Dzwon więzienny odezwał się dokładnie w porze podwieczorku.
Po mokradłach niósł się jego niski, monotonny głos: bum, bum, bum… Zupełnie jakby zaczerpywał tchu między kolejnymi porcjami plotek.
W Kieszeni Kłusownika od plotek huczało jak na bazarze w dzień targowy.
Betty Wspaczna przerwała zamiatanie i zaniepokojona uniosła głowę, kiedy przez salę przetoczyła się kolejna fala podniesionych głosów. Felicity, jej starsza siostra – znana wszystkim jako Fliss – spojrzała na nią znad zachlapanego piwem kontuaru, który właśnie wycierała. Dzwon stanowił dla mieszkańców ostrzeżenie: nie wychodźcie na ulice, pozostańcie w domach, zamknijcie drzwi na cztery spusty. Fliss odłożyła na bok szmatę, żeby obsłużyć stałych klientów, którzy tłoczyli się przy barze z pustymi kuflami. Od mielenia ozorami szybko zasychało im w gardłach.
– Znowu ktoś uciekł? – mruknęła Charlie, najmłodsza z sióstr Wspacznych, marszcząc ponuro brwi. Siedziała przy barze i skubała od niechcenia koronkową krezę swojej sukienki.
– Ano… – odparła Betty. Mimowolnie powracała myślami do innych przypadków, gdy w przeszłości na Wronoskale odzywał się dzwon. Była to bez wątpienia największa wada tego miejsca – mieszkanie w bezpośrednim sąsiedztwie więzienia, które znajdowało się po drugiej stronie bagien. Bo choć ucieczki zdarzały się rzadko, to gdy już do nich dochodziło, w całej okolicy wybuchał popłoch.
– Głowa może pęknąć od tego hałasu! – Charlie zatkała palcami uszy.
– Co racja, to racja. – Babka dziewczyn, Bunia Wspaczna, huknęła kuflem Nakrapianej Świni o blat, rozlewając piwo po owłosionej ręce klienta. – Ostatnie, czego nam tu dzisiaj trzeba! – Rzuciła stojącemu przy barze mężczyźnie ostre spojrzenie. – Palczasty, czy ja ci przypadkiem nie mówiłam, żebyś się doprowadził do ładu? Naprawdę nie starczy, że z każdej strony otaczają nas brud, smród i ubóstwo? Czy nasi klienci też muszą wyglądać jak zapchlone kundle?
– Przecież się uczesałem! – zaprotestował urażony Palczasty, ale wyciągnął z kieszeni na piersi grzebyk i zaczął nim szarpać skołtunione kędziory.
Bunia Wspaczna obróciła się na pięcie i wyszła na zaplecze, pewnie po to, żeby popykać ze swojej nieodłącznej fajki.
Fliss podsunęła mężczyźnie ukradkiem kieliszek porto.
– Na koszt firmy – szepnęła. – Tylko ani słowa Buni.
Palczasty cmoknął, a jego naburmuszona twarz nieco się rozpogodziła.
Betty oparła miotłę o kominek i rozejrzała się dookoła, próbując zobaczyć gospodę oczami osoby postronnej. Nie lada wyzwanie, bo rodzina Wspacznych nie tylko tu pracowała, ale także mieszkała. Betty tak bardzo przywykła do tandety Kieszeni Kłusownika, że już raczej nie dostrzegała wytartych dywanów ani odłażących tapet. Dziś jednak zniszczone wnętrze z jakiegoś powodu kłuło ją w oczy, jak rudzik pośród wron.
Betty przetarła dłonią spocone czoło. Na zewnątrz było zdecydowanie zbyt ciepło, żeby rozpalać we wszystkich kominkach, ale babka się uparła, bo gospoda „powinna sprawiać wrażenie przytulnej”. Razem z siostrami od rana ciężko pracowała, zamiatając podłogi, polerując na błysk mosiądze i dokładając do ognia. Fliss upiekła nawet ciasto, żeby po sali rozniósł się miły domowy zapach. Aż dotąd wszystko szło doskonale – jeśli nie liczyć skwaszonej miny babki, która psuła nieco atmosferę.
Betty podeszła do Charlie, która po raz trzeci w ciągu ostatnich dziesięciu minut zawisła przy zaparowanym oknie.
– Babcia nie powinna zwracać się w ten sposób do klientów – wymamrotała najmłodsza z sióstr – bo inaczej żaden nam nie zostanie!
Betty parsknęła.
– Nie żartuj. Do Nadętego Lisa są stąd dwie mile, a piwo kosztuje u nich dwa razy tyle co u nas. – Nachyliła się do szyby, by ją przetrzeć i wyjrzeć na zewnątrz. – Gdzie oni się podziewają? Powinni już tu być…
– Niech się pośpieszą, bo chciałabym już zdjąć tę okropną kiecę! – Charlie wierciła się jak szalona. – Och, eleganckie ciuchy są strasznie swędzące.
– Lepsze to niż wszy – stwierdziła Betty.
Charlie wyszczerzyła zęby w uśmiechu, aż zmarszczył jej się nos. Choć raz prezentowała się porządnie, z brązowymi włosami uczesanymi schludnie i związanymi wstążkami w dwa lśniące kucyki. Betty wiedziała, że ten stan nie potrwa długo.
– Nie miałam wszy od wieków! – pochwaliła się dziewczynka i wystawiła język przez szczerbę po mlecznych jedynkach. – Od całych sześciu tygodni!
– Istny cud – mruknęła Betty w zamyśleniu, wciąż wyglądając przez okno.
Nad skwerem Gniazdokątka zapadał zmrok, choć wciąż dało się dostrzec kilka wiosennych kwiatów, chwiejących się na wietrze, który szemrał w trawach – a także skrzypiący znak przytwierdzony do ściany gospody. Betty nie mogła oderwać oczu od dwóch wyraźnych słów, huśtających się tam i z powrotem niczym ręka, która próbuje przyciągnąć uwagę: „NA SPRZEDAŻ”.
– Bez obaw, na pewno się zjawią – zapewniła młodszą siostrę, mimo że z każdą minutą nachodziły ją co do tego coraz większe wątpliwości.
Znak znów zaskrzypiał, jakby się z niej naigrawał. Przysiadła na nim wrona czarna jak sadza. Gdy obserwowała Betty paciorkowatymi oczami, dołączyła do niej druga, a po chwili trzecia. W głowie dziewczyny rozbrzmiały słowa starego przesądu Buni Wspacznej:
Jedna na bagienne mgły,
Dwie – na splot wydarzeń zły,
Trzeciej widok zawsze wróży:
Bądź gotowy do podróży.
Betty patrzyła, jak trzecia wrona zrywa się w powietrze – na znaku zostały tylko dwie. Nie wierzyła w te bzdurne zabobony, skąd więc jej nietypowa nerwowość?
„Nim nadejdzie wiosna, ta stara gospoda będzie wyłącznie wspomnieniem”, oznajmił ojciec, kiedy w pierwszym tygodniu roku postawił znak. Cóż, najwyraźniej się pomylił. Mijały kolejne dni, tygodnie przechodziły w miesiące… a teraz był prawie maj. Z początku babka nie chciała przystać na pomysł sprzedaży – który narodził się w głowie Betty, skoro już o tym mowa. Długo musieli ją przekonywać, by zrozumiała, że pora rozwinąć skrzydła i opuścić Wronoskał.
– Moglibyśmy udać się dosłownie wszędzie – rozmarzyła się Betty. – Otworzylibyśmy w jakimś ładnym miejscu herbaciarnię albo lodziarnię… Uważam, że należy się nam wszystkim odrobina szczęścia!
Wizja lodów wystarczyła, żeby rozbudzić wyobraźnię Charlie – i tym sposobem szalona z pozoru idea zaczęła zapuszczać korzenie.
Jednakże ucieczka w nieznane nie była tak łatwa, jak wydawało się Betty. Bo choć Kieszeń Kłusownika prezentowała się obecnie całkiem znośnie – a już z pewnością lepiej niż jeszcze do niedawna – czasy świetności miała dawno za sobą. Nie było tygodnia, żeby nie odpadła jakaś dachówka czy nie oberwała się okiennica. Nawet teraz ojciec dziewczyn naprawiał coś na piętrze.
– Nie da się ukryć, że to rudera – opowiadała radośnie Bunia dwóm jedynym interesantom, którzy przyszli obejrzeć gospodę. – Ale przynajmniej n a s z a rudera! Należy do Wspacznych od… cóż, od całych wieków.
W rzeczywistości wszyscy zdawali sobie sprawę, że problem stanowi nie sama gospoda, lecz jej lokalizacja. Stała bowiem na ponurych, dżdżystych mokradłach, prawie w cieniu ogromnego więzienia.