Wędrująca Ziemia. Cixin Liu. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Cixin Liu
Издательство: PDW
Серия: s-f
Жанр произведения: Историческая фантастика
Год издания: 0
isbn: 9788381887960
Скачать книгу
zamknięto. Po sprawdzeniu, czy wszystkie instrumenty pokładowe i systemy podtrzymania życia są sprawne, automatyczna koparka zaczęła przebijać się przez zaledwie dziesięciometrową warstwę skały oddzielającą halę od położonego nad nią dna morza. W pewnym momencie, pod ciśnieniem skały amorficznej, sklepienie hali zawaliło się z ogromnym hukiem. Torpeda natychmiast zanurzyła się całkowicie w morzu cieczy. Kiedy wszystko wokół się uspokoiło, Gagarin mógł w końcu zerknąć przez iluminator z przezroczystej stalowej skały na świat na zewnątrz. Ze zdziwieniem zobaczył, że przez skałę amorficzną przenika światło z dwóch umieszczonych na wyrzutni reflektorów. W świecie Komory, gdzie nie było powietrza, światło nie mogło się rozprzestrzeniać i tworzyć promieni. Po raz pierwszy jeden z nas ujrzał światło w ten sposób. Akurat wtedy przyszedł na falach sejsmicznych rozkaz startu i Gagarin pociągnął dźwignię zwalniającą.

      Kotwice przytrzymujące torpedę puściły i zaczęła się powoli wznosić nad dno morza. Otoczona skałą amorficzną, zaczęła wkrótce przyspieszać.

      Na podstawie znajomości ciśnienia na poziomie dna morskiego nasi naukowcy łatwo obliczyli, że skała amorficzna pokrywa planetę warstwą grubą na około dziesięć kilometrów. Gdyby nie wydarzyło się nic niespodziewanego, torpeda powinna wypłynąć na powierzchnię za mniej więcej piętnaście minut. Nikt nie miał pojęcia, co tam napotka.

      Torpeda szła do góry bez przeszkód. Gagarin widział przez iluminator tylko nieprzeniknioną ciemność. Jedynie przemykająca od czasu do czasu w światłach reflektorów drobina piasku dawała mu pewną wskazówkę co do tego, jak szybko się wznosi.

      Wkrótce w jego sercu zaczęła wzbierać panika. Całe życie spędził w świecie stałym. Teraz, gdy po raz pierwszy znalazł się w przestrzeni wypełnionej całkowicie skałą amorficzną, ogarnęło go poczucie beznadziejnej pustki. Miał wrażenie, że za chwilę się udusi. Piętnaście minut zdawało się ciągnąć w nieskończoność. Starał się skupić na stu tysiącach lat poszukiwań, które doprowadziły do tego momentu…

      Kiedy był już na skraju załamania, torpeda przebiła się przez powierzchnię oceanu. Pod wpływem bezwładności wznoszenia wystrzeliła na dobrych dziesięć metrów nad wodę, po czym runęła z powrotem do morza. Patrząc podczas upadku przez iluminator, Gagarin widział bezkresną, ciągnącą się jak okiem sięgnąć, dziwnie roziskrzoną skałę amorficzną. Nie zdążył jednak dostrzec, skąd bierze się to światło, bo torpeda zanurzyła się z głośnym pluskiem, wzbijając we wszystkie strony wielkie bryzgi. Potem wypłynęła i kiedy powierzchnia oceanu się uspokoiła, unosiła się na niej, łagodnie kołysząc się na falach.

      Gagarin ostrożnie otworzył luk i powoli wyszedł na wierzch statku. Natychmiast poczuł powiew bryzy i po chwili uświadomił sobie, że jest to gaz. Gdy przypomniał sobie przepływ pary wodnej, którą widział raz przez stalowoskalny wizjer rury w laboratorium, jego ciałem wstrząsnął dreszcz strachu. Czy ktoś mógł wówczas przewidzieć, że gdziekolwiek we wszechświecie jest tak dużo gazu? Wkrótce jednak zrozumiał, że ten gaz bardzo się różni od tego, który wytwarza wrząca skała amorficzna. W odróżnieniu od tamtego ten nie wywołał w jego ciele spięcia.

      Później tak opisał to w swoich wspomnieniach:

      „Poczułem, jak po moim ciele przesuwa się delikatnie ogromna, niewidzialna ręka. Zdawała się wyciągać ku mnie z jakiegoś bezkresnego, zupełnie nieznanego terytorium i to terytorium było teraz przede mną i przemieniało mnie w coś całkowicie nowego”.

      Gagarin podniósł głowę i w tym momencie skorzystał w końcu z nagrody, którą nasza cywilizacja otrzymała za sto tysięcy lat poszukiwań: zobaczył wspaniały cud rozgwieżdżonego nieba.

      Rozdział 10

      O powszechnym występowaniu gór

      – To na pewno było dla was niełatwe. Musieliście szukać przez tyle lat tylko po to, by dojść do punktu, od którego my zaczynaliśmy! – zawołał Fan z podziwem.

      >> Właśnie dlatego powinniście się uważać za bardzo szczęśliwą cywilizację.

      W tym momencie radykalnie się zwiększyła wielkość składających się z kryształków lodu chmur tworzonych przez uciekającą w przestrzeń kosmiczną ziemską atmosferę. Niebo lśniło mieniącym się światłem; rozkwitł na nim wspaniały tęczowy wieniec, gdy w kryształkach rozszedł się blask bijący od statku obcych. W dole nadal wirował wyjący cyklon. Fan miał wrażenie, że jest to ogromna maszyna mieląca po kawałku planetę na pył. Jednak na szczycie góry nadal panował całkowity spokój. Z jego powierzchni zniknęły nawet drobne zmarszczki. Ocean był w tym miejscu spokojny i gładki jak lustro. I znowu Fanowi przypomniały się górskie jeziora w północnym Tybecie…

      Otrząsnął się i wrócił do rzeczywistości.

      – Po co tu przybyliście? – zapytał.

      >> Akurat przelatywaliśmy obok i chcieliśmy sprawdzić, czy jest tu jakaś inteligentna forma życia, z którą moglibyśmy uciąć sobie pogawędkę. Rozmawiamy z każdym, kto wejdzie na tę górę.

      – Tam, gdzie jest góra, zawsze znajdzie się ktoś, kto na nią wejdzie – wyrecytował monotonnym głosem Fan, kiwając przy tym głową.

      >> Faktycznie, w naturze inteligentnych form życia leży wspinanie się na góry, dążenie do stanięcia w wyższym miejscu, skąd widać dalej. Jest to popęd zupełnie oderwany od potrzeby przetrwania. Gdyby na przykład tobie zależało tylko na zachowaniu życia, uciekłbyś jak najszybciej i jak najdalej od tej góry. Istnieje jakiś głęboki powód, dla którego ewolucja obdarza wszystkie inteligentne formy życia pragnieniem wspinania się wyżej, mimo że nie służy to zaspokajaniu podstawowych potrzeb, chociaż wciąż nie wiemy, jaki jest tego cel. Góry znajdują się wszędzie, a my wszyscy stoimy u stóp jednej z nich.

      – Ja jestem na jej szczycie – wtrącił Feng Fan. Nie pozwoliłby nikomu, nawet obcym, kwestionować tego, że wspiął się na najwyższą na świecie górę.

      >> Stoisz u podnóża góry. Zawsze jesteśmy u podnóża. Podnóżem góry jest prędkość światła, stopami góry są trzy wymiary przestrzeni. Jesteś uwięziony w głębokiej rozpadlinie prędkości światła i trójwymiarowej przestrzeni. Nie jest ci tam… ciasno?

      – W niej się urodziliśmy. Ją znamy – odparł Fan, zatopiony w myślach.

      >> Wobec tego to, co zaraz powiem, może dla ciebie zabrzmieć bardzo nieznajomo. Popatrz teraz na wszechświat. Co czujesz?

      – To coś ogromnego, bezkresnego – odpowiedział Fan.

      >> Nie wydaje ci się mały?

      – Niby dlaczego? Wszechświat rozciąga się w nieskończoność przed moimi oczami, naukowcy mogą zajrzeć nawet dwadzieścia miliardów lat świetlnych w jego głąb – wyjaśnił Fan.

      >> Więc powiem ci, że jest tylko komorą o promieniu dwudziestu miliardów lat świetlnych.

      Fan nie miał na to żadnej odpowiedzi.

      >> Nasz wszechświat jest pustą komorą, komorą w czymś bardziej stałym.

      – Jak to możliwe? Czy to większe ciało stałe nie zapadłoby się natychmiast pod naporem swojej grawitacji? – zapytał oszołomiony Fan.

      >> Nie, przynajmniej jeszcze nie. Nasza komora nadal się powiększa w tym superwszechświatowym ciele stałym. Zapadanie grawitacyjne dotyczy tylko ograniczonej przestrzeni stałej. Jeśli jednak przestrzeń superwszechświata jest w rzeczywistości nieskończona, wtedy nie wchodzi to w rachubę. To oczywiście tylko domysł. Kto wie, czy to superwszechświatowe ciało stałe ma granice?

      Tu się otwiera zbyt duże pole do snucia hipotez. Można się na przykład zastanawiać, czy w jej ogromnej skali grawitacji nie równoważy jakaś inna siła, tak jak w skali mikroskopowej siły