Magiczne chwile w Pensjonacie Leśna Ostoja. Joanna Tekieli. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Joanna Tekieli
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8195-366-5
Скачать книгу
target="_blank" rel="nofollow" href="#fb3_img_img_0ee14f05fed75a5915baa1feefbcf30c46ea.jpg" alt="5388.jpg"/>

      Mojej Mamie

      Kryształki

      tysiące kryształków bieli

      w każdym ukryte życzenie

      w świetle i w ciemnościach

      gwiazdami na niebie

      w naszych sercach

      twoja kolej – rozbłyśnij światłem (…)

      MAŁGORZATA MIKOS

      (Dziecko wyśniło ciszę. Antologia, Wydawnictwo Flos Carmeli, 2019)

      CZĘŚĆ PIERWSZA

      *

      Dawno, dawno temu

      (kiedy śnieg w grudniu był zjawiskiem naturalnym)

      Gwiazdka pierwszej miłości

      Pada pierwszy śnieg

      pada pierwszy śnieg

      i unosi się ku niebu

      cicha muzyka dzieciństwa

      myślę o rzeczach pierwszych

      nie do powtórzenia

      o zdarzeniach czystych jak źródło (…)

      JÓZEF BARAN

      (Borzęcin. Poezja i proza Józefa Barana,

      Gminna Biblioteka Publiczna w Borzęcinie, 2014)

      Rozdział 1

      Tego roku zima nadeszła już w połowie listopada i bezpardonowo rozgościła się na świecie, zupełnie nie przejmując się tym, że według kalendarza wciąż panuje jesień. Śnieg zasypał łąki i pola, zalegał na dachach domów, przyginał do ziemi gałęzie drzew. Niektórzy wróżyli, że zaraz stopnieje i w grudniu zostanie z niego tylko pośniegowe błoto, ale tak się nie stało. Śnieg prószył niemal codziennie, a co kilka dni przechodziły przez Drzewie zamiecie śnieżne. Każdego ranka trzeba było od nowa wytyczać ścieżki, bo świeże warstwy białego puchu sprawiały, że zanikały granice wyznaczone przez ludzi.

      – Znowu przez noc więcej nasypało! – marudzili niektórzy mieszkańcy Drzewia.

      – Co chcesz, zima jest, święta idą, to musi być biało! – odpowiadali im ci, którzy już żyli zbliżającą się Gwiazdką i humoru nie psuło im nawet przedzieranie się przez półmetrowe zaspy.

      Dworek Leśna Ostoja otaczał gęsty las. Duży ogród, wiosną i latem tętniący życiem, teraz trwał w uśpieniu pod warstwą śniegu, a nagie drzewa wystawiały ku niebu oblepione szronem gałęzie. Stary świerk rosnący za domem wyglądał jak z bożonarodzeniowej pocztówki: wysoki, rozłożysty, cieszył oczy intensywną zielenią igieł, przebijającą gdzieniegdzie spod białej śniegowej peleryny. W jego gałęziach energicznie uwijały się sikorki i wróble. Choć do świąt Bożego Narodzenia pozostał jeszcze tydzień, dworek został już udekorowany, bo jego właściciele spodziewali się wyjątkowych gości.

      „Ależ mam tremę, a przecież to taki sam człowiek, jak i my” – myślała Maria Drzewiecka, sprawdzając, czy wszystko na pewno jest już przygotowane. „To przez Izabelę, bo robi wokół tego tyle zamieszania, a pomóc w niczym nie raczy!”.

      W przestronnej jadalni, której na co dzień nie używali, bo była o wiele za duża dla ich trzyosobowej rodziny, stała okazała jodła, przywieziona rano przez leśniczego. Ozdobili ją ręcznie malowanymi bombkami, które były w ich rodzinie od pokoleń i mimo upływu lat nie traciły czaru. Trudno było uwierzyć, że te delikatne, kruche, misternie zdobione bibeloty zdołały przetrwać wojenną zawieruchę. Z niektórymi wiązały się rodzinne legendy i historie, które opowiadali sobie podczas zimowych wieczorów, siedząc przy kominku. Był to element ich własnej tradycji, którą wszyscy kochali.

      „Pięknie!”. Pani domu wygładziła biały obrus, na którym stały odświętne nakrycia i wyczyszczone do połysku świeczniki. Świece zawsze wydawały jej się bardziej eleganckie i klimatyczne niż elektryczne lampy, więc towarzyszyły uroczystym kolacjom w Drzewiu.

      Piętro wyżej piętnastoletnia Emilka Drzewiecka siedziała w swoim pokoju z nosem przyklejonym do szyby i przyglądała się nastrojowemu krajobrazowi za oknem. Każdego ranka, kiedy zdarzało się, że jako pierwsza wychodziła z domu, czuła się jak jakiś wielki odkrywca, który wytycza nowe ścieżki i odsłania nieznane lądy. Przykryty śniegiem świat wyglądał tak spokojnie, był wyciszony i czysty. Za to w głowie Emilki kłębiły się myśli pełne pasji i żywych obrazów.

      „Ach, dziś spotkam prawdziwego księcia! Pewnie będzie wytwornym i zajmującym człowiekiem” – marzyła. „Zwiedził cały świat, mnóstwo widział, więc z pewnością będzie umiał opowiadać fascynujące rzeczy. To musi być niezwykłe, tak podróżować, poznawać inne kultury, zabytki, sztukę, przyrodę… Ach! Może nawet był w Afryce i widział słonia albo żyrafę?!”.

      Emilka nie była wprawdzie typem salonowej lalki, której imponowałyby tytuły i arystokratyczne pochodzenie, jednak chyba dla każdej nastoletniej dziewczyny wizyta w jej domu prawdziwego księcia byłaby nie lada wydarzeniem. Na dodatek księcia, o którym wszyscy mówią jako o wielkim podróżniku, wiodącym życie pełne przygód i egzotycznych wypraw.

      „Tylko czy on w ogóle będzie chciał ze mną rozmawiać? I o czym? Zapyta mnie o coś i od razu się zorientuje, że jestem tylko zwyczajną dziewczyną z małej wsi” – przestraszyła się nagle. „Co ja w życiu widziałam? On pewnie zna wiele światowych dam, pięknych, eleganckich, wykształconych… A ja…”.

      Wyjątkowo krytycznie dzisiaj nastawiona do siebie dziewczyna nie brała pod uwagę okoliczności łagodzącej, tłumaczącej jej brak wykształcenia młodym wiekiem. Chyba niewiele jest piętnastoletnich osób, które mają bogate doświadczenie życiowe i ukończone studia wyższe, jednak dla Emilki fakt, że nie ma jeszcze nawet matury, stał się nagle okropnie kompromitujący.

      „Urodą też go raczej nie olśnię…”.

      Emilka podeszła do lustra i spojrzała na siebie. Nie była wybitną pięknością, ale miała wiele uroku, zwłaszcza teraz, kiedy policzki zaróżowiły się jej z podniecenia, zielone oczy błyszczały intensywnie, a jasnobrązowe włosy w miękkich falach opadały na ramiona.

      „Strasznie zaściankowa ta sukienka” – pomyślała niechętnie, choć zaledwie miesiąc temu, gdy odbierała ją od krawcowej, uznała, że jest o wiele zbyt strojna jak na Drzewie.

      – Gdzie ja w niej pójdę, mamo? – pytała, patrząc na zielony atłas i koronki. – Szkoda pieniędzy na coś takiego!

      – Wiem, że ty najchętniej ganiałabyś ciągle w spodniach, ale czasem kobieta musi ubrać się jak prawdziwa dama – ucięła dyskusję mama. – Jesteś już panienką, powinnaś zacząć zachowywać się trochę bardziej poważnie.

      Teraz Emilka była jej wdzięczna, bo gdyby nie ta sukienka, musiałaby wystąpić przed księciem w starej, nieco przykrótkiej bladoniebieskiej kreacji, w której wyglądała jak mała dziewczynka.

      Rozejrzała się po swoim pokoju i spojrzała na stojący w oknie wazon z pokrytymi białoróżowymi kwiatami gałązkami.

      „Śliczne są”. Przysunęła twarz do kwiatów, zastanawiając się, jaką stanowią dla niej wróżbę.

      W imieniny Barbary, jak co roku, zerwała w sadzie kilka gałązek wiśni i wstawiła je do wody – a właściwie zerwał je dla niej jej przyjaciel Piotr, bo był wyższy i łatwiej mu było sięgnąć do drzewka. Zwykle pokrywały się kwiatami na dzień przed Wigilią, a w tym roku rozkwitły prawie tydzień wcześniej. Przyjemnie było mieć w domu taki piękny wiosenny symbol w samym środku mroźnej zimy. Przynosił nadzieję na odrodzenie i jakąś miłą odmianę i pięknie wyglądał na tle zaśnieżonego krajobrazu za oknem.

      „Może to znak, że jeszcze w tym roku poznam tego, kto jest mi przeznaczony?” – pomyślała i westchnęła, kiedy jej wzrok padł na rozłożoną w okiennym wykuszu świąteczną wioskę. Emilka uwielbiała Boże Narodzenie i każdego roku znosiła ze strychu tę drewnianą dekorację, która była w ich rodzinie od wielu lat.

      „Aż do teraz” – pomyślała,