W końcu wjechały ruchomymi schodami na parter. Zatrzymały się przy perfumach, gdzie pani Wheatley spryskała jeden nadgarstek zapachem Evening in Paris, a drugi Emeraude.
– No dobrze, kochanie. Jedziemy na trzecie – powiedziała w końcu. Spojrzała z uśmiechem na Beth. – „Konfekcja dla młodych dam”.
Między drugim i trzecim piętrem Beth obejrzała się za siebie i zauważyła tabliczkę z napisem „Książki i gry”, a trochę na prawo, na szklanej ladzie, trzy komplety szachów.
– Szachy! – zawołała, szarpiąc panią Wheatley za rękaw.
– O co chodzi? – Pani Wheatley była wyraźnie niezadowolona.
– Tam sprzedają szachy. Możemy się wrócić?
– Nie tak głośno – upomniała ją. – Zajrzymy tam, jak będziemy zjeżdżać.
Ale nie zajrzały. Przez resztę poranka Beth przymierzała kolejne płaszczyki ze stojaków z napisem „Przecena”. Odwracała się tyłem, żeby pani Wheatley mogła sprawdzić długość, podchodziła do okna, żeby obejrzała „w naturalnym świetle” tkaninę, a kiedy wreszcie dokonały zakupu, pani Wheatley uparła się, że zjadą windą.
– Nie pójdziemy obejrzeć szachów? – zapytała Beth, ale nie uzyskała odpowiedzi.
Beth spociła się i bolały ją stopy. Płaszcz, który niosła w kartonowym pudełku, wcale jej się nie podobał. Miał ten sam odcień cyjanowego błękitu co wszechobecny sweterek pani Wheatley i źle leżał. Beth nie znała się na ubraniach, ale zdążyła się zorientować, że w tym domu towarowym sprzedają rzeczy kiepskiej jakości.
Kiedy winda zatrzymała się na drugim piętrze, Beth spróbowała przypomnieć pani Wheatley o szachach, ale nie zdążyła – drzwi się zamknęły i winda zjechała na parter. Pani Wheatley znów wzięła ją za rękę i nie przestając narzekać, jak trudno dziś dostać coś porządnego, przeprowadziła przez ulicę na przystanek autobusowy.
– Najważniejsze – stwierdziła filozoficznie, kiedy podjechał autobus – że udało nam się kupić to, po co przyjechałyśmy.
Kilka dni później przed angielskim, kiedy nauczyciela nie było jeszcze w klasie, Beth podsłuchała rozmowę siedzących za nią dziewczynek.
– Znalazłaś te buty w Ben Snyder’s czy co? – spytała jedna.
– Prędzej umrę, niż ktoś mnie zobaczy w Ben Snyder’s – odpowiedziała ze śmiechem jej koleżanka.
Codziennie rano Beth szła do szkoły cienistymi ulicami, przy których stały ciche domy z obsadzonymi drzewami trawnikami. Tą samą drogą chodzili też inni uczniowie; część z nich znała z widzenia, ale zawsze szła sama. Dołączyła do klasy dwa tygodnie po rozpoczęciu roku szkolnego, miesiąc później odbywały się już egzaminy śródsemestralne. We wtorek rano nie miała żadnego testu. Powinna się uczyć w świetlicy, ale pojechała autobusem do śródmieścia. Wzięła ze sobą notes i czterdzieści centów zaoszczędzonych z ćwierćdolarowej tygodniówki. Wsiadła do autobusu z odliczonymi drobnymi na bilet.
Komplety szachów nadal stały na szklanej ladzie, ale z bliska widać było, że są kiepskiej jakości. Wzięła do ręki białego hetmana. Zaskoczyło ją, że jest taki lekki. Odwróciła go spodem do góry. Był zrobiony z plastiku i pusty w środku.
– Czym mogę służyć? – zapytała sprzedawczyni.
Beth odstawiła figurę z powrotem na szachownicę.
– Czy są Współczesne debiuty szachowe?
– Mamy szachy, warcaby i tryktraka – odparła ekspedientka. – I duży wybór gier planszowych.
– To taka książka – wyjaśniła Beth. – O szachach.
– Dział książek znajduje się po drugiej stronie alejki.
Beth podeszła do półek z książkami i zaczęła przeglądać ich zawartość. Nie znalazła ani jednej o szachach. Wróciła do kobiety za ladą.
– Szukam książki na temat szachów – powiedziała, kiedy sprzedawczyni w końcu raczyła ją zauważyć.
– Nasz dział nie prowadzi książek.
– Czy w pobliżu jest jakaś księgarnia? – spytała Beth, zanim ekspedientka zdążyła odejść.
– Spróbuj u Morrisa.
Kobieta odwróciła się plecami do Beth i zaczęła wyrównywać stosik pudełek na półce.
– Gdzie to jest?
Cisza.
– Gdzie jest księgarnia Morrisa, proszę pani? – powtórzyła głośniej Beth.
Sprzedawczyni spojrzała na nią ze złością.
– Na Upper Street – powiedziała.
– Gdzie jest Upper Street?
Ekspedientka wyglądała, jakby miała wybuchnąć, ale po chwili jej twarz złagodniała.
– Dwie przecznice dalej.
Beth zjechała ruchomymi schodami do wyjścia.
Księgarnia Morrisa znajdowała się na rogu, obok drogerii. Beth pchnęła drzwi i weszła do dużego pomieszczenia, w którym było więcej książek, niż widziała w całym swoim życiu. Łysy mężczyzna siedział na stołku za ladą i czytał, paląc papierosa. Beth podeszła do niego i zapytała:
– Czy są Współczesne debiuty szachowe?
– Ciekawe pytanie – odparł mężczyzna. Miał miły głos.
– Są?
– Chyba tak.
Wstał ze stołka i zniknął na zapleczu. Po chwili wrócił, niosąc to, o co pytała: taki sam opasły tom w tej samej czerwonej okładce. Beth zaparło dech w piersi.
– Proszę. – Księgarz podał jej książkę.
Wzięła ją od niego i otworzyła na rozdziale o obronie sycylijskiej. Cudownie było znowu zobaczyć nazwy wariantów: Lewenfisza, smoczy, Najdorfa. W jej głowie brzmiały jak zaklęcia albo imiona świętych.
– Tak bardzo kochasz szachy? – Głos księgarza wyrwał ją z zamyślenia.
– Tak – powiedziała.
– Wydawało mi się, że to książka dla arcymistrzów.
– Kto to arcymistrz? – zapytała z wahaniem Beth.
– Genialny szachista – wyjaśnił mężczyzna. – Jak Capablanca, ale to było dawno. Teraz są nowi, nie znam ich nazwisk.
Beth pierwszy raz w życiu spotkała kogoś takiego jak księgarz. Był wyluzowany i rozmawiał z nią jak z dorosłą. Ze wszystkich znanych jej osób najbardziej przypominał Fergussena, tylko że Fergussen czasem zachowywał się bardzo oficjalnie.
– Ile kosztuje? – spytała.
– Sporo. Pięć dziewięćdziesiąt pięć.
– Dziękuję. Nie stać mnie na nią – powiedziała, oddając mu książkę.
– Przykro mi. Odłóż ją po prostu na ladę.
Tak