Szlomo obiecał Toli, że jeśli Palestyna jej się nie spodoba, wrócą do Polski. W 1934 roku wzięli w Łodzi ślub, chwilę później wyjechali. Po roku urodziła się Sara.
– W Palestynie rodzice rozmawiali ze sobą w domu po polsku. Mama nie znała ani słowa w jidysz, podobnie jak ja później, bo niby skąd? Miałam ze cztery lata, gdy poszłam do przedszkola. Mówiłam słabym hebrajskim, z silnym polskim akcentem i dzieci się ze mnie śmiały. Pewnego dnia wróciłam do domu – ja, taki berbeć! – i powiedziałam mamie: „Od dziś nie mówię z tobą po polsku! Naucz mnie hebrajskiego!”. I mama się przejęła. Zatrudniła nauczyciela i siedziała nad książkami od rana do wieczora, aż język wyćwiczyła. A dzieci przestały się ze mnie śmiać.
Nie tylko akcent odróżniał przybyszów z Łodzi od sabrów, tutejszych. Wspólników od Lodzii z miejsca ogłoszono szaleńcami, bo któż w gorącej Erec chciałby nosić skarpety i swetry? Ale przywykłe do pończoch eleganckie europejskie Żydówki nie zamierzały rezygnować z przyzwyczajeń.
Sara:
– Patrzę na zdjęcia mamy z czasów młodości i wszędzie te pończochy! Czy to zima, czy lato! Pamiętam, że nasz dom był pełen walizek i pudeł na kapelusze, bo mama przyjechała do Palestyny jak do Nowego Jorku, z futrami, koronkowymi sukienkami, kapeluszami i biżuterią. Tu życie było proste, ale ona zawsze była wielką damą. Przesiadywała w kawiarniach, dużo czytała, starała się prowadzić taki tryb życia jak w Łodzi. Podobnie żyło tu wiele europejskich kobiet.
Tak się złożyło, że to właśnie skarpetki i pończochy zagwarantowały fabryce dobre imię. We wrześniu 1925 roku magazyn „Mischar we-Tasija” [Handel i Przemysł] donosił: „Lodzija jest znakiem nowej ery w dziedzinie tekstyliów. To do niej należy ostatnie słowo w kwestii techniki. Mieści w sobie wszystko to, czego fabryka potrzebuje do szycia”. Autor artykułu zwracał uwagę na sprowadzone najnowocześniejsze maszyny: „[…] produkują teraz skarpetki, a w przyszłości będą służyć też innym fabrykom w Izraelu. Skarpetki Lodzija już mają swoją markę […] i powoli wypierają konkurencję lokalną i syryjską”.
W ślad za maszynami przybył do Palestyny ich projektant, łodzianin Eleazar Vardinon-Warszawski, absolwent inżynierii włókienniczej w Niemczech, Czechach i Polsce. A że Izrael jest mały, także brat babci detektywa genealogicznego Gidiego Poraza. Ojciec Sary przyjął Vardinona bardzo gorąco – wszak rodzina Eleazara miała w Łodzi przy Północnej 12 fabrykę swetrów, pończoch i czapek. Po przenosinach do Erec Warszawski stał się pierwszym specjalistą od maszyn włókienniczych i ściśle współpracował z Lodziją. Pomógł też wyposażać inne fabryki, które w tamtym czasie wyrastały wśród piasków Palestyny, aż w końcu założył własną. Firma tekstylna Vardinon, oferująca pościele, koce, ręczniki, kołdry i poduszki, istnieje w Izraelu do dziś i słynie jako jedna z najlepszych marek.
Mimo zainwestowanych pieniędzy i początkowego sukcesu Lodzija zaczęła się zadłużać. Szybko okazało się, że koszty zakupu ziemi i inwestycji przewyższyły początkowo planowane i że inwestorzy przeliczyli się z możliwościami. Niektóre działy, rozrosłe do rozmiarów dziesięciokrotnie przekraczających zapotrzebowanie, przyczyniły się do strat. Pojawiły się zarzuty o nieprawidłowości księgowe, słabą jakość kupowanych materiałów oraz o wypłacanie dyrektorom nieproporcjonalnie wysokich pensji. Fabryce zagroziła upadłość.
Sara:
– To przykre, trudno mi o tym mówić. W 1930 roku zmarła babcia Sara, żona Gutera. Dziadek pogrążył się w żałobie. A wcześniej wśród wspólników wybuchł spór. Fabryka plajtowała. Dziadek nie mógł tego przeżyć – przecież to było ich marzenie! To dlatego zostawili Łódź, wszystko, co mieli, i przyjechali budować od zera na piasku. I nagle to się rozpadło.
Braun, najbliższy Guterowi, już nie żył, zmarł rok po założeniu fabryki. A każdy z pozostałych wspólników poszedł w swoją stronę. Pochodzący z Kalisza Jehuda Mozes postanowił zmienić branżę i w 1939 roku założył jeden z najważniejszych dziś izraelskich dzienników „Jediot Ahronot” [Najnowsze Wieści]. Guter kupił w Petah Tikwie pardes, ogród, i postanowił zamknąć się w domu. Wreszcie sprzedał swoje udziały Arie Szenkarowi, przedsiębiorcy tekstylnemu i zdeklarowanemu syjoniście, również z Łodzi, doskonale znającemu łódzki przemysł i potencjał.
To właśnie Szenkar postawił fabrykę na nogi. Krótko po przyjeździe zbadał sytuację w Lodzii i doszedł do wniosku, że główną przyczyną upadku było złe zarządzanie.
„Stało się dla mnie jasne, że jeśli kryzys Lodzii potrwa dłużej, wpłynie na wszystkie kolejne przedsiębiorstwa, które zechcą rozpocząć działalność w Eretz, a przyszłość lokalnego przemysłu stanie pod znakiem zapytania. Zrozumiałem, że muszę wziąć na siebie zadanie wyprowadzenia Lodzii z długu i udowodnić, że przyczyną niepowodzenia tej fabryki nie są złe warunki dla rozwoju przedsiębiorstw w Palestynie”[8] – opowiadał później Szenkar. Kupił fabrykę za dwanaście tysięcy funtów egipskich i rozpoczął walkę z problemami. „Zrozumiałem, że jakość produktów Lodzii jest niewystarczająca; że na rynku mają one nie najlepszą opinię. […] Byłem już gotowy wycofać się z tego, choć przecież włożyłem w to swoje pieniądze, ale poczułem odpowiedzialność i presję ze strony ludzi. Prosili, bym tego nie porzucał, bo jeśli to zrobię, fabryka zostanie po prostu zamknięta, a pracownicy i ich rodziny znajdą się w trudnej sytuacji”[9]. Spłacił długi fabryki, wdrożył nowy system pracy, kupił nowe, lepsze materiały, wreszcie obciął koszty utrzymania o jedną czwartą i zwielokrotnił produkcję. Latem 1924 roku na jednego pracownika przypadało dziennie sto osiemdziesiąt sześć par wyprodukowanych skarpetek, w lutym 1929 – siedemset osiemdziesiąt, w kwietniu 1930 aż dziewięćset sześćdziesiąt. Wprowadzano nowe działy, wzrastało zatrudnienie W 1939 roku w fabryce pracowało już dwustu pięćdziesięciu specjalistów. Otrzymanie pracy w Lodzii wciąż było osiągnięciem, więc fabryka nie narzekała na brak chętnych. Zarząd pozostawał w stałym kontakcie z Wydziałem Alii Agencji Żydowskej, Sochnutem, który wydawał certyfikaty imigracyjne i sprowadzał z zagranicy odpowiednio wykwalifikowanych żydowskich pracowników. W drugiej połowie lat dwudziestych produkcja fabryki wzrosła dziesięciokrotnie.
Sprawne zarządzanie i charyzma wyniosły Szenkara na piedestał. W krótkim czasie stał się on najważniejszym producentem tekstylnym w Erec Israel. O pozycji tak silnej, że miał prawo dyktować warunki Brytyjczykom. W 1925 roku zażądał od nich ochrony dla lokalnego włókiennictwa i ograniczenia konkurencji z importu. „Każdego dnia odwiedzałem lokalne sklepy i uczyłem się o wymaganiach, jakie stawia nasz rynek. Obserwowałem podejście ludzi w tej branży. Ze zdumieniem odkryłem, że zupełnie im nie przeszkadza fakt, że kobiety pytają o produkty zagraniczne, a nie lokalne. Ludzie zwyczajnie nie chcieli zrozumieć znaczenia kryzysu, jaki nastanie w kraju, jeśli będą kontynuowali kupowanie produktów z zagranicy! Lokalny rynek był zbyt mały, by pomieścić wszystkich, a sklepy robiły, co tylko mogły, by sprzedać produkty z zagranicy”[10] – opowiadał Szenkar. Dlatego przyjął nową strategię: odtąd firma miała się stać dumą regionu. Hasło reklamowe, które pojawiło się w 1929 roku na łamach dziennika „Haaretz”, brzmiało: „Słońce Erec wybiela tylko skarpetki Lodzija!”.
Problemem były też nieufność banków i niechęć do udzielania przez nie pożyczek, a także fakt, że w powstającym właśnie Izraelu wciąż brakowało infrastruktury. Fabryki, przenoszone pod miasta, z dala od głównych dróg, miały kłopot z szybkim transportem materiałów czy gotowych produktów.
Szenkar