Większość mieszkańców Derry stanowili katolicy, ale dla lojalistów miasto pozostawało pomnikiem protestanckiego oporu. W 1689 roku protestancka armia wierna nowemu królowi Anglii Wilhelmowi Orańskiemu zdołała przetrwać oblężenie urządzone przez katolickie wojska Jakuba II. Gdzie indziej tak dawne wydarzenie zasługiwałoby co najwyżej na tablicę pamiątkową, ale nie w Derry, gdzie każdego roku protestanci organizowali marsz dla uczczenia zwycięstwa sprzed stuleci. Gdy zaś do miasta zbliżała się grupa pokojowych studentów, Paisley i Bunting powtarzali swym ludziom, że to w istocie powtórka napaści urządzonej przez Jakuba101.
Mówią o prawach obywatelskich, grzmiał Paisley, udają pokojowych demonstrantów, lecz tak naprawdę są „zakamuflowanymi bojownikami IRA”. Przypomniał swym zwolennikom, jak Londonderry stawiło czoła papieskim najeźdźcom, i gromkim głosem spytał, czy są gotowi raz jeszcze bronić miasta. Rozległy się okrzyki: „Alleluja!”. Swoim zwyczajem Paisley rozniecił gniew słuchaczy, po czym opuścił miejsce wydarzeń, zanim jeszcze ciśnięto pierwszy kamień. Jednak jego wierny adiutant Major Bunting polecił tłumowi, by każdy, kto pragnie uczynić „męską rzecz”102, wyposażył się w „takie uzbrojenie obronne, jakie tylko uzna za stosowne”.
W mroku tamtej nocy na polach przy drodze do Derry miejscowi zaczęli gromadzić arsenały kamieni103. Pewien farmer pożyczył im nawet ciągnik, żeby ułatwić tę pracę. Nie były to bynajmniej małe kamyczki, ale solidnej wielkości odłamki skały prosto z kamieniołomu. Ich stosy, ułożone w kilku różnych miejscach, miały posłużyć w zasadzce.
Ostatniego ranka marszu Eamonn McCann przypomniał Dolours i innym uczestnikom: „Od początku mówiliśmy, że nie będziemy stosować przemocy. Dziś nasze postanowienie zostanie poddane próbie”104. Marsz znów ruszył, pomału, z narastającym niepokojem. Demonstranci szli wąską drogą między wysokimi żywopłotami. Zbliżali się do starego kamiennego mostu Burntollet, łączącego brzegi rzeki Faughan. Nagle na stromym wzgórzu za żywopłotem pojawiła się jakaś samotna postać. Był to mężczyzna; na ramieniu miał białą opaskę, wymachiwał rękami, najwyraźniej wysyłając w ten sposób jakieś skomplikowane sygnały. Przypominał matadora, który przyzywa niewidzialnego byka105. Wkrótce dołączyli do niego inni106: krzepcy młodzieńcy wyłaniali się zza grzbietu wzgórza, zbierali się w niewielkie grupki, wpatrywali się w maszerujących. Drogą szło kilkaset osób. Żywopłoty uniemożliwiały im ucieczkę. A mężczyzn na wzgórzach przybywało i każdy miał białą opaskę na ramieniu. Aż wreszcie poleciały pierwsze kamienie.
Bernadette Devlin, przyjaciółka Dolours i jedna z organizatorek marszu, miała wrażenie, że pociski wręcz „przesłoniły niebo”107. Ze ścieżek łączących się z drogą, po której szli demonstranci, wypadli młodzi mężczyźni i chłopcy, całe tuziny108. Ciskali kamieniami, cegłami, butelkami po mleku. Niektórzy zajęli wzgórza wznoszące się nad drogą, inni ukryli się za żywopłotami, jeszcze inni stłoczyli się, próbując odciąć demonstrantom dostęp do mostu. Część ludzi idących na czele marszu ruszyła pędem w kierunku rzeki, inni cofnęli się, by uniknąć kamieni. Dolours i Marian utknęły pośrodku109.
Przelazły przez żywopłot110, ale kamienie wciąż nadlatywały. Do tego mężczyźni zbiegali ze wzgórz i rzucali się na demonstrantów. Dolours pomyślała, że wygląda to jak scena ataku Indian z hollywoodzkiego westernu111. Kilku napastników miało na głowach kaski motocyklowe112. Nadciągali, wymachując kijami, łomami, gazrurkami113. Niektórzy mieli ze sobą pałki nabite gwoździami i boleśnie ranili demonstrantów. Ci próbowali się osłaniać, naciągając płaszcze na karki i głowy. Potykając się, uciekali na ślepo, po omacku, chwytali się jeden drugiego114.
Zasadzka przy moście Burntollet
Źródło: autor nieznany
Demonstranci, którzy wbiegli na pola, byli bici i kopani, aż do nieprzytomności115. Ktoś uzbrojony w łopatę walnął młodą dziewczynę w głowę116. Dwóch fotoreporterów poturbowano i obrzucono kamieniami. Tłum zabrał im klisze; usłyszeli, że jeśli kiedykolwiek spróbują tu wrócić, zostaną zabici117. A w środku tego całego zamętu Major Bunting, teraz w roli feldmarszałka, machał ramionami niczym dyrygent118. Rękawy płaszcza miał poplamione krwią119. Wyrwał jednemu z demonstrantów transparent, który chwilę później został podpalony.
Młodzi demonstranci nie stawiali oporu – przysięgali przecież, że nie uciekną się do przemocy, i zamierzali dotrzymać tej obietnicy120. Dolours Price znów przedostała się do swoich towarzyszy. Wielu z nich miało paskudnie porozcinane twarze. Krew zalewała im oczy. Dziewczyna wbiegła do rzeki, rozchlapując lodowatą wodę121. W oddali widziała demonstrantów spychanych z mostu122. Poczuła, że walczy z nurtem, i w tym momencie jej wzrok napotkał spojrzenie jednego z napastników. Mężczyzna trzymał pałkę. Dolours przez resztę życia powracała wspomnieniami do tamtej chwili. Ujrzała oczy zamglone nienawiścią123. Wpatrzyła się w nie i zdała sobie sprawę, że są zupełnie puste124.
W końcu oficer Królewskiej Policji Ulsteru wszedł do rzeki i zakończył starcie. Dolours uchwyciła się jego płaszcza i nie chciała puścić125. Kiedy krzepki gliniarz prowadził ją w bezpieczne miejsce, zrozumiała przerażającą rzecz. Tamtego dnia maszerującym towarzyszyły dziesiątki policjantów, którzy jednak nic nie zrobili. W ogóle nie próbowali interweniować. Mówiono później, że napastnicy nosili na ramionach białe opaski, by policjanci mogli odróżnić ich od demonstrantów126. Co więcej, wśród ludzi Majora Buntinga nie zabrakło członków Oddziałów Specjalnych B, czyli sił pomocniczych policji127.
W drodze do szpitala Altnagelvin w Derry Dolours rozpłakała się przytłoczona dziwną mieszanką ulgi, frustracji i rozczarowania128. Gdy razem z Marian wróciły wreszcie do Belfastu i stanęły całe posiniaczone na progu niewielkiego domu przy Slievegallion Drive, Chrissie Price wysłuchała, co miały do powiedzenia, a na koniec zadała tylko jedno pytanie: „Czemu w takim razie nie próbowaliście im odpłacić?”129.
3
Ewakuacja
Po Jean McConville pozostało niewiele śladów. Zniknęła w bardzo chaotycznym okresie. Jej dzieci były jeszcze małe,