Mojej Mamie
Kryształki
tysiące kryształków bieli
w każdym ukryte życzenie
w świetle i w ciemnościach
gwiazdami na niebie
w naszych sercach
twoja kolej – rozbłyśnij światłem (…)
MAŁGORZATA MIKOS
(Dziecko wyśniło ciszę. Antologia, Wydawnictwo Flos Carmeli, 2019)
CZĘŚĆ PIERWSZA
*
Dawno, dawno temu
(kiedy śnieg w grudniu był zjawiskiem naturalnym)
Gwiazdka pierwszej miłości
Pada pierwszy śnieg
pada pierwszy śnieg
i unosi się ku niebu
cicha muzyka dzieciństwa
myślę o rzeczach pierwszych
nie do powtórzenia
o zdarzeniach czystych jak źródło (…)
JÓZEF BARAN
(Borzęcin. Poezja i proza Józefa Barana,
Gminna Biblioteka Publiczna w Borzęcinie, 2014)
Rozdział 1
Tego roku zima nadeszła już w połowie listopada i bezpardonowo rozgościła się na świecie, zupełnie nie przejmując się tym, że według kalendarza wciąż panuje jesień. Śnieg zasypał łąki i pola, zalegał na dachach domów, przyginał do ziemi gałęzie drzew. Niektórzy wróżyli, że zaraz stopnieje i w grudniu zostanie z niego tylko pośniegowe błoto, ale tak się nie stało. Śnieg prószył niemal codziennie, a co kilka dni przechodziły przez Drzewie zamiecie śnieżne. Każdego ranka trzeba było od nowa wytyczać ścieżki, bo świeże warstwy białego puchu sprawiały, że zanikały granice wyznaczone przez ludzi.
– Znowu przez noc więcej nasypało! – marudzili niektórzy mieszkańcy Drzewia.
– Co chcesz, zima jest, święta idą, to musi być biało! – odpowiadali im ci, którzy już żyli zbliżającą się Gwiazdką i humoru nie psuło im nawet przedzieranie się przez półmetrowe zaspy.
Dworek Leśna Ostoja otaczał gęsty las. Duży ogród, wiosną i latem tętniący życiem, teraz trwał w uśpieniu pod warstwą śniegu, a nagie drzewa wystawiały ku niebu oblepione szronem gałęzie. Stary świerk rosnący za domem wyglądał jak z bożonarodzeniowej pocztówki: wysoki, rozłożysty, cieszył oczy intensywną zielenią igieł, przebijającą gdzieniegdzie spod białej śniegowej peleryny. W jego gałęziach energicznie uwijały się sikorki i wróble. Choć do świąt Bożego Narodzenia pozostał jeszcze tydzień, dworek został już udekorowany, bo jego właściciele spodziewali się wyjątkowych gości.
„Ależ mam tremę, a przecież to taki sam człowiek, jak i my” – myślała Maria Drzewiecka, sprawdzając, czy wszystko na pewno jest już przygotowane. „To przez Izabelę, bo robi wokół tego tyle zamieszania, a pomóc w niczym nie raczy!”.
W przestronnej jadalni, której na co dzień nie używali, bo była o wiele za duża dla ich trzyosobowej rodziny, stała okazała jodła, przywieziona rano przez leśniczego. Ozdobili ją ręcznie malowanymi bombkami, które były w ich rodzinie od pokoleń i mimo upływu lat nie traciły czaru. Trudno było uwierzyć, że te delikatne, kruche, misternie zdobione bibeloty zdołały przetrwać wojenną zawieruchę. Z niektórymi wiązały się rodzinne legendy i historie, które opowiadali sobie podczas zimowych wieczorów, siedząc przy kominku. Był to element ich własnej tradycji, którą wszyscy kochali.
„Pięknie!”. Pani domu wygładziła biały obrus, na którym stały odświętne nakrycia i wyczyszczone do połysku świeczniki. Świece zawsze wydawały jej się bardziej eleganckie i klimatyczne niż elektryczne lampy, więc towarzyszyły uroczystym kolacjom w Drzewiu.
Piętro wyżej piętnastoletnia Emilka Drzewiecka siedziała w swoim pokoju z nosem przyklejonym do szyby i przyglądała się nastrojowemu krajobrazowi za oknem. Każdego ranka, kiedy zdarzało się, że jako pierwsza wychodziła z domu, czuła się jak jakiś wielki odkrywca, który wytycza nowe ścieżki i odsłania nieznane lądy. Przykryty śniegiem świat wyglądał tak spokojnie, był wyciszony i czysty. Za to w głowie Emilki kłębiły się myśli pełne pasji i żywych obrazów.
„Ach, dziś spotkam prawdziwego księcia! Pewnie będzie wytwornym i zajmującym człowiekiem” – marzyła. „Zwiedził cały świat, mnóstwo widział, więc z pewnością będzie umiał opowiadać fascynujące rzeczy. To musi być niezwykłe, tak podróżować, poznawać inne kultury, zabytki, sztukę, przyrodę… Ach! Może nawet był w Afryce i widział słonia albo żyrafę?!”.
Emilka nie była wprawdzie typem salonowej lalki, której imponowałyby tytuły i arystokratyczne pochodzenie, jednak chyba dla każdej nastoletniej dziewczyny wizyta w jej domu prawdziwego księcia byłaby nie lada wydarzeniem. Na dodatek księcia, o którym wszyscy mówią jako o wielkim podróżniku, wiodącym życie pełne przygód i egzotycznych wypraw.
„Tylko czy on w ogóle będzie chciał ze mną rozmawiać? I o czym? Zapyta mnie o coś i od razu się zorientuje, że jestem tylko zwyczajną dziewczyną z małej wsi” – przestraszyła się nagle. „Co ja w życiu widziałam? On pewnie zna wiele światowych dam, pięknych, eleganckich, wykształconych… A ja…”.
Wyjątkowo krytycznie dzisiaj nastawiona do siebie dziewczyna nie brała pod uwagę okoliczności łagodzącej, tłumaczącej jej brak wykształcenia młodym wiekiem. Chyba niewiele jest piętnastoletnich osób, które mają bogate doświadczenie życiowe i ukończone studia wyższe, jednak dla Emilki fakt, że nie ma jeszcze nawet matury, stał się nagle okropnie kompromitujący.
„Urodą też go raczej nie olśnię…”.
Emilka podeszła do lustra i spojrzała na siebie. Nie była wybitną pięknością, ale miała wiele uroku, zwłaszcza teraz, kiedy policzki zaróżowiły się jej z podniecenia, zielone oczy błyszczały intensywnie, a jasnobrązowe włosy w miękkich falach opadały na ramiona.
„Strasznie zaściankowa ta sukienka” – pomyślała niechętnie, choć zaledwie miesiąc temu, gdy odbierała ją od krawcowej, uznała, że jest o wiele zbyt strojna jak na Drzewie.
– Gdzie ja w niej pójdę, mamo? – pytała, patrząc na zielony atłas i koronki. – Szkoda pieniędzy na coś takiego!
– Wiem, że ty najchętniej ganiałabyś ciągle w spodniach, ale czasem kobieta musi ubrać się jak prawdziwa dama – ucięła dyskusję mama. – Jesteś już panienką, powinnaś zacząć zachowywać się trochę bardziej poważnie.
Teraz Emilka była jej wdzięczna, bo gdyby nie ta sukienka, musiałaby wystąpić przed księciem w starej, nieco przykrótkiej bladoniebieskiej kreacji, w której wyglądała jak mała dziewczynka.
Rozejrzała się po swoim pokoju i spojrzała na stojący w oknie wazon z pokrytymi białoróżowymi kwiatami gałązkami.
„Śliczne są”. Przysunęła twarz do kwiatów, zastanawiając się, jaką stanowią dla niej wróżbę.
W imieniny Barbary, jak co roku, zerwała w sadzie kilka gałązek wiśni i wstawiła je do wody – a właściwie zerwał je dla niej jej przyjaciel Piotr, bo był wyższy i łatwiej mu było sięgnąć do drzewka. Zwykle pokrywały się kwiatami na dzień przed Wigilią, a w tym roku rozkwitły prawie tydzień wcześniej. Przyjemnie było mieć w domu taki piękny wiosenny symbol w samym środku mroźnej zimy. Przynosił nadzieję na odrodzenie i jakąś miłą odmianę i pięknie wyglądał na tle zaśnieżonego krajobrazu za oknem.
„Może to znak, że jeszcze w tym roku poznam tego, kto jest mi przeznaczony?” – pomyślała i westchnęła, kiedy jej wzrok padł na rozłożoną w okiennym wykuszu świąteczną wioskę. Emilka uwielbiała Boże Narodzenie i każdego roku znosiła ze strychu tę drewnianą dekorację, która była w ich rodzinie od wielu lat.
„Aż do teraz” – pomyślała,