Poszłam do latryny, żeby umyć się przed posiłkiem. Oddalony o piętnaście metrów od baraków budynek był niczym więcej jak otwartym wychodkiem. Znajdowała się tam drewniana platforma z trzema dziurami, nad którymi trzeba było kucać. Z boku, na drewnianych stelażach, wisiały trzy wyszczerbione i brudne umywalki. Przy jednej z nich stała ubrana na żółto Soo-hee, robiąc pranie. Podeszłam do niej.
– Obawiam się, że Kaori pewnego dnia mnie zabije – odezwałam się, nie podnosząc głowy.
– Spróbuję znów porozmawiać o nim z kempejem – odparła.
– Nie trzeba – zaprotestowałam szybko, pamiętając, że kempei często bił moją siostrę, gdy o coś pytała. – Nie jest aż tak źle.
Zaczęłam się myć szarą wodą.
– Słyszałam, że wojna nie idzie po myśli Japończyków – powiedziała Soo-hee. – Na wschodzie wygrywają Amerykanie. Może niedługo Japonia przegra.
– I co wtedy? – zapytałam.
– Wrócimy do domu – odpowiedziała.
– Po tym, co tutaj robiłyśmy, nie chcę już wracać – oświadczyłam. – Co powiedzą rodzice? Przyniosłyśmy im wstyd.
Soo-hee położyła mi dłoń na ramieniu.
– Nie martw się tym. Po prostu musisz jeszcze trochę wytrzymać.
Wytrzymać? Po co? Żeby kolejnego dnia zostać zgwałcona? Gdy w dzieciństwie pracowałam w gospodarstwie, uważałam się za silną. Mogłam z rodziną harować w polu cały dzień, a gdy brakowało ryżu, potrafiłam wytrzymać całe dnie bez pełnego posiłku. Ale przez ostatnie dwa lata przetrwanie kosztowało mnie każdego dnia nieporównywalnie więcej. Dla Japończyków byłam niczym innym jak toaletą i właśnie tak zaczęłam o sobie myśleć. Robiłam, co mogłam, żeby pozostać silna, ale nie byłam pewna, jak długo jeszcze wytrzymam.
Soo-hee pochyliła się znów nad umywalką, lecz zerkała na mnie kątem oka.
– Ta brudna woda przypomina mi dzień, w którym ojcu i panu Lee uciekała świnia. Chcieli ją zarżnąć na obchody Nowego Roku. Pamiętasz?
– Wydaje mi się, że tak – odrzekłam.
– Cały dzień padało i świnia wyślizgnęła im się z rąk. Pan Lee mówił, że powinni zwabić ją sałatą. Ale ojciec był niecierpliwy i zaczął ją gonić.
Soo-hee zachichotała, a ja nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
– Ojciec pędził za świnią po całej zagrodzie – ciągnęła. – Zanim ją dogonił, dwa razy się poślizgnął i przewrócił. A pan Lee nie chciał mu pomóc. – Wybuchła śmiechem. – Gdy wrócił do domu, cały był pokryty błotem. Ummah się zdenerwowała, bo strasznie nabrudził. Kazała mu się rozebrać i umyć na zewnątrz, przy studni. Tak go to wszystko wyprowadziło z równowagi, że wieczorem zjadł aż trzy porcje pieczeni!
Już obie się śmiałyśmy, zakrywając usta dłońmi. Nie trwało to jednak długo. Wycierając ręce, spojrzałam na twarz onni.
– Jak twój policzek? – spytałam.
– Goi się – odparła, odwracając się ode mnie.
Brzydki fioletowo-żółty siniak na twarzy Soo-hee sprawiał, że robiło mi się słabo. Trzy dni wcześniej porucznik Tanaka uderzył ją, gdy zapytała, czy jedna z nowych dziewcząt może iść do lekarza, bo skarży się na ból brzucha. Ale to nie był pierwszy raz, gdy bił Soo-hee.
– Przepraszam – powiedziałam.
– Za co?
– To ty powinnaś mieć grzebień. Miałabyś wtedy więcej szczęścia i kempei traktowałby cię lepiej.
– Nie, dobrze, że ty go masz. Przyniósł ci szczęście. Jesteś ulubienicą pułkownika.
– Nie nazwałabym tego szczęściem – stwierdziłam.
Soo-hee zapatrzyła się w umywalkę.
– Mała siostro – powiedziała. – Muszę ci coś powiedzieć.
– Tak? – zainteresowałam się. – Wszystko w porządku?
Soo-hee wzięła głęboki oddech.
– W tym miesiącu nie miałam krwawienia. Bolą mnie piersi. Rano mam mdłości. Chyba jestem w ciąży.
Zamarłam.
– Onni, na pewno?
– Tak. Muszę powiedzieć porucznikowi. Tylko on nie używa ze mną prezerwatywy. Nie wiadomo, jak zareaguje.
Miałam wrażenie, że ziemia się rozstępuje i mnie pochłania.
– Soo-hee, zrobią ci aborcję drutem i umrzesz jak Maori i Yo-ee.
– Jae-hee, po tym nie zawsze się umiera. Bo-yun i Mee-su po swoich zabiegach miały się dobrze. Jin-sook po miesiącu wróciła do pracy.
Chwyciłam ją za rękę.
– Musisz wziąć grzebień! Przyniesie ci szczęście, tak jak mnie.
Soo-hee pokręciła głową.
– Nie. Zatrzymaj go.
– Ale Soo-hee, jeśli ty umrzesz, to ja też. Powieszę się na obi jak Sun-hi.
– Nawet tak nie mów! – ofuknęła mnie siostra. – Nie zrobisz niczego takiego.
Spuściłam wzrok i wzięłam kilka głębokich wdechów.
– Kiedy zamierzasz powiedzieć porucznikowi?
– Będę u niego dzisiaj w nocy. Powiem mu od razu, jak przyjdę. Im dłużej czekam, tym bardziej ryzykuję. Powinnam mieć zabieg już jutro.
– Jestem dziś u pułkownika – powiedziałam. – Poproszę go, żeby wysłał cię do szpitala w Pushun.
– Nie zgodzi się. Doktor Watanabe się tym zajmie.
– Soo-hee, nie możesz umrzeć. Nie możesz!
Zbierało mi się na płacz. Siostra dotknęła mojego ramienia.
– Nic mi nie będzie, mała siostro. Nie zostawię cię tu samej. A teraz umyj się dokładnie dla pułkownika.
Próbowałam się oczyścić brązową wodą. Kiedy skończyłam, miałam wrażenie, że nadal jestem brudna, ale Soo-hee i tak kiwnęła z uznaniem głową.
Siedząc przed wizytą u pułkownika na schodach do mojego pokoju, starałam się nie myśleć o tym, jak będzie wyglądało moje życie w stacji komfortu, jeśli Soo-hee umrze. Nie dałabym sobie bez niej rady. Nie udźwignęłabym życia tutaj sama. Jedyne, o czym marzyłam, to aby lekarz wysłał ją na aborcję do szpitala w Pushun. Ale wiedziałam, że tego nie zrobi. Nie wysyłał tam nawet chorych gejszy.
Nagle z krańca baraków dobiegł mnie wściekły ryk. Rozpoznałam głos porucznika. Zeszłam na podwórze i zaczęłam nerwowo wpatrywać się w drzwi pokoju siostry. W końcu zobaczyłam wychodzącego tyłem Tanakę, który ciągnął za włosy Soo-hee. Rzucił ją na ziemię i kopnął w klatkę piersiową. Siostra uniosła się na dłonie i kolana, po czym skłoniła nisko głowę przed porucznikiem.
– Przepraszam, kempei – powiedziała.
Podniosłam dłoń do ust, aby wstrzymać płacz. Patrzyłam przerażona, jak Tanaka kopnął Soo-hee jeszcze raz i wrzasnął:
– Ty dziwko! Trzeba coś z tym zrobić. – Chwycił onni za włosy i ruszył w stronę lecznicy.
Soo-hee