Była koszmarnym komandorem. Większość planów, jakie ułożyła od objęcia dowództwa, sprowadzała się do „atakujemy wszyscy naraz i zobaczymy, kto przeżyje”.
Pomijając jednak kwestię przywódczych talentów, musiała być dzisiaj obecna. Musiała dopilnować, by misja w Adladze zakończyła się sukcesem. Ataki narkotycznego głodu doskwierały jej coraz bardziej, właściwie odkąd odpłynęła ze Speer. W trakcie kilku pierwszych misji dla Moag jako tako jeszcze funkcjonowała. A potem niekończące się pasmo zabójstw, nocne wrzaski i nawracające obrazy rzezi wyspy zaczęły rozniecać drzemiący w niej gniew coraz częściej i częściej. W efekcie więcej czasu spędzała otumaniona opiumowym dymem niż na trzeźwo, a kiedy dochodziła już do siebie, miała nieodparte wrażenie, że balansuje niebezpiecznie na skraju obłędu, ponieważ ten pieprzony Feniks nie zamykał dzioba nawet na chwilę.
Musiała się cofnąć, odsunąć od przepaści. Czuła, że jeżeli nie zdoła wykonać tego banalnego, prostego zadania, jeśli nie zabije prowincjonalnego urzędniczyny, który nie jest nawet szamanem, o pokonaniu cesarzowej będzie mogła najwyżej pomarzyć.
Nie mogła stracić jedynej szansy na zemstę. Poza zemstą nie zostało jej nic.
– Postępując w ten sposób, zagrażasz misji. Nie pozwolę na to – zauważył Chaghan.
– Postępując w ten sposób, podważasz mój autorytet. Nie pozwolę na to – odparła.
Wieszczek westchnął i spojrzał na Unegena.
– Będziesz mieć na nią baczenie? Dam ci laudanum.
– Przecież miałem wracać na statek – przypomniał Unegen.
– Zmiana planów.
– Dobra. – Unegen wzruszył lekko ramionami. – Skoro muszę.
– Przestańcie – odezwała się Rin. – Nie potrzebuję niańki.
– Zostaniesz na skraju tłumu. – Chaghan puścił jej uwagę mimo uszu. – Nie oddalisz się od Unegena nawet na krok. Będziecie w odwodzie i wkroczycie do akcji dopiero w razie absolutnej konieczności.
– Chaghan… – Skrzywiła się.
– Absolutnej konieczności – powtórzył z naciskiem. – Zabiłaś już wystarczająco wielu niewinnych.
Nadeszła pora. Cike się rozproszyli. Pojedynczo, chyłkiem wybiegali z magazynu i znikali w falującej ciżbie.
Rin i Unegen swobodnie wtopili się w masę mieszkańców Adlagi. Na głównych ulicach miasta roili się zaprzątnięci własnymi niedolami cywile, ze wszystkich stron napierało tak wiele dźwięków i widoków, że rozkojarzona dziewczyna popadła w stan zbliżony do lekkiej, lecz trwałej paniki.
Płynąca od czoła pochodu melodia lutni tonęła w dzikiej, zjeżonej dysonansami nawałnicy gongów i wojskowych bębnów. Na każdym rogu stali zachwalający towary uliczni handlarze, wykrzykujący ceny z zapalczywością i zaangażowaniem, jakie Rin obserwowała dotąd wyłącznie u heroldów ogłaszających dekret o ewakuacji. Bruk pod ich nogami zasypany był czerwonymi drobinami konfetti, rozrzucanego całymi garściami przez miejscową dzieciarnię i artystów. W powietrzu szalała istna zamieć papierowych płatków, osiadających niczym śnieg na wszelkich możliwych powierzchniach.
– Skąd wzięli na to pieniądze? – mruknęła pod nosem Rin. – Przecież po wycofaniu się Federacji umierali tu z głodu.
– Pomoc z Sinegardu – odpowiedział Unegen. – Fundusz okolicznościowy z okazji zakończenia wojny. Ludność szczęśliwa to ludność lojalna.
Gdzie Rin nie obróciła spojrzenia, widziała jedzenie. Wielkie kostki arbuza na patykach. Bułeczki nadziewane pastą z czerwonej fasoli. Wzdłuż ulic ciągnęły się rzędy stoisk, na których można było kupić ociekające sosem sojowym, wypełnione smakowitym bulionem pierożki i placuszki posypane nasionami lotosu. Sprzedawcy z niebywałą wprawą podrzucali wirujące w powietrzu omlety, a rozgrzany olej skwierczał tak sugestywnie, że w innych okolicznościach Rin natychmiast poczułaby głód. Dzisiaj jednak każdy bardziej intensywny zapach sprowadzał na nią jedynie mdłości.
Widok takiego nadmiaru smakołyków zgromadzonych w jednym miejscu wydał się jej naraz nierealny i nieuczciwy. Jeszcze kilka krótkich dni temu oglądali z pokładu ludzi, którzy topili w rzecznym mule własne dzieci, świadomi, że śmierć pod wodą jest szybsza i bardziej miłosierna niż powolne konanie z głodu. Skoro wszystkie te łakocie rzeczywiście sprowadzono z Sinegardu, to oznaczało, że cesarscy biurokraci przez całą wojnę dysponowali olbrzymimi zapasami żywności. Dlaczego jej nie rozdali?
Jeśli mieszkańców Adlagi dręczyły podobne wątpliwości, nie dawali tego po sobie poznać. Przeciwnie, sprawiali wrażenie przeszczęśliwych. Rin szła otoczona twarzami spokojnymi i zrelaksowanymi. Wszak wojna dobiegła końca, cesarstwo zwyciężyło i byli bezpieczni.
Zadowolenie tych ludzi doprowadzało dziewczynę do szału.
Problem z kontrolowaniem emocji nie był w jej przypadku nowością. Już w Sinegardzie dość często pozwalała sobie na wybuchy niepohamowanej wściekłości, przez co niejednokrotnie potem cierpiała. Teraz jednak gniew płonął w niej bez ustanku; niewysłowiona, narzucona z zewnątrz furia, której Rin nie potrafiła powstrzymać ani opanować.
Z drugiej strony, wcale nie chciała, by gniew ustąpił. Był dla niej tarczą. Pomagał tłumić wspomnienie tego, czego się dopuściła. Ponieważ dopóki gorzała w niej wściekłość, czuła, że postąpiła wówczas w porządku – że zachowała się po prostu racjonalnie. Bała się jednak, że jeśli gniew kiedyś wygaśnie, jej dusza rozsypie się w drobny mak.
Próbując zaprzątnąć umysł czymś innym, zaczęła wypatrywać w tłumie Yanga Yuanfu i jego gwardzistów. Starała się skupić na zadaniu.
Bóg jej na to nie pozwolił.
Zabij ich – zachęcał Feniks. Nie zasługują na szczęście. To nie oni walczyli.
Niespodziewanie doznała wizji pożaru. W ogniu stał cały targ. Gwałtownie potrząsnęła głową z nadzieją, że głos bóstwa ucichnie.
– Nie, przestań…
Niech spłoną.
W dłonie Rin wpłynął płomienisty żar. Poczuła skurcz żołądka. Nie, nie tutaj. Nie teraz. Z całej siły zacisnęła oczy.
Obróć ich w popiół.
Przyspieszył jej puls; pole widzenia skurczyło się raptownie do niewielkiego punktu i zaraz na powrót rozszerzyło. Czuła się jak w gorączce. Tłum znienacka okazał się wrogiem. W okamgnieniu wszyscy stali się odzianymi w niebieskie mundury, uzbrojonymi żołdakami Federacji; moment później znów byli cywilami. Rin zaczerpnęła głęboki, rwany oddech, zmusiła płuca do przyjęcia powietrza. Nie otwierając oczu, całą sobą spróbowała rozpędzić czerwoną mgłę. Jak zwykle.
Tym razem mgła nie ustąpiła.
Śmiechy, muzyka, uśmiechnięte twarze stojących dokoła ludzi – wszystko sprawiało, że miała ochotę wrzeszczeć.
Jak śmieli żyć, skoro nie żyje Altan? To tak straszliwie niesprawiedliwe, że życie toczy się naprzód, że wszyscy oni mogą sobie teraz świętować koniec wojny, w której nie brali udziału, z powodu której nie cierpieli…
Żar w dłoniach narastał z sekundy na sekundę.
Unegen złapał Rin mocno za ramię.
– Podobno nad tym panujesz?
Drgnęła i obróciła się na pięcie.
– Panuję! – syknęła.
Za głośno. Otaczający ich cywile zaczęli się