Karolina rzucała mu zaniepokojone spojrzenia, ale chyba w końcu uznała, że jej wybranek jest po prostu skupiony na pracy, w którą tak naprawdę się dopiero wdrażał.
Gdy nadszedł wieczór i atmosfera stała się znacznie luźniejsza, a obowiązków dla kelnera nie było już tak dużo, Kostuch postanowił wyjść na zewnątrz i zapalić papierosa. Robił to sporadycznie. Wiedział, że nie pochwala tego ani Zawiślak (który nie tak dawno rzucił palenie), ani Karolina. Jednak akurat wtedy potrzebował nikotyny chyba jak nigdy dotąd.
„Co robić? – pytał sam siebie, zaciągając się dymem. – Jak się jutro zachować w Kościerzynie? Co im powiedzieć?”.
– Przepraszam – usłyszał za plecami.
Okazało się, że dołączyła do niego ta ładna blondynka, którą podwiózł rano do pensjonatu. Zaczęli rozmawiać i Adam cieszył się, że ma towarzystwo pomagające odpędzić jego czarne myśli.
Gdy rozmowa zeszła na dziewczynkę ze starej fotografii, która nosiła naszyjnik z jakimś wielkim cennym kamieniem szlachetnym, zupełnie nie pamiętał już o Waldku, Damianie i tym, co miało go czekać następnego dnia.
ROZDZIAŁ 4
Obudziłam się dość wcześnie. Marek jeszcze spał. W tym samym łóżku, ale oczywiście w przepisowej odległości. Pod inną kołdrą. Położyli nas razem tylko dlatego, że nie było więcej wolnych pokojów. Rodzice Marka byli bardzo konserwatywni. I pewnie dlatego tak mu zależało na tym, żebym z nim przyjechała na tę rodzinną uroczystość.
– Ilona, proszę cię. Przecież jak kolejny raz pokażę się ciotkom bez dziewczyny, to znowu będą mnie męczyć, że jakaś sąsiadka albo daleka krewna jest cudowną istotą i tylko czeka na to, abym się z nią ożenił. Błagam! To tylko dwa dni. Przyjedziesz, pouśmiechasz się, zjesz coś dobrego i wrócimy.
– Nie zachęcasz. – Pokręciłam głową. – Zamiast przekonać mnie, że spędzę cudowne chwile, to ty mnie straszysz ciotkami.
– Cudowne chwile? Kochana, cudowne chwile to nie ze mną. Ze mną można się tylko najeść. Albo napić. To jak? Uratujesz mi życie i będziesz moją kryzysową narzeczoną?
Oczywiście, że się zgodziłam.
Marek miał luźny stosunek do wszystkich dziewczyn, jakie się wokół niego kręciły. A kręciło się ich sporo. Można powiedzieć, że przyjaźniliśmy się. I oboje wiedzieliśmy, że nasza znajomość nie przerodzi się w nic bardziej trwałego. Chociaż… bywały takie chwile, że mogłam sądzić inaczej.
Umyłam się, ubrałam i wyszłam na zewnątrz. Zmieniło się tutaj od czasu, kiedy byłam tu ostatnio. Teraz to jest zupełnie inne miejsce. Jakby ktoś tchnął w nie nowe życie.
Poprzednia wizyta była mało przyjemna i Kuba wymógł na mnie obietnicę, że moja noga tutaj więcej nie postanie. I tak miało być, ale skąd miałam wiedzieć, że ciotka Marka mieszka gdzieś w okolicy i „cudowny pensjonat na Kaszubach”, dokąd zostaliśmy zaproszeni, okaże się miejscem, które już wcześniej znałam? Miejscem z rodzinną tragedią w tle, które przy bardziej pomyślnych wiatrach mogłoby należeć do mnie.
Uśmiechnęłam się melancholijnie do siebie. Moi rodzice tutaj byli tuż przed śmiercią. Patrzyli na te same drzewa, może nieco niższe, ale te same, chodzili tymi samymi ścieżkami, aż w końcu znikli. Niby rozpłynęli się na Pomarlisku. Taty przecież do dziś nie odnaleziono. Został gdzieś tam, w tym gęstym lesie…
W jakiś przedziwny sposób w Cymanowskim Młynie czułam całą sobą duchy przodków. I tych dalszych, i bliższych. Jednak ku swojemu zaskoczeniu odkryłam, że dobrze mi w tym miejscu. Miałam kilka dni zaległego urlopu, może powinnam go wykorzystać właśnie teraz? By pobyć tutaj i przez chwilę oderwać się od całego świata?
Los dał mi trochę popalić. Najpierw śmierć rodziców, potem zmarł dziadek. Teraz w zasadzie zostałam sama. Na początku Kuba próbował grać rolę starszego brata, ale nie za bardzo mu to wychodziło. Zresztą szybko znudziła mu się ta rola. I chyba było to najlepsze, co mogło się wydarzyć. Wyjechał gdzieś do Niemiec do pracy i odzywał się raz na jakiś czas. Zwykle gdy za dużo wypił i chciał mi się pożalić, jak to paskudne życie dało nam w kość.
– Każdy jest kowalem swojego losu – mówiłam mu wtedy.
– Co ty bredzisz, Ilona? – Kuba się z tym nie zgadzał. – Przecież nie zabiliśmy rodziców i dziadka.
– Nie, ale teraz możemy zrobić wszystko, by zapukało do nas szczęście.
– Nie mów do mnie słowami z tanich poradników psychologicznych.
– Nie były tanie. – Roześmiałam się. – Kuba, na co dzień pracuję z ludźmi na życiowym zakręcie. Wiem, jak to działa.
Kuba pił, a ja uciekałam w naukę i pracę. Skończyłam psychologię, potem zrobiłam mnóstwo kursów. Mówią, że na psychologię wybierają się ludzie, którzy sami nie potrafią sobie poradzić. Może i jest w tym trochę prawdy? Ja uważałam, że doskonale daję sobie radę. Pracowałam w korporacji, dodatkowo prywatnie przyjmowałam pacjentów, więc na co dzień nie miałam czasu na roztkliwianie się. Ale w końcu korporacja wysłała mnie na urlop. Zaległy urlop, na którym nie byłam już tak długo, że nawet nie potrafię określić, kiedy ostatnio.
Muszę zapytać gospodarzy, czy po tym całym zamieszaniu z imprezą mogłabym do nich przyjechać. Czułam, że dobrze zrobi mi pobyt tutaj. Może powrót w miejsce, gdzie to wszystko się tak naprawdę zaczęło, pomoże mi poukładać sobie wszystko w głowie. Miałam nadzieję, że listopad jest marnym miesiącem na urlop i będą jakieś wolne pokoje. Nie potrzebowałam dużo do szczęścia. Ciepłe łóżko, ogień w kominku. Nawet niewiele jadłam. O piciu też nie było mowy, mój brat skutecznie mnie tego odzwyczaił. Wystarczył mi las.
Coś mnie ciągnęło do tego lasu, na bagna. Mój tata? Teraz też szybkim krokiem zmierzałam w jego stronę. Po drodze weszłam do sklepu, chciałam kupić znicz. Przecież tata gdzieś tam był. Na Pomarlisku.
W wiejskich sklepach zawsze jest wszystko. W tym również. Kupiłam dwa niewielkie znicze i zapałki, a potem ruszyłam dalej. Nawet nie spostrzegłam, gdy doszłam do jeziora. Na pomoście zapaliłam świeczki i zapatrzyłam się w spokojną toń. Tak, było mi to potrzebne – takie oderwanie się od codzienności, a tym samym połączenie się z kimś, kogo tak bardzo mi brakowało.
Pomyślałam o rodzicach i zrobiło mi się zimno. Jakby nagle wiatr znad jeziora przyniósł przeraźliwy chłód. Zmówiłam Wieczny odpoczynek. Słowa same znalazły się w moich myślach, a potem na ustach.
– A światłość wiekuista niechaj im świeci na wieki… – usłyszałam swój głos.
Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęło padać. Zorientowałam się dopiero, gdy deszcz przybrał na sile. Chyba jednak zbyt lekko się ubrałam.
Gdy wracałam szosą do leśniczówki, nagle jadący za mną samochód zatrąbił i zatrzymał się tuż obok mnie.
– Do pensjonatu pani idzie? – zapytał młody mężczyzna siedzący za kierownicą. – Podwiozę, bo nim pani dojdzie, to będzie pani zupełnie przemoczona. A jesień zdradliwa. Cymanowski Chłód również.
Pewnie gdyby było ciepło, nie wsiadłabym do tego samochodu, bałabym się. Tyle się teraz słyszy o różnych tragicznych zdarzeniach… Mężczyzna jednak miał