Księżniczka. Crew. Tom 2. Tijan. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Tijan
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Эротика, Секс
Год издания: 0
isbn: 978-83-66654-92-1
Скачать книгу
sobie miłość. Ten moment nastał wcześniej, niż powinien, ale jak można tego nie zrobić, gdy twój chłopak i najlepszy przyjaciel wyjmuje broń z zamiarem popełnienia morderstwa, a ty wiesz, że tylko tak możesz go powstrzymać? Powiedziałam słowo na „K” i nie mogłam tego cofnąć. Przy innych nie używaliśmy wobec siebie pieszczotliwych określeń, bo byliśmy raczej skrytą parą. Wczoraj na przykład Cross powiedział do mnie „kochanie”, a ja wydyszałam jego imię, mocniej przyciskając do niego biodra. Powinnam go raczej nazywać „Jezu, daj mi skończyć, na litość boską”.

      – Nie znoszę was – oznajmił Jordan.

      Zellman uśmiechnął się promiennie i poklepał go po ramieniu.

      – Wiesz, jestem z ciebie dumny. Spójrz tylko na nas. – Rozejrzał się po naszej grupie. – Ja mam pannę do bzykania. Jordan jest pod pantoflem, a ty i Cross… jesteście tacy jak zawsze. – Skinął głową, poważniejąc. – Wszyscy dorastamy. Jasna cholera. – Jego twarz pojaśniała, jakby ktoś włączył żarówkę. – Za miesiąc kończymy liceum. I co my dalej, kurwa, zrobimy?

      Iiiii… można było usłyszeć przelatującą muchę.

      Wszyscy zamilkliśmy. Wizja tej rozmowy ciążyła nam już od dawna.

      A może tylko mnie.

      Ukończenie liceum oznaczało zmiany. Dojrzewanie. Skończymy z ekipą. Wyprowadzimy się. Zostaniemy. A może… nie miałam pojęcia, co zrobimy, i w tym tkwił problem.

      Po liceum większość ekip się rozpada. Utrzymała się tylko jedna, ale nawet ona – mówię tu o grupie mojego brata – poniekąd odkleiła się od swojego przywódcy Channinga. Już nie byli oficjalnie ekipą, ale wciąż trzymali się razem. To była taka szara strefa.

      Ale wróćmy do nas i rozmowy, której wcale nie powinniśmy byli zaczynać.

      Jak na zawołanie Jordan zakaszlał.

      – To co… idziemy na to ognisko wieczorem?

      Zellman się rozpromienił.

      – Serio?

      Cross skinął głową Jordanowi, a potem podszedł do mnie. Jego ręka musnęła moją.

      – Tak. Chcę wyczaić tę laskę, z którą jest mój ojciec. Chcę sprawdzić, jaka jest.

      – Jasne. Możemy to zrobić. Wystarczy, że przejedziemy obok jakiegoś budynku, czy masz w planach coś innego? – Jordan przeniósł wzrok z Crossa na mnie i z powrotem.

      Cross też na mnie spojrzał.

      Włoski na karku stanęły mi dęba.

      – Co chodzi ci po głowie?

      – Dzisiaj wieczorem Kade Enterprises urządza przyjęcie w ich country clubie. Wiem o tym, bo Race pytał, czy się wybieram. Jego rodzice idą. Zastanawiał się, czy mógłbym do niego wpaść, skoro oni zmuszą go do pójścia na tę imprezę przed ogniskiem.

      – Chwila. – Zellman uniósł dłonie. – Wydawało mi się, że oni też się rozwodzą.

      – Tak. Mimo to idą razem.

      – Mama Race’a się tam przeprowadziła, a jego tata jest dziany – dodał Jordan. – Chce się poprzymilać do bogaczy z Fallen Crest ze względu na interesy.

      – Cholera. Dobry pomysł.

      I wtedy Jordan i Cross znowu na mnie spojrzeli.

      Poczułam kamień w żołądku. Wydawało mi się, że wiem, o co chce zapytać, ale wychrypiałam:

      – Musisz to powiedzieć na głos. Nie mogę nic zrobić, jeśli mnie nie poprosisz.

      Cross odpowiedział bez wahania:

      – Chcę się włamać do jej mieszkania, przeszukać je na tyle, na ile się da.

      – Wchodzę w to – odparł Zellman, już kiwając głową.

      Nasza ekipa właśnie tak działała.

      Jeśli jedno z nas czegoś potrzebowało, wspieraliśmy się nawzajem.

      Jedynym problemem byłam ja.

      Wciąż byłam na warunkowym.

      Mimo to pokiwałam głową.

      – To dokąd jedziemy?

      3

      Kochałam Crossa.

      Przyjaźniliśmy się od siódmej klasy, należeliśmy do jednej ekipy – od zawsze byliśmy nierozłączni, kiedyś nasza relacja miała jednak charakter platoniczny, a Cross uchodził za męską dziwkę. To wszystko się skończyło na początku roku szkolnego. Wówczas sprawy przybrały taki obrót, że nie dało się tego cofnąć. I tak to właśnie teraz wyglądało.

      Siedziałam z Crossem w ciężarówce, dochodziła dziesiąta. Poprosiliśmy Race’a, żeby był naszymi oczami i uszami w country klubie – zgodził się, bo miał u nas dług po tym, jak w zeszłym roku go uratowaliśmy. Zgodził się zostać na przyjęciu (ignorując błagania Taz, by dołączył do niej na ognisku) i mieć na oku tatę Crossa i jego partnerkę.

      Telefon Crossa znowu zawibrował. Odkąd opuściliśmy Roussou, ciągle dostawał esemesy. Jordan skręcił w drogę prowadzącą na ekskluzywne osiedle wysoko na wzgórzu. Wszystkie domy w okolicy wyglądały szpanersko.

      – Który to już? – zapytał Jordan.

      – Trzynasty – odparł Cross.

      Wszyscy się uśmiechnęliśmy. Taz po raz trzynasty poprosiła Race’a, by dołączył do niej na ognisku.

      Cross odpisał.

      – I co napisałeś? – Zellman zajrzał do kabiny pick-upa przez tylne okno.

      Cross wsunął telefon do kieszeni i obejrzał się.

      – Żeby dał nam jeszcze pół godziny, potem może jechać.

      – Pół godziny? – zapytałam, gdy Jordan zatrzymał się przed posiadłością. – Jesteś pewien?

      Wystarczyło spojrzeć na to miejsce, by się domyślić, że jest dobrze strzeżone. Nad bramą zamontowano kamerę.

      To nie był najlepszy pomysł.

      – Cholera. – Jordan uderzył w kierownicę i nachylił się, by lepiej się przyjrzeć budynkowi. – Cross, stary…

      – Jeśli przejdziemy przez bramę – podjęłam – gwarantuję ci, że policja od razu zostanie powiadomiona, a komisariat nie znajduje się zbyt daleko, zaledwie u podnóża wzniesienia. Nie możemy tam wejść.

      Cross spojrzał na dom niezadowolony, żyła zapulsowała na jego szyi.

      – To jest, kurwa, adres, który ojciec podał matce. Zapisał go na kartce, która leżała w jej gabinecie obok komputera. Czym, do ciężkiej cholery, dziewczyna ojca zajmuje się w Kade Enterprises? – Wyjrzał przez okno, jakby posiadłość lub luksusowe osiedle miały udzielić mu odpowiedzi.

      Rozejrzałam się. Wiedziałam, że nie dostaniemy się na tę posesję, ale już samo osiedle mnie zdumiało – nie mogłam uwierzyć, że ludzie naprawdę tu mieszkają. Nawet trawniki były dopieszczone, a przynajmniej te, które widziałam przez bramy. W chodnikach nie było pęknięć. Na drzewach wisiały kryształowe lampki. Przy drodze ciągnęły się rzędy palm. Wszystkie lampy uliczne działały. Jakaś kobieta wyprowadzała na różowej smyczy małego pieska – mogłabym się założyć, że jego obroża była wysadzana diamentami. Może to tylko cekiny? W każdym razie tutejsi na pewno byli bogaci.

      Poczułam się mikroskopijnie mała.

      Kobieta przyglądała się nam uważnie, zbliżając się, a potem zobaczyła mnie. W jej oczach pojawił się błysk podejrzliwości i włożyła rękę do kieszeni.

      – Musimy