciela jej syna – ostatniego człowieka, który oglądał Davida żywego – po raz kolejny do głębi ją poruszył.
– Cześć, Wilde.
Wilde był geniuszem. Dobrze o tym wiedziała. Skąd to się wzięło? Dziecko przychodzi na świat zaprogramowane. Tego właśnie dowiadujemy się jako rodzice: że nasze dziecko jest tym, kim jest, tym, czym jest, i że my, rodzice, w bardzo dużym stopniu przeceniamy nasz wpływ na to, kim się stanie. Przyjaciółka Hester powiedziała kiedyś, że rodzic jest podobny do mechanika samochodowego – może naprawić auto, dbać o jego stan techniczny i sprawność na drodze, ale nie może go w fundamentalny sposób zmienić. Jeśli do warsztatu wjedzie sportowy samochód, nie wyjedzie stamtąd jako SUV.
Tak samo jest z dziećmi.
Częściowo więc wynikało to z tego, że Wilde tak właśnie został genetycznie zaprogramowany – jako geniusz.
Ale specjaliści twierdzą również, że bardzo ważny jest wczesny etap rozwoju, że dziewięćdziesiąt procent ludzkiego mózgu kształtuje się przed piątym rokiem życia. Wyobraźmy sobie jednak Wilde’a w tym wieku. Wyobraźmy sobie, na co był narażony, co przeszedł i co go stymulowało, skoro jako małe dziecko musiał naprawdę sam o siebie zadbać, zdobyć pożywienie, znaleźć schronienie i się obronić.
W jaki sposób zintensyfikowało to rozwój jego mózgu?
Wilde wszedł w światła reflektorów, żeby mogła go zobaczyć. Uśmiechnął się do niej. Był pięknym mężczyzną, z ogorzałą cerą, atletyczną budową ciała, silnymi przedramionami wystającymi z podwiniętych rękawów flanelowej koszuli, w spłowiałych dżinsach i sfatygowanych butach trekkingowych, z długimi włosami.
Długimi jasnobrązowymi włosami.
W tym samym odcieniu co włos, który Hester znalazła na poduszce.
– Co cię łączy z Lailą? – walnęła prosto z mostu.
Wilde milczał.
– Nie zaprzeczaj, że coś cię łączy.
– Nie zaprzeczam.
– A zatem?
– Laila ma swoje potrzeby.
– Serio? – parsknęła Hester. – Ma swoje potrzeby? A ty, Wilde, jesteś kim? Dobrym Samarytaninem?
Zrobił krok w jej stronę.
– Hester?
– Co?
– Ona nie jest w stanie znów się zakochać.
Właśnie kiedy myślała, że nic już nie zdoła jej zranić, jego słowa zdetonowały kolejną bombę w jej sercu.
– Może któregoś dnia się zakocha – powiedział Wilde. – Ale na razie wciąż za bardzo brakuje jej Davida.
Patrząc na niego, Hester czuła, że to, co w niej wzbierało – gniew, uraza, głupota, tęsknota – nagle się ulatnia.
– Jestem dla niej kimś bezpiecznym – dodał.
– To nic dla ciebie nie zmienia? – zapytała.
– Nic.
Sama nie wiedziała, co w związku z tym czuje. Z początku wszyscy myśleli, że szybko uda się odkryć tożsamość chłopca. Dlatego Wilde – oczywiste przezwisko, które do niego przylgnęło – zamieszkał u Crimsteinów. Później opieka społeczna umieściła go u Brewerów, uroczej rodziny zastępczej, również mieszkającej w Westville. Chłopak zaczął chodzić do szkoły. Przodował praktycznie we wszystkim, czego się dotknął, lecz na zawsze pozostał outsiderem. Kochał swoich zastępczych rodziców najmocniej, jak potrafił – Brewerowie oficjalnie go nawet adoptowali – ale tak naprawdę mógł żyć wyłącznie osobno. Nie licząc przyjaźni z Davidem, nie nawiązał z nikim, a już na pewno z żadnym dorosłym, bliskich stosunków. Typowe symptomy zespołu odrzucenia, jakie ma normalna osoba, tu były podniesione do dziesiątej potęgi.
Były w jego życiu kobiety, i to całkiem sporo, ale żaden związek się nie utrzymał.
– Po co przyjechałaś? – zwrócił się do Hester. – Żeby zapytać o Lailę?
– Częściowo.
– A ten inny powód?
– Twój chrześniak.
To go zainteresowało.
– Co z nim?
– Matthew prosił mnie, żebym pomogła odszukać jego koleżankę.
– Kogo?
– Niejaką Naomi Pine.
– Dlaczego poprosił właśnie ciebie?
– Nie wiem. Ale obawiam się, że Matthew może mieć jakieś kłopoty.
Wilde ruszył w stronę samochodu.
– Tim nadal cię wozi?
– Tak.
– Miałem właśnie zamiar się do nich wybrać. Podrzuć mnie i opowiedz mi wszystko po drodze.
• • •
– Więc to jest romans? – zapytała Hester, siedząc razem z Wilde’em na tylnym siedzeniu cadillaca.
– Z Lailą to nigdy nie może być romans. Wiesz o tym.
Rzeczywiście wiedziała.
– Spędzasz z nią całe noce?
– Nie. Nigdy.
A zatem naprawdę się nie zmienił, pomyślała.
– I Laili to nie przeszkadza?
Zamiast odpowiedzieć, Wilde sam zadał jej pytanie:
– Jak na to wpadłaś?
– Że ty i Laila się spotykacie?
– Tak.
– W domu panował zbyt duży porządek.
Wilde nie skomentował tego.
– Jesteś maniakiem porządku – podjęła. Było to grzeczne niedomówienie. Hester