– A co? Bo wyglądam, jakbym zaraz miał się posikać?
To też.
– Zrobiłeś się lekko zielony.
– Och. – Zmarszczył brwi, mięśnie na jego twarzy drgnęły, a potem pokręcił głową. – Przeżyję. Trochę się zatrułem, ale to było dwa dni temu. – Zmierzył mnie kolejnym spojrzeniem, głośno przełknął ślinę. – Czy ty w ogóle wiesz, kim jestem?
Łatwizna.
– Należysz do samorządu uczniowskiego.
– Tak. Dlatego tu przyjechałem. Ale czy znasz moje imię?
Roussou nie było dużym miastem, więc powinnam go znać. Ale nie mogłam skłamać.
– Nie bierz tego do siebie. Wolę się nie interesować. Tak już mam. – Wskazałam palcem swoją głowę. – Słyszałeś plotki. Mam trochę nierówno pod sufitem.
Skrzywił się.
– Każdy ma jakieś problemy. Twoje problemy nie czynią cię bardziej wyjątkową od reszty.
To było… w sumie sama nie wiedziałam jakie.
– Okej. To jak się nazywasz?
– Harrison Swartz. I jestem przewodniczącym samorządu uczniowskiego. – Pokiwał głową. – Jakbyś chciała wiedzieć.
Niech mu będzie.
– Dziękuję za twoją pracę… – odezwałam się niepewnie.
Ukłonił się.
– Nie ma za co. – Odkaszlnął i powiódł po pokoju zamaszystym ruchem ręki. – I dzięki za to. Ty i twoja ekipa nie jesteście tego świadomi, ale Zeke Allen i jego kumple regularnie dręczą uczniów z naszej szkoły.
Zmarszczyłam brwi.
– To dlaczego nikt niczego nie powiedział?
– Ojciec Allena ma znajomości w Fallen Crest. Gdzie ci uczniowie mieliby szukać pomocy? Na policji? Nasze władze mają to gdzieś. Dyrektor Neeon ich wyśmiał.
Harrison był tyczkowaty, wyższy ode mnie o jakieś dziesięć centymetrów, a włosy miał zaczesane do tyłu tak, że końcówki wywijały się na karku. Nie byłam pewna, czy pod tymi okularami krył się przystojny chłopak, czy wyglądał na przystojnego właśnie dzięki nim. Miał też jasną skórę i piwne oczy.
Kiedy dotarło do niego, że mu się przyglądam, znowu spochmurniał.
– Wiem, kim jesteś, jeśli właśnie o tym myślisz. Jesteś Bren Monroe. Błękitna krew wśród ekip. To Channing Monroe zapoczątkował całe to spusto… całe to…
– Spustoszenie – dokończyłam.
Zamarł.
– Co?
Przejrzałam go na wylot.
– Spustoszenie. Właśnie to chciałeś powiedzieć. – Teraz rozumiałam go jeszcze lepiej. – Nie podoba ci się to wszystko, prawda? Nie podoba ci się to, że w Roussou są ekipy, ale jednocześnie jesteś wdzięczny, bo walczymy z tymi, którzy się nad tobą znęcają. Mam rację?
Chłopak zbladł.
– Idę o zakład, że po części marzysz o tym, by wszystkie ekipy zniknęły, ale z drugiej strony martwisz się, jak Roussou wyglądałoby bez nich. Zgadłam?
Z gardła chłopaka dobył się zduszony dźwięk.
Obróciłam się, by się rozejrzeć po pomieszczeniu, i niemal ujrzałam wszystko w nowym świetle. Próbowałam spojrzeć na to jego oczami. Normalni wyglądali wspaniale. Tabatha i Sunday wydawały się ładniejsze, ale też bardziej jędzowate. Przywódcy każdej ekipy sprawiali wrażenie groźniejszych, bardziej niebezpiecznych. Przeszył mnie dreszcz strachu, bo wiedziałam, że właśnie tak postrzega nas ktoś taki jak Harrison Swartz. Wróciłam do niego spojrzeniem, próbowałam wyczuć, jak widzi mnie.
Niebezpieczna. Groźna. I… co jeszcze od niego wyczuwałam? Samotna.
A niech to. Rozgryzł mnie. Poniekąd miał rację.
– Myślisz, że jestem samotna?
Zbladł i znowu z jego gardła dało się słyszeć zduszony dźwięk.
– Skąd… – Pociągnął za kołnierz koszulki. – Skąd wiedziałaś, że to pomyślałem?
Wzruszyłam ramionami.
– Przeczucie. Naprawdę tak uważasz?
Zaśmiał się bezradnie.
– Mam wrażenie, że jeśli będę ciągnął tę rozmowę, to dostanę nożem.
Dostanie nożem. Jasne. Bo przecież tak robię.
Rzucam się na ludzi z nożem. Dlatego to wszystko miało teraz miejsce.
Ścisnęło mnie w sercu.
– Jeśli chcesz, możemy przerwać.
Dziwnie się czułam, przecież nie rozmawiam z nieznajomymi. Nie otwieram się przed ludźmi. I… co mnie to, do cholery, obchodzi?
Wydawało mi się, że chciał coś powiedzieć, ale odeszłam, by poszukać Crossa. Co mnie obchodził jakiś dzieciak? Czułam, że mnie oceniał. Patrzył na mnie, na ekipy z wyższością. Jednocześnie rozmowa ze mną napawała go strachem.
Tak naprawdę nie wiedziałam, czy rzeczywiście to czuł, ale poniekąd to rozumiałam. Ja oceniałam samą siebie cały czas. Dlaczego miałabym za to potępiać innych? Znowu przyjrzałam się Harrisonowi. Gdyby nie istniał żaden system, jak wyglądałoby jego życie? Jakiś bogaty ciul z Akademii znęcał się nad nim, więc najpewniej w Roussou doświadczyłby tego samego. Ale może to nie system go ratował… ale my.
Może, tylko może, jednak wcale nie byliśmy tacy źli.
– Okej – zawołał nagle Jordan. – Czy wszyscy już są? Bo musimy stworzyć plan obejmujący wszystkich.
11
Plan okazał się prosty, ale efektywny: wszyscy musieli poruszać się w parach.
Było to raczej zalecenie niż nakaz, ale zauważyłam, że wszyscy z Roussou zastosowali się do niego wieczorem podczas pokazu street dance’u. Poruszałam się w tłumie wraz z Crossem, który został moim partnerem. Nasze zadanie było łatwe: mieć oko na problemy. Oczywiście mieliśmy się ich spodziewać nie tylko ze strony mięśniaków z Akademii. Właśnie przechodziliśmy przez główną drogę w pobliżu baru mojego brata, gdy nagle poczułam, jak Cross za mną staje.
– Moose.
Cholera.
Skręciłam w prawo, bo po lewej zobaczyłam najsilniejszego członka ekipy brata. A potem zamarłam.
Przede mną stał Congo, mniejsza wersja Moose’a.
Obróciliśmy się i chcieliśmy iść prosto, ale tam zobaczyłam Lincolna – przez jego twarz przebiegała blizna, a szyję i ramię zdobiły tatuaże.
Cofnęłam się.
– Kurwa! – Usłyszałam syk Crossa. Potem ktoś go odepchnął i poczułam na sobie czyjeś ręce.
– Hej, kuzynko.
Skrzywiłam się, słysząc głos Scratcha. Kuzyn pociągnął mnie stanowczo ulicą w stronę tylnej alejki. Kiedy już znaleźliśmy się pomiędzy budynkami, Scratch mnie puścił, ale stanął tak, że mógł położyć dłoń na moich plecach. Popchnął mnie jednym palcem.
– Wielki brat chce pogadać.
Obróciłam się i trzepnęłam go w rękę.
– Łapy precz.
Cross stał z