– Dzieci – zaczęła uroczystym głosem – teraz pójdziemy obejrzeć wschód słońca.
Nikt się nie ruszył. Oczy wszystkich nabrały szklistego połysku, jakby naraz zamarzły. Pani Stella starała się nakłonić nas do wyjścia z kajuty, ale wszyscy siedzieliśmy nieruchomo. Jedna z pozostałych nauczycielek powiedziała:
– Wspominałam o tym już wcześniej: naprawdę powinniśmy odbyć tę podróż dookoła świata, zanim zaczniemy ich uczyć historii nowożytnej. Łatwiej się do tego przystosują.
– To nie takie proste – odparła pani Stella. – Podłapią to ze swojego otoczenia, zanim zaczniemy lekcje historii nowożytnej. – Obróciła się do dyżurnych. – Najpierw pójdziecie wy, dzieci. Nie bójcie się. Kiedy byłam w waszym wieku, też się denerwowałam przed zobaczeniem po raz pierwszy wschodu słońca. Ale kiedy już go ujrzałam, wszystko było dobrze.
W końcu wstaliśmy i jeden za drugim powlekliśmy się do wyjścia. Nagle poczułem, że za rękę chwyta mnie czyjaś lepka dłoń. Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem Spóźnialską.
– Boję się – jęknęła.
– Widzieliśmy już słońce w telewizji. To jest to samo – zapewniłem ją.
– To samo? Zobaczyć węża w telewizji to to samo, co zobaczyć go na żywo?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
– Tak czy inaczej musimy iść i je zobaczyć. Inaczej obniżą nam oceny!
Spletliśmy ciasno dłonie, idąc ostrożnie z resztą dzieci na pokład. Przygotowywaliśmy się do stawienia czoła naszemu pierwszemu wschodowi słońca.
– Prawdę mówiąc, zaczęliśmy się bać słońca dopiero trzy czy cztery wieki temu. Przedtem jego widok nie napełniał ludzi strachem. Wprost przeciwnie. W ich oczach słońce było szlachetne i majestatyczne. Wtedy Ziemia wciąż obracała się wokół swej osi i ludzie codziennie widzieli wschód i zachód słońca. Radowali się wschodem i podziwiali zachód.
Pani Stella stała na dziobie statku, a jej długie włosy mierzwił wiatr. Za nią nad horyzont wystrzeliły pierwsze promienie słońca niczym oddech wydobywający się z nozdrzy jakiegoś niewyobrażalnie ogromnego stworzenia morskiego.
W końcu ujrzeliśmy mrożący krew w żyłach płomień. Najpierw była to tylko świetlna plamka na horyzoncie, ale szybko rosła i przemieniła się w oślepiający łuk. Ze strachu ścisnęło mi się gardło. Miałem wrażenie, że pokład usuwa mi się spod stóp i spadam w czerń morza… Ze mną spadała Spóźnialska, przyciskając się do mnie drżącym patykowatym ciałem. Wszyscy pozostali koledzy z klasy – ba, cały świat – spadali w otchłań. W tym momencie ponownie przypomniałem sobie zagadkę, którą zadał nam nauczyciel filozofii. Zapytałem go wtedy, jaki kolor ma ten mur. Powiedział, że czarny. Pomyślałem, że się myli. Zawsze wyobrażałem sobie, że mur śmierci jest jaskrawy jak świeży śnieg. Dlatego przypomniałem to sobie, kiedy zobaczyłem ścianę plazmy. W tamtej epoce śmierć nie była już czarna. Była jasna jak błyskawica i gdy uderzy ten ostatni piorun, w jednej chwili wyparuje cały świat.
Ponad trzysta lat wcześniej astrofizycy odkryli, że proces przemiany wodoru w hel we wnętrzu Słońca przyspiesza. By to sprawdzić, wystrzelili na Słońce tysiące sond i w końcu opracowali precyzyjny model matematyczny tej gwiazdy.
Na jego podstawie obliczyli, że Słońce opuściło już ciąg główny diagramu Hertzsprunga–Russella. Hel miał wkrótce przeniknąć całe jądro Słońca i doprowadzić do potężnego wybuchu zwanego błyskiem helowym. Potem Słońce stanie się tlącym się czerwonym olbrzymem, który będzie się rozrastał i sięgnie poza orbitę Ziemi. Ale nasza planeta już na długo przedtem wyparowałaby w tym błysku.
Przewidywano, że to wszystko wydarzy się w następnych czterystu latach. Od tamtej pory minęło trzysta osiemdziesiąt lat.
Ta katastrofa solarna nie tylko pochłonęłaby wszystkie nadające się do zamieszkania planety typu ziemskiego w Układzie Słonecznym, ale też zupełnie zmieniłaby strukturę planet jowiszowych i ich orbity. Po pierwszym błysku helowym i ponownym zgromadzeniu się w jądrze Słońca pierwiastków ciężkich przez pewien czas dochodziłoby do kolejnych wybuchów jądrowych. Chociaż okres ten byłby tylko krótką fazą ewolucji gwiazdy, mógłby trwać tysiące razy dłużej niż całe ludzkie dzieje. Gdybyśmy pozostali w Układzie Słonecznym, ludzkość nie przetrwałaby tej katastrofy. Jedynym wyjściem było przeniesienie Ziemi na orbitę wokół innej gwiazdy. Biorąc pod uwagę ówczesny poziom rozwoju technologii, celem tej migracji mogła być tylko Proxima Centauri. Gwiazda ta znajdowała się najbliżej naszej, była oddalona zaledwie o 4,3 roku świetlnego. Dojście do porozumienia w sprawie celu było łatwe, spory dotyczyły tego, jak tam dotrzeć.
Abyśmy zapamiętali lekcję, nasz statek powtórzył rejs przez Pacyfik, co dało nam możliwość dwukrotnego obejrzenia wschodu słońca. Przywykliśmy do tego widoku i nie trzeba już nas było przekonywać, że dzieci na półkuli południowej mogły przetrwać codzienne wystawienie na słońce. Wpłynęliśmy w świt. Kiedy słońce wzniosło się wyżej, zimne morskie powietrze, które towarzyszyło nam przez kilka ostatnich dni, cofnęło się i temperatura zaczęła rosnąć. Leżałem w swojej kajucie i powoli zapadałem w sen, gdy usłyszałem poruszenie na pokładzie. Otworzyły się drzwi kajuty i wsunęła do niej głowę Spóźnialska.
– Hej, wstawaj! Opuszczacze i Zabieracze znowu wzięli się za łby!
Nic mnie to nie obchodziło. Walczyli ze sobą od czterystu lat. Mimo to wyszedłem, żeby zerknąć na bójkę. Biło się kilku chłopców. Wystarczył mi jeden rzut oka, by się zorientować, że znowu zaczął Tung. Jego ojciec był zatwardziałym Opuszczaczem i wciąż odsiadywał wyrok za udział w powstaniu przeciw Koalicji. Tung był jego nieodrodnym synem.
Z pomocą kilku krzepkich członków załogi pani Stelli udało się rozdzielić chłopców. Pomimo krwawiącego nosa Tung nadal wygrażał pięścią i krzyczał:
– Wyrzucić Zabieraczy za burtę!
– Ja jestem Zabieraczką – powiedziała pani Stella. – Mnie też chcesz wyrzucić za burtę?
Tung nie chciał się poddać.
– Wyrzucę każdego Zabieracza!
Ostatnio rosło globalne poparcie dla Zabieraczy, więc znowu zaczęli się burzyć.
– Dlaczego tak nas nienawidzisz? – zapytała pani Stella.
Natychmiast zareagowało na to kilkoro dzieci Opuszczaczy.
– Nie chcemy umierać z wami na Ziemi, głupi Zabieracze!
– Zbudujemy statki kosmiczne i odlecimy! Wszyscy opowiedzmy się za statkami kosmicznymi!
Pani Stella nacisnęła guzik projektora holograficznego na przegubie ręki. W powietrzu przed nami zmaterializował się obraz i przykuł naszą uwagę. Na chwilę się uciszyliśmy. Hologram pokazywał kryształowo czystą szklaną kulę. Miała około dziesięciu centymetrów średnicy i była w dwóch trzecich wypełniona wodą. Znajdowały się w niej mała krewetka, kawałek korala i trochę zielonych alg. Krewetka pływała leniwie wokół korala.
– To praca przygotowana przez Tunga na lekcję przyrody – wyjaśniła pani Stella. – Oprócz rzeczy, które wszyscy widzicie, w tym akwarium są też mikroskopijne bakterie. Wszystko, co się tam znajduje, pozostaje we wzajemnej zależności. Krewetka zjada algi i pobiera tlen z wody, a potem wydala materię organiczną