Schwytać szczęście. Dorota Milli. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Dorota Milli
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-8195-330-6
Скачать книгу
jest nad czym pracować – wtrącił Gustaw.

      – Zmienimy kolor włosów i długość. To musi być jakaś fryzura. Garderoba też, kilka kostiumów, odpowiednie buty, oczywiście ja pokrywam wydatki. Gustaw będzie wiedział, co robić.

      – Loretto, niczym nie musisz się martwić. – Gustaw skłonił się jak staroświecki dandys.

      – Ale ja zaczynam – wtrąciła Hana. Nadal nie wiedziała, co będzie robić, jedynie poznała imię swojej przyszłej szefowej. Rozważała, czy to roztropnie godzić się na poddanie obróbce i to dosłownie.

      – Musisz mi zaufać, tak jak ja tobie, Hano, przyjmując cię do pracy, bo właśnie to zrobiłam. – Loretta uśmiechnęła się, a w jej oczach pokazała się ulga. – Przyjdziesz do biura, gdy już będziesz odpowiednio uformowana. Pomożesz mi, Hano, jestem zdesperowana podobnie jak ty.

      Hana wyszła z biura, nie wiedząc, co się właśnie wydarzyło. W dłoni trzymała wizytówkę salonu fryzjerskiego, do którego musiała się jutro zgłosić. Została zatrudniona, dostała pracę, więc jej problemy mogą zostać w niedługim czasie rozwiązane. Zgodziła się na zmiany, ale liczyła, że pieniądze zrekompensują wszystko. Dziś to była najlepsza wiadomość.

      ***

      Opuściła budynek, nie patrząc na urokliwe otoczenie, skotłowane fale uderzające o beton ani rozbłysk świateł na molo i kształty żaglowców w oddali. Nie zwracała uwagi na ludzi, których mijała, zupełnie zapominając o rzucającym się w oczy stroju. W myślach odtwarzała minione spotkanie na piątym piętrze, starając się z tej niewielkiej ilości informacji wyłuskać odpowiedzi na liczne pytania.

      Kobieta z bliska wyglądała na więcej lat, niż Hana na początku oceniła. Zachowywała się lekko i wytwornie, a Gustaw skakał przy niej jak mały piesek, gotowy spełnić każde żądanie. W głowie Hany natrętnie dźwięczało pytanie, czy dobrze zrobiła, zatrudniając w pracy, o której nadal nic nie wiedziała.

      Wsiadła do samochodu i postanowiła odwiedzić najbliższy komisariat policji. Grzesiek mógł jeszcze pojawić się w jej drzwiach i wszystko wyjaśnić, ale to już nie miało znaczenia.

      Musiała przyznać się do błędu i poprosić o pomoc, bo sama na pewno sobie nie poradzi.

      Skręciła w ulicę Waszyngtona i po chwili była na miejscu. Wbiegła na schody i weszła do środka, przyciągając wzrok zebranych, ale nie zwróciła na to uwagi pochłonięta czekającym ją zadaniem.

      Podeszła do szerokiej lady.

      – Dzień dobry chciałam zgłosić kradzież – powiedziała i nim się spostrzegła, została przyjęta przez funkcjonariusza, który siedział przy biurku w niewielkim pokoju zastawiony dokumentami i teczkami.

      – Chciała pani zgłosić kradzież, czego dokładnie? – Funkcjonariusz notował coś na dokumencie, marszcząc przy tym brwi.

      – Zegarka, pieniędzy z konta i do tego zaciągnięcie debetu, z którego nie skorzystałam – uściśliła, mając nadzieję, że uzyska pomoc, a pieniądze jak najszybciej do niej wrócą. – I wiem, kto to zrobił.

      Policjant uniósł głowę i w zaskoczeniu przyjrzał się kobiecie.

      – Jak dokładnie do tego doszło? Mogłaby mi pani nakreślić sytuację.

      Hana opisała w kilku zadaniach związek z Grześkiem. Obserwując minę policjanta, miała coraz większe przeczucie, że im więcej mówi, tym bardziej stawia się w niekorzystnym świetle.

      – Myślę, że szybko uda się to wyjaśnić – powiedział, nie zdradzając emocji. – Skoro pani nie zgubiła zegarka, nie brała debetu i nie wypłacała pieniędzy z konta, czy tak?

      – Nie zgubiłam, nie wypłacałam i nie zaciągałam debetu, za wszystkim stoi Grzegorz Piotrowski – powtórzyła dla zapewnienia.

      – Mogę poprosić o jego dokładne dane. Chodzi mi o datę urodzenia, adres, numer telefonu, cokolwiek. Wtedy szybciej możemy go zatrzymać i wszystko dokładnie wyjaśnić.

      – Proszę, to jego numer telefonu, ale nie odpowiada. Mieszaliśmy razem, więc nie znam innego adresu, i nie poznałam jego rodziców. Mówił, że jest z Gdyni. Co do daty urodzin, wiem tylko, że świętuje w grudniu i jest starszy ode mnie o trzy lata – wyliczała, czując, jak żałośnie to brzmi z każdym słowem. Wnikliwy wzrok policjanta też nie pomagał.

      – Może zdjęcie? Na pewno robiliście sobie dużo fotek, to bardzo modne.

      – Tak, zdjęcie! Robiliśmy nie raz i to ja zazwyczaj nalegałam. Już szukam. – Przeglądała telefon, mając pewność, że niczego nie wykasowała. Pamiętała ich pozowanie przy fontannie i w marinie przy zachwycającym jachcie, który w niej przycumował. Było jeszcze sporo na spacerach brzegiem morza. – To dziwne, ale nie mogę znaleźć.

      – Przegrała pani na komputer? Może w chmurze?

      – Nie, nie miałam tylu zdjęć.

      – Wspomniała pani, że miał dostęp do pani telefonu – zasugerował delikatnie policjant.

      – Proszę nawet tak nie myśleć – zaprzeczała Hana, ponownie przeszukując galerię zdjęć.

      – To fakty, pani…?

      – Swat, Hana Swat. Ale to by znaczyło, że to zaplanował i był przestępcą.

      – My określamy ich oszustami matrymonialnym. Z pani słów wynika, że na takiego pani trafiła i jeszcze z nim mieszkała.

      – To okropność. Musicie go zatrzymać.

      – Nie ma adresu, zdjęcia, może być… trudno.

      – Grzegorz Piotrowski to on. Tego jestem pewna.

      – Tak się przedstawił, ale czy tak naprawdę się nazywał? Posługiwał się kartami, płacił telefonem? – pytał dalej, gdy dziewczyna zbladła.

      – Nie, tylko gotówką. – Zdenerwowała się, czując, jak coś jej ucieka i nie może tego pochwycić. – Proszę powiedzieć, że go zatrzymacie! – rzuciła w gniewie.

      – Proszę się uspokoić. To dość dziwne, że niczego wcześniej się pani nie domyśliła. Pomijając już trudną i niedorzeczną sytuację, w jakiej się pani znalazła, to nawet pani strój nie sugeruje, że jest pani racjonalną osobą. Powinienem spytać o używki.

      – Nie używam i proszę nie robić ze mnie wariatki. – Hana nie mogła uwierzyć, jak wszystko obróciło się przeciwko niej.

      – Nic takiego nie sugeruję.

      Hana nie uwierzyła.

      – Pracowałam przez cały czas, od rana do wieczora – zapewniła z uporem.

      – Nic wytchnienia, żadnych wypadów za miasto? Romantycznych weekendów? Spotkań ze znajomymi?

      – Miałam ważny projekt do wykonania. Grzesiek był domatorem, nie lubił wychodzić.

      – Gdzie pracował? Odwiedziła go pani w pracy?

      – Mówił, że był maklerem giełdowym.

      – Mówił też, że nazywał się Grzegorz Piotrowski. Był nim?

      – Proszę mi nie dokładać, już dość mam dzisiaj wstydu.

      – Ale to nie jest primaaprilisowy żart? Pierwszy kwietnia, więc wolę dopytać.

      – To najgorszy dzień w moim życiu! Nie mam pieniędzy, grozi mi eksmisja i straciłam pracę, teraz zatrudniłam się jako asystentka.

      – Czyja?

      – Nie wiem.

      – Rozumem, że na co dzień też tak pani działa. Żyje po omacku. Ten cały… różowy strój też jest dziwny.

      – Nie