Długa noc w Paryżu. Dov Alfon. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Dov Alfon
Издательство: PDW
Серия:
Жанр произведения: Криминальные боевики
Год издания: 0
isbn: 9788381431842
Скачать книгу
wie – zgodziła się rozkojarzona Oriana.

      Na ekranie pojawił się sygnał zabezpieczonego połączenia. To dzwonił pułkownik Zeev Abadi, nowy dowódca sekcji, mianowany, jak się okazało, w wyjątkowym trybie przez wiceszefa Sztabu Obrony, i ich nowy srebrny lis, jeśli wierzyć słowom Rachel. „Czy chcesz przyjąć połączenie?” – spytał komputer.

      Oriana pożałowała, że nie poprosiła o kawę. Wyprostowała się w fotelu, popatrzyła w obiektyw kamery i kliknęła TAK.

      Rozdział 22

      Rue Rabelais, na której znajdują się tylko cztery budynki, to jedna z najmniejszych uliczek w Paryżu. Jest położona w pobliżu Pól Elizejskich, w jednej z najdroższych okolic w Europie.

      – Pierwszy budynek, przy rue Rabelais jeden, był kiedyś własnością Gustave’a Eiffela – powiedział agent nieruchomości gościom, licząc, że rozpoznają to nazwisko, ale nie doczekał się reakcji. No dobrze, może to nie takie dziwne. – Eiffel mieszkał tu do śmierci, ale jak państwo widzą, oryginalna konstrukcja została zburzona, a na jej miejscu postawiono niezbyt interesujący biurowiec. Ale za to drugi budynek był jednym z hôtels particuliers, należących do baronessy Gerard – dodał, kładąc nacisk na słowa particuliers i „baronessa”. To też nie zrobiło wrażenia na gościach, więc pospiesznie sięgnął po imponujące szczegóły. – Jej wujem był sam François Gérard, oficjalny portrecista Napoleona i króla Ludwika XVIII. – Cisza już wytrącała agenta z równowagi, ale pospiesznie wypełnił próżnię kolejnymi informacjami. Ci ludzie płacili za każdą perłę historycznej wiedzy, jaką miał do zaoferowania.

      – Po śmierci baronessy jej córki odkryły, że zapisała im w spadku posiadłość, ale nic poza tym. Oczywiście sprzedały nieruchomość, a na jej miejscu stanął ten budynek. Ze względu na rozmiar jest teraz zapisany jako dwa, oznaczone numerami dwa i cztery. – Zero zainteresowania. Postanowił mimo to zakończyć swoim pièce de résistance. – Od tysiąc dziewięćset dwudziestego piątego roku mieścił się tu arystokratyczny Le Jockey Club, jedna z wylęgarni dziewiętnastowiecznego antysemityzmu we Francji. A naprzeciwko, pod numerem trzecim, jak na ironię, znajduje się ambasada Izraela.

      Czyżby to wreszcie wzbudziło cień reakcji?

      Tracący resztki opanowania agent nie miał najmniejszego zamiaru dzielić się z klientami ostatnim szczegółem: właściciele przeszklonego biurowca, w którym właśnie się znajdowali, nie mógł za diabła znaleźć chętnych na wynajem tego miejsca, między innymi dlatego, że dostęp do ulicy dzień i noc blokowała ochrona izraelskiej ambasady. Z okna naprzeciwko roztaczał się doskonały widok na instytucję przysparzającą mu tyle kłopotów. Jego uwaga jednak skupiała się teraz na trzymanym w rękach kontrakcie. Musiał go uważnie przeanalizować.

      Nie mógł uwierzyć we własne szczęście.

      Najemcami byli przedstawiciele dużej sieci komórkowej z Hongkongu. Ze względu na wzrost liczby chińskich turystów w Paryżu musieli poprawić zakres działania sieci w stolicy Francji. Agent próbował zainteresować ich innymi lokalizacjami w ósmej dzielnicy, ale oni chcieli zacząć od biura przy rue Rabelais.

      W jego zawodzie od właściwego doboru stroju zależało niemal wszystko. Do pracy zawsze wkładał nierzucające się w oczy szare garnitury, by klienci nie czuli się ubrani gorzej od niego – choć były dopasowane na miarę przez doskonałego krawca. Z tymi ludźmi jednak nic nie ryzykował.

      Kobieta, może pod pięćdziesiątkę, miała na sobie kostium Chanel z kolekcji vintage. Nie mówiła po francusku; właściwie to w ogóle się nie odzywała. Nie zdjęła ogromnych okularów przeciwsłonecznych, nawet podając mu rękę na powitanie, a złote logo migotało do niego za każdym razem, kiedy kiwała głową.

      Mężczyźni byli młodsi. Jeden był ubrany cały na czarno, od stóp do głów w ciuchy od Armaniego. Nie interesowały go negocjacje; przez całą rozmowę stał przy otwartych drzwiach. Pozostali dwaj przyszli w czarnych garniturach, podkreślających biel koszuli. Obaj byli względnie wysocy. Wyższy rangą Chińczyk mówił doskonale po francusku i miał na sobie dość konserwatywny garnitur, czarny w cienkie białe prążki, a jego towarzysz – dopasowany dwurzędowy komplet, jak z filmu gangsterskiego z lat trzydziestych. Co kilka minut wyciągał z wewnętrznej kieszeni paczkę papierosów teatralnym gestem sugerującym, że następnym razem sięgnie po pistolet.

      Zgodzili się na zaproponowaną cenę: dwa tysiące euro za metr kwadratowy, dwa razy więcej, niż agent się spodziewał. Zamierzali zainstalować w biurze tylko mikroanteny – to wyposażenie nie wymagało od agenta uzyskiwania pozwoleń z Ministerstwa Komunikacji ani od władz miasta. I płacili za rok z góry!

      Jedyny wymóg był taki, że wprowadzą się natychmiast. Instalacja anten po zmroku, bez uszkodzenia fasady budynku, miała zająć jakieś cztery godziny. Agent obiecał, że porozmawia z konsjerżem, by sąsiedzi nie narzekali na hałas, ale to nie miało większego znaczenia. Żaden szanujący się Francuz nie siedzi w biurze o tej porze. Agent pierwszy złożył podpis – na takie specjalne okazje korzystał z Montblanc, które następnie podał klientom.

      Kobieta popatrzyła na przedmiot z pogardą i wyjęła z torebki czarne platynowe pióro Omas. Wypełniła nim również czek z oznaczeniami banku w Hongkongu. Agent sprawdził kwotę i wręczył kobiecie dwa zestawy kluczy. Nie odpowiedziała na jego uprzejmości, ale Chińczyk mówiący po francusku grzecznie odprowadził go do drzwi.

      Kiedy wychodził z budynku, przypomniał sobie, że musi jeszcze porozmawiać z konsjerżem, a potem znalazł się na ulicy. Jego prowizja za ostatnią godzinę pracy wyniosła sto tysięcy euro. Minął ambasadę Izraela, po raz pierwszy nie czując przy tym niechęci. Policjanci przy wjeździe na rue Rabelais otworzyli mu bramę, a on zasalutował im wesoło. Nie zaczął tańczyć z radości tylko z obawy, że Chińczycy obserwują go z okna.

      Rozdział 23

      Kawa przyniesiona przez sekretarkę okazała się za słaba, ale Rotelmanna to nie obchodziło. Był prawdopodobnie jedynym generałem dywizji w całym Cahalu, którego preferencje w tym zakresie pozostawały objęte tajemnicą nawet w jego gabinecie.

      Tak naprawdę generał po prostu nie miał preferencji. Było mu wszystko jedno, czy pije kawę z cukrem czy bez, mógł pracować przy otwartych lub zamkniętych drzwiach, prowadzić samodzielnie albo wezwać szofera; nawet w oficerskiej stołówce żołnierze na służbie wiedzieli, że nie ma sensu go pytać, które z dostępnych dań woli dostać na obiad. Jako człowiek wywiadu – być może najlepszy ze swojego pokolenia – wyćwiczył się w dostosowywaniu do zmiennych okoliczności. Według generała człowiek mający jakieś preferencje to człowiek słaby.

      Na przykład jeszcze dziś rano Rotelmann bardziej od innych podwładnych cenił szefa działu pozyskiwania informacji, Zorro. Teraz jednak generał czytał raporty na ekranie, popijał za słabą kawę i myślał, że nawet to powinien rozważyć.

      Odgórnie narzucone mianowanie Abadiego na szefa sekcji okazało się najbardziej zaskakującym wydarzeniem tego poranka. Ludzie sądzili, że facet jest skończony, jego kontrakt rozwiązany, a honor nieodwracalnie splamiony. A tu proszę, ledwo zdążył minąć rok, a ten już wraca.

      Rotelmann wiedział co nieco na temat niejasnych sytuacji. Wyszukał na komputerze folder w archiwum. W 2014 roku wybuchł pewien skandal – w świecie wywiadu to stanowiło zamierzchłe czasy. „My, dowódcy i żołnierze jednostki 8200, aktywni i w stanie spoczynku, niniejszym odmawiamy przyzwolenia na korzystanie z technologii i zasobów ludzkich oddziału w celu prowadzenia działań szpiegowskich przeciwko Palestyńczykom. Większość takich operacji jest nielegalna, a każda niemoralna” – od tych słów zaczynał się list.

      Buntownicy w Cahalu nie byli