– Zobaczymy. Teraz już leć, bo nie ma czasu.
Kostuch skinął głową, cmoknął dziewczynę w policzek i szybkim krokiem ruszył w stronę parkingu.
Jezioro, nad którym położone były budynki, falowało niespokojnie. Jego czarna toń zdawała się wrzeć jak smoła w piekielnym kotle szykowanym dla największych grzeszników. Konie w swoich boksach cicho rżały, a od strony Pomarliskiego Błeta niosło się skrzekliwe nawoływanie czapli.
Gdy Adam przejechał pomiędzy starą leśniczówką a stajnią i zagłębił się w leśną drogę, miał wrażenie, że drzewa groźnie chwieją się pod uderzeniami wiatru i zaraz któreś z nich upadnie, blokując przejazd, a może nawet zgniatając czarne bmw i jego kierowcę.
– Nigdy stąd nie wyjedziesz – powiedział Kostuch, zaskakując tymi słowami samego siebie, a potem potrząsnął głową, włączył radio i lekko przyspieszył.
Mimo wszystko ten trudny do wytłumaczenia niepokój towarzyszył mu aż do samych Cyman.
ROZDZIAŁ 2
Czasem los podpowiada nam różne dziwne i zupełnie nietypowe rozwiązania. Błahostka może zaważyć na całym naszym życiu. Tak było i z tym prezentem, którym obdarowałam moją siostrzenicę i jej męża. Nie mogłam patrzeć, jak żyją nieszczęśliwi obok siebie, nawet ze sobą nie rozmawiając. Teraz myślę, że coś albo ktoś mi podpowiedział rozwiązanie. Po prostu wiem, że nic się nie dzieje bez przyczyny i my, ludzie, jesteśmy tylko marionetkami w rękach kogoś dużo od nas potężniejszego. Kogo? Nie wiem. Ale z pewnością wiem więcej niż wtedy, gdy tutaj przyjechałam.
Pierwszy raz trafiłam do Cymanowskiego Młyna wiosną. Monika i Maciej zabrali mnie ze sobą. Byli mi wdzięczni i chcieli podziękować.
– Podziękować? – zapytałam zdumiona, gdy do mnie przyszli z tą propozycją. – Przecież nie macie chyba zbyt dobrych wspomnień z tamtego miejsca?
– Wiesz, ciociu… Po każdej burzy przychodzi spokój. Pewnie gdyby nie ten wyjazd, który nam podarowałaś, nie bylibyśmy teraz razem.
– Nie bylibyśmy razem, a już z pewnością nie w takim składzie! – Maciej spojrzał wymownie na ciążowy brzuszek Moniki.
– Tam, na Kaszubach, naprawdę jest pięknie. Zobaczysz, ciociu, będzie ci się podobało!
– Nie musicie mnie namawiać. – Pokręciłam głową. – Chętnie z wami pojadę. Dawno nikt mnie nie porwał na wycieczkę.
Kiedyś porywał. Dawno temu. A potem się coś popsuło. Dopiero po latach doszłam do wniosku, że nie zawsze musi się popsuć. Czasem trzeba walczyć o miłość, dać jej drugą szansę. A może nawet trzecią i kolejną. Wtedy, gdy wystawiałam mojemu mężowi walizki za drzwi, nie byłam taka mądra. A on był z tych mężczyzn, którzy zawsze robili to, co kobieta każe. Mama mówiła mi zawsze, że był za dobry.
– Kobiety kochają rozbójników. – Do dziś słyszałam jej słowa. – Porządni mężczyźni są zbyt nudni.
Może to była prawda? Zakochiwałam się zwykle w tych „mniej grzecznych”. Jednak po latach wreszcie zrozumiałam, że niełatwo jest znaleźć dobrego człowieka, z którym można kroczyć przez życie.
Dlatego też, gdy poznałam Jerzego, stwierdziłam, że los daje mi drugą szansę. Szansę, której nie zamierzałam zaprzepaścić.
Nie spodziewałam się, że w moim wieku można się jeszcze zakochać. Myślałam, że stan, kiedy się oddycha szybciej, zarezerwowany jest dla młodych. Bo przecież w moim wieku przyspieszony oddech może być związany co najwyżej z zaburzeniami rytmu serca. To, jak na mnie patrzył, też wydawało mi się dziwne. Tak się nie patrzy na starą kobietę, której twarz pokryta jest siateczką zmarszczek. Tak mógł młody Kostuch patrzeć na Karolinę, a nie Jerzy na mnie. A jednak…
Już pierwszej nocy, którą spędziłam w leśniczówce, widziałam ten zachwyt w jego oczach. Zachwyt, który dla mnie był czymś zupełnie niemożliwym. Nierealnym. Jak sen!
Tamtej nocy, gdy poznałam Jerzego Zawiślaka, rozmawialiśmy do rana. Monika z Maćkiem poszli spać, a my siedzieliśmy do świtu. Jak wtedy, gdy miałam dwadzieścia lat i sen nie był mi zupełnie potrzebny.
W czwartek, 3 maja 2018 roku, gdy po raz pierwszy przyjechałam do Cymanowskiego Młyna, Zawiślak zapytał:
– Pani Aniu, napije się pani nalewki?
Monika i Maciej poszli do swojego pokoju, my z panem Jerzym siedzieliśmy przed kominkiem, rozmawialiśmy, a ja czułam się dokładnie tak jak wtedy, gdy byłam młoda i całe życie miałam jeszcze przed sobą. Już zapomniałam te emocje.
– Może kieliszeczek. – Uśmiechnęłam się. – Ale na pewno nie więcej!
– Gwarantuję, że na jednym kieliszku się nie skończy. – Zawiślak odwzajemnił uśmiech. – Zawsze się zastanawiam, dlaczego ludzie wolą pić nalewkę z kieliszków. Przecież trzeba co chwilę dolewać. Można by pić z kubków, prawda?
Na początku pomyślałam, a nawet nieco się przestraszyłam, że Zawiślak ma problemy z alkoholem, jednak gdy zamoczyłam usta w słodkawym czerwonym płynie, zrozumiałam, co ma na myśli.
– Przepyszna – powiedziałam.
– Mówiłem, że ją trzeba pić z kubka. – Uśmiechnął się gospodarz.
– Z kieliszka lepiej smakuje.
– A próbowała pani kiedyś z kubka?
– Nigdy!
– To pani nie wie, jak smakuje!
Przyznałam mu rację. Po chwili przyniósł dwa kubki z charakterystycznym kaszubskim wzorem i napełnił je do połowy.
– Teraz proszę skosztować – powiedział wyczekująco.
– Przepyszne – przyznałam.
– Widzi pani! Wiedziałem, że pani zasmakuje.
Siedzieliśmy przed kominkiem i wpatrywaliśmy się w ogień. Przez dłuższą chwilę milczeliśmy i nawet zaczęłam zastanawiać się, czy nie przerwać tej ciszy. Może wydawała mu się niezręczna?
– Byłam kiedyś na Kaszubach. Całkiem niedaleko. Dawno, dawno temu, jeszcze za studenckich czasów. Może się kiedyś spotkaliśmy na leśnych ścieżkach?
– Nie sądzę – stwierdził krótko. – Przyjechałem tu stosunkowo niedawno. Pochodzę z daleka.
Myślałam, że nic więcej nie powie, ale po chwili wypił kilka łyków nalewki i zaczął mówić.
Opowiedział mi historię swojego życia. O żonie, która była dla niego wszystkim, o tym, że po jej śmierci długo nie mógł się pozbierać i postanowił zmienić całe swoje życie, o tym, że postawił wszystko na jedną kartę i przeniósł się na zupełnie sobie nieznane Kaszuby. Potem mówił o Łukaszu, synu, którego nagle stracił, i o tym, że rozwija agroturystykę i stara się swoje ojcowskie uczucia przelać na Adama Kostucha, syna przyjaciela.
– Ale nie jest łatwo. Nie chcę znowu zaczynać wszystkiego od nowa. – Pokręcił głową. – Ile razy można? Bez przerwy?
– Nie wiem – westchnęłam. – Myślę, że można zaczynać zawsze.