Któregoś dnia Aleks przyszedł po lekcjach. Siedzieliśmy z chłopakami i śmieszkowaliśmy sobie, wbijając krzyże w doniczki. Dla nas te krzyże nic nie znaczyły. Katolicy, którzy nas wychowywali, z całą pewnością nie byli świadectwem cnót, miłosierdzia i boskiego dobra. Aleks wziął Biblię i położył na niej krzyż odwrócony do góry nogami. Zaczął udawać jakieś satanistyczne obrządki. Wszyscy rechotali i dokładali swoje pięć groszy do tej zabawy. Nie miałem pojęcia, że jej konsekwencje będą dla mnie zgubne. Nie miałem też pojęcia, że ci, którzy wydurniają się z nami, polecą do siostry naskarżyć na Aleksa. W domu dziecka jest tak, że wszyscy jesteśmy wspólnym frontem przeciwko siostrom. Do czasu, kiedy jedna osoba ma szansę wydostać się z tego piekła. Ktoś mi pozazdrościł. Ktoś nie chciał, żebym miał lepiej.
Aleks powiedział mi, co siostra wygadywała na mój temat. Było mi tak strasznie wstyd. Byłem przekonany, że teraz będzie ze mną dokładnie tak jak z Robertem, chłopakiem z domu dziecka, który mieszkał tu od urodzenia. Kiedy miał kilka lat, zainteresowała się nim rodzina ze Śląska. Jeździł do nich na weekendy i święta. Robert bardzo się do nich przywiązał. Często o nich opowiadał. Przebąkiwał nawet, że może się do nich przeprowadzi. I nagle wszystko się urwało. Rodzina przestała po niego przyjeżdżać. Nie miał telefonu komórkowego, więc nie mogli kontaktować się bezpośrednio i wszystkie ustalenia były zawsze robione przez siostrę dyrektor. Dopiero po latach odważył się do nich zadzwonić. Okazało się, że siostra naopowiadała im niestworzonych rzeczy na jego temat. Powiedziała, że dalsze kontakty są niemożliwe, że szkodzą Robertowi. Jemu siostra wyjaśniła, że ta rodzina nie jest dla niego dobra, że nie będzie potrafiła odpowiednio się nim zaopiekować. Robert wtedy zgasł. Zamknął się w sobie. Zawsze był nieśmiały, mały i cichutki. Starsi koledzy to wykorzystywali. Zamykali go w piwniczce na węgiel albo inaczej się nad nim znęcali. Ta rodzina była jego jedyną szansą, którą mu odebrano.
Robert został w domu dziecka do osiemnastki. W dniu urodzin wyprowadził się i wiedzie żywot samotnika. Miał szansę na normalne życie w rodzinie, którą siostry mu odebrały, ucinając gwałtownie kontakt z ludźmi, z którymi był związany. Z tego, co wiem, Robert do tej pory jest zupełnie sam na tym świecie.
Siostry zawsze mówiły, że chcą dla nas jak najlepiej, a kiedy pojawiała się nadzieja na to lepiej, gwałtownie nas od tego izolowały. Dlaczego? Wypychały z domu dziecka tylko te dzieci, które sprawiały problemy.
Kiedyś było takich dwóch małych chłopców. Bracia, obaj mieli jakieś problemy, ale szczególnie jeden z nich, siedmiolatek. Nikt nie umiał sobie z nim poradzić. Dostawał ataków furii, zaczepiał nawet starszych, bił wychowawczynie. Kiedyś wszedłem do kuchni, a pani Ewa siedziała na nim, trzymając go za ręce. Ten wił się w jakiejś nieokiełznanej furii. Z nim ciągle coś takiego się działo. Jednak został zaadoptowany. Pojechali z bratem do Włoch, gdzie zostali rozdzieleni i zaadoptowani przez dwie różne rodziny. Nie mogłem tego pojąć, że do adopcji idą dzieci, które sprawiały tyle problemów, a ci bardziej normalni gniją tu do dorosłości.
Tak więc sądziłem, że teraz wszystko się skończy. Bałem się, że stracę Aleksa, Adę, Krystianka i panią Agatę. Nigdy wcześniej nie czułem się z nikim aż tak związany. Zasypiałem, marząc o tym, żeby znowu się z nimi znaleźć. Wieczorem, kiedy wracałem do domu dziecka, czułem straszny smutek i żal, że muszę tu tkwić. I chociaż Aleks był czasami naprawdę nieznośny, i nawet mnie się wydawało, że przegina, to jego mama miała w sobie tyle łagodności, miłości i cierpliwości, że sam ją czasem podziwiałem. Kiedy z nimi byłem, czułem się akceptowany. Pani Agata traktowała mnie na równi z pozostałymi dziećmi. To było niesamowite uczucie.
Kiedyś Aleks powiedział, że chciałby, żebym z nimi zamieszkał. Wtedy się roześmiałem i powiedziałem mu, że jaja sobie robi, ale w sercu coś mnie ścisnęło. Mówiłem Aleksowi, żeby się nie wydurniał, bo to jest niemożliwe. Wolałem wyprzeć ten pomysł, wyśmiać, niż pozwolić mu kiełkować. Ale ta myśl coraz częściej się pojawiała. Wiedziałem jednak, że nie powinienem robić sobie nadziei. No bo jeśli własna rodzina mnie nie chciała, to niby dlaczego miała mnie chcieć pani Agata. Cieszyłem się tym, co miałem: wspólnymi wyjściami, rozmowami i taką codzienną normalnością.
Teraz jednak byłem pewien, że to wszystko stracę. Że mój świat znowu zacznie się ograniczać do czarnych habitów. Chciałem uciec od tego wszystkiego. Chciałem wsiąść do jakiegoś pociągu i nigdy tu nie wracać. Byłem rozżalony i wściekły. Wtedy po raz kolejny pomyślałem: po co takie dzieci jak ja przychodzą na świat…
CZĘŚĆ DRUGA
Ciociu
Rozdział 7
Rachunek sumienia
Zawzięłam się. Poszłam do prawnika i psychologa. Napisałam do każdego, kto mógłby mi w jakikolwiek sposób pomóc lub coś doradzić. Rozważałam nagłośnienie sprawy w mediach. Rozmawiałam z zaprzyjaźnioną dziennikarką, która zrobiła własne rozeznanie i przekazała mi wiele cennych wskazówek. Skontaktowałam się z mamą jednego z chłopców z klasy Michała, która pracuje w ośrodku pomocy społecznej. Zasugerowała, żebym zadzwoniła do centrum pomocy rodzinie, które skierowało mnie do Ośrodka Wsparcia Rodzinnej Opieki Zastępczej „Port” w Warszawie. Tam miałam się dowiedzieć, czy kwalifikuję się na rodzinę zastępczą.
Bałam się. Boże, jak ja się bałam… Bo jeśli powiedzą „nie”, to cała nadzieja umrze i co ja wtedy zrobię? Jak mu to znowu powiem… To był mój plan B. Nie miałam planu C. Musiałam to wszystko robić bardzo dyskretnie z obawy przed tym, że siostra dowie się, co knuję, i zrobi z życia Michała prawdziwe piekło. I bez tego dawała mu w kość do tego stopnia, że Michał kilkukrotnie chciał, bym zrezygnowała z dalszych starań. Bał się jej reakcji, kiedy to wszystko wyjdzie na jaw. Bał się, bo ten diabeł w habicie był w domu dziecka jedynym bogiem.
Jednak zanim cała machina ruszyła, musiałam dowiedzieć się od każdego z moich dzieci, czy zgadza się na to, żeby przyjąć Michała do naszej rodziny, a potem spytać samego Michała. Zaczęłam od Aleksa. Weszłam do jego pokoju i zagadnęłam:
– Co sądzisz o tym, żeby Michał z nami zamieszkał? Na stałe. Nie wiem, czy się uda, ale zanim zacznę o niego walczyć, chcę wiedzieć, jakie jest twoje zdanie.
Aleks ze wzrokiem wbitym w ekran komputera odparł znudzonym tonem:
– Przecież już dawno ci mówiłem, żeby Michał z nami zamieszkał.
Mój syn ma specyficzny sposób bycia. Jest mało wylewny, ale bardzo zasadniczy. Nigdy nie zgodzi się na to, co mu nie pasuje, a jak już się do czegoś zobowiąże, to na amen. On zaadoptował Michała już dawno. Od długiego czasu traktował go jak brata. Razem rozrabiali i razem odpoczywali. Razem grali, oglądali filmy i robili dowcipy. Do tej pory, kiedy podaję ich wspólny rok urodzenia i otrzymuję pytanie: „Bliźniaki?”, odpowiadam: „Tak, jednojajowe, niespokrewnione”. A potem obserwuję konsternację na twarzy mojego rozmówcy.
Aleks zaczął planować wspólne zamieszkanie. Chciał, żeby wstawić do jego pokoju piętrowe łóżko. Miał wielkie narożne biurko, więc stwierdził, że obaj się przy nim zmieszczą. Nareszcie miał szansę na brata, o którym zawsze marzył.
Adę zapytałam wieczorem, przy kąpieli.
– Ada, czy chciałabyś, żeby Michał z nami mieszkał? Tak na zawsze.
Ada, mój mały aniołek z ADHD, zaczęła podskakiwać jak szalona i klaszcząc w dłonie,