– Jak tam książę? – zapytał niby od niechcenia Piotrek, choć tak naprawdę denerwował się, czy arystokrata nie zawróci w głowie jego przyjaciółce. Emilka od tygodnia mówiła o tej wizycie i nie ukrywała podekscytowania na myśl o poznaniu kogoś, kto zwiedził prawie cały świat, a Piotrka zżerała zazdrość, do której nawet przed sobą nie chciał się przyznać.
„Ona zasługuje na księcia” – przekonywał samego siebie, widząc, ile emocji wywołuje w niej ten nieznany jeszcze człowiek, który rozbudzał jej wyobraźnię światowym życiem i licznymi podróżami. „Powinna mieszkać w pięknym domu, mieć piękne stroje, bywać na balach i mieć bogatego męża, który kupowałby jej elegancką biżuterię”.
Jakiś głos w jego głowie odpowiadał mu wprawdzie, że takie życie zanudziłoby Emilkę na śmierć, ale Piotrek zagłuszał go, nie chcąc robić sobie nadziei na coś, co i tak nie miało szans powodzenia.
– Co tak milczysz? – dociekał, patrząc na jej twarz, która nagle spochmurniała. – Aż taki wspaniały ten książę? Jak z bajki? No, powiedz!
– Z bajki, ale o starym nudziarzu! – odparła Emilka, a Piotr poczuł, jak z serca spada mu olbrzymi ciężar. Sam się zdziwił sile tego uczucia, bo przecież on i Emilka byli tylko dobrymi przyjaciółmi. – „Co tu można robić, w tym waszym Drzewiu?” – powiedziała, przedrzeźniając manierę księcia z francuskim „r”.
Zaśmiali się oboje.
– W kółko tylko gadał o Francji, jakby na niej kończył się świat! No i o tym, jak u nas jest beznadziejnie i nudno.
– Głupek.
– I snob.
Z wnętrza dworku dobiegła ich cicha muzyka. Kuzyn Ignacy najwyraźniej też miał już dość bezczynnego siedzenia przy stole i oddał się swojej wielkiej pasji.
– To Wiosenny walc Szopena! – zawołała Emilka i ukłoniła się elegancko Piotrkowi. – Czy można pana prosić do tańca?
Zanim zdołał odpowiedzieć, że przecież on nie umie, oparła dłonie na jego ramionach i zaczęła odliczać takt, pokazując mu kroki. Nie było to zbyt skomplikowane, choć trudno było mu się skoncentrować, kiedy miał ją tak blisko siebie, że czuł świeży zapach jej włosów. A może to były perfumy? Objął ją w talii i pozwolił się prowadzić. Starał się poruszać tak płynnie jak ona, ale w swoich ciężkich śniegowcach i grubej kurtce ruchy miał niezdarne i raz po raz deptał dziewczynie po stopach. Mimo wszystko jednak taniec sprawiał mu ogromną przyjemność. Po raz pierwszy w życiu trzymał Emilkę w ramionach i zaglądał z tak bliska w jej śliczne zielone oczy, które błyszczały jak klejnoty. Uśmiechnęła się do niego, a on poczuł, że jego serce fika koziołka. W tej sekundzie uświadomił sobie, że to, co czuje wobec tej dziewczyny, to nie jest takie zwyczajne lubienie, tylko coś znacznie większego.
„Ja chyba zwariowałem!” – pomyślał. „Ona przecież mogłaby mieć prawdziwego księcia, a nie pomocnika stolarza, prawie bez grosza przy duszy”.
Piotrek nigdy do nieśmiałych nie należał. W końcu gdy do Drzewia przybył słynny krakowski Mistrz, któremu wszyscy w pas się kłaniali, poszedł do jego pracowni i poprosił o przyjęcie go na praktyki. „Najwyżej mi powie, żebym się wynosił” – myślał sobie. Ryzyko się opłaciło, bo Mistrzowi spodobał się ten pewny siebie młodzieniec, a gdy jeszcze odkrył u niego wielką pasję do stolarki, z chęcią przekazywał mu tajniki swego zawodu, które chłopiec chłonął z wielkim zapałem.
Jednak w towarzystwie Emilki pewność siebie Piotrka znikała całkowicie. Gdy była blisko, czuł się jakiś wielki i niezdarny, a jedno spojrzenie jej zielonych oczu potrafiło – tak jak teraz – wywołać rumieniec na jego policzkach.
„Nic z tego nie będzie!” – mówił sobie, próbując za wszelką cenę zagłuszyć to uczucie, które wypełniło mu serce.
Nie miał pojęcia, że w tej samej chwili Emilka, patrząc w jego oczy, także poczuła tę iskrę, która aż rozświetliła ją od środka.
„Gałązki wiśni to przewidziały! Spotkałam tego, który jest mi przeznaczony, tylko do tej pory byłam ślepa jak kret, nie widząc, kogo mam przed samym nosem!”.
Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, uświadamiając sobie, ile ma szczęścia, że zakochała się w chłopaku, którego może spotykać każdego dnia i z którym łączą ją wspólne zainteresowania. Popatrzyła na niego i dostrzegła w jego oczach zachwyt, który sprawił, że poczuła się lekka jak piórko i miała ochotę śmiać się i śpiewać.
„Tak bym chciała, żeby mnie pocałował” – pomyślała.
W spojrzeniu, jakim obdarzyła Piotra, był taki żar, że chłopak pomylił kroki i znów nadepnął jej na stopę, tym razem tak mocno, że spadł jej bucik. Magiczna chwila minęła, Emilka roześmiała się i schyliła, żeby założyć zupełnie już przemoczony pantofelek.
– Emilko! – Z okna dworku wychyliła się Maria Drzewiecka. – Chodź do nas, kochanie!
– Eee, muszę wracać do tego nudziarza – jęknęła dziewczyna.
Pomachała Piotrowi i niechętnie wróciła do salonu. Chłopak stał jeszcze przez chwilę pośrodku ogrodu, wspominając dotyk jej dłoni na swoich ramionach i bliskość jej ślicznej twarzy. Kiedy sylwetka Emilki zniknęła mu z oczu, westchnął ciężko i poszedł wolnym krokiem do warsztatu. Tego dnia niewiele było jednak z niego pożytku, bo był zamyślony i nieuważny. Gdy po raz kolejny źle przyciął deskę, Mistrz przyjrzał mu się spod oka i mruknął:
– Ech, ci zakochani… Głowa w chmurach, spojrzenie nieobecne. Idź do domu, chłopaku, bo jeszcze paluchy sobie obetniesz! Zresztą przez to twoje wzdychanie wióry mi po całym warsztacie rozdmuchasz!
Rozdział 3
O wizycie księcia szybko w Leśnej Ostoi zapomniano. Tylko ciotka Izabela od czasu do czasu rozpływała się z zachwytu nad dostojnym gościem, obok którego dane jej było siedzieć przez cały wieczór. Miała co prawda nadzieję, że zanim ten wieczór się skończy, książę będzie nią tak zauroczony, że poprosi o kolejne spotkanie, ale jej wdzięki nie wzbudziły w nim szczególnego entuzjazmu. Mimo wszystko jednak sam fakt, że siedziała obok takiej znakomitości, wywoływał w niej poczucie dumy.
– Chyba nigdy w całym swoim życiu nie spotkałam tak zajmującej osoby! – opowiadała.
Tymczasem obojętni na to wszystko mieszkańcy Drzewia powoli szykowali się już do świąt Bożego Narodzenia. Z kominów buchał dym, bo wciąż trzymał tęgi mróz, a do tego jeszcze gospodynie na okrągło piekły coś w piecach, gotowały, smażyły. Przeganiane z kąta w kąt dzieciaki masowo wyległy na zewnątrz i oddały się zimowemu szaleństwu. W efekcie nie było w Drzewiu domu, przed którym nie stałby przynajmniej jeden bałwan, przy czym ich budowniczowie wykazywali się nieposkromioną fantazją. Śniegowe pieski, kotki, niedźwiedzie, nawet jakiś mały pałacyk się trafił. Wszystko tak duże, jak tylko zdołały sięgnąć dziecięce rączki. Wielkie oblężenie przeżywały też wszelkie pagórki, wzgórki i najmniejsze nawet wzniesienia, skąd urządzano zjazdy, na czym tylko się dało.
– Pójdziemy pojeździć na łyżwach? – zaproponowała pewnego przedpołudnia Emilia, gdy Piotrek akurat wyszedł z warsztatu Mistrza.
– Nie mam łyżew.
– No i co z tego? Na butach