– A co z ludźmi, którzy znajdą się nad nadajnikiem? Na drodze promieniowania?
Landon wyraźnie się zmieszał.
– Cóż, dostaną nieprzyjemną dawkę. Trzeba skrócić seanse łączności do minimum.
– Komenda na to pozwoliła?
– W pewnym sensie. Oficjalnie dostaliśmy ten sprzęt na wypadek sytuacji grożącej utratą życia. Nieoficjalnie powiedzieli, że nie trzeba się krępować. Ludzie z Zakazanego Miasta rzadko zatrudniają adwokatów.
Scott się uśmiechnął. No i stało się. Będzie musiał pracować z człowiekiem, który nigdy, ani razu podczas całej swojej dotychczasowej pracy nie opuścił budynku komendy. Był dżokejem. Siedział przed ekranami, zdalnie współpracując z funkcjonariuszem operującym w terenie. Wykrywał zagrożenia, skanował okolicę, dostęp do baz danych, mógł podpowiadać partnerowi każdy krok, przekazywał informacje o ludziach i miejscach, utrzymywał łączność z innymi służbami. Ale nie działał w terenie. A teraz będzie musiał zagłębić się w otchłań Zakazanego Miasta.
– Umiesz strzelać?
– No pewnie! – Landon przybrał nonszalancką minę, którą chyba podpatrzył u rewolwerowca w jakimś filmie. – Na studiach byłem w pierwszej dziesiątce.
– Dziesiątce czego?
– Najlepszych strzelców szkoły policyjnej.
– A gdzie ćwiczyliście?
– No… na strzelnicy. Ale to nie była taka strzelnica, na której stoi się na stanowiskach i na komendę strzela się do nieruchomego celu, tylko wyrafinowany symulator pola walki.
Scott nie wierzył własnym uszom.
– Symulator? – upewnił się.
Tamten skinął głową.
– Czy chcesz przez to powiedzieć, że nie trzymałeś w ręku prawdziwej spluwy?
– Oczywiście, że trzymałem! – Entuzjazm Landona był nie do naruszenia. – Przecież musieli nas nauczyć, jak to się składa i rozkłada.
– Więc broń była prawdziwa, ale bez amunicji? – Scott bardzo się starał nie dać po sobie poznać, jakie uczucia kipią w jego wnętrzu. – Umiesz się bić?
– Bić? Z kim?
– Z kimkolwiek. Z tym, kto cię zaatakuje.
– Tak. Biłem się ze szwagrem na weselu siostry. I wygrałem, bo siostra do dziś się do mnie za to nie odzywa.
– Aha.
– Co?
– Nic. Ostry jesteś.
W głowie dżokeja musiały zrodzić się jakieś podejrzenia, bo po raz pierwszy od początku rozmowy jego entuzjazm trochę osłabł.
– Nie każdy, jak ty, był w marines i nie każdego wysłali na wojnę.
Scott tylko westchnął.
– W marines nie nauczyli mnie bić się, tylko zabijać. Tam wszystko było jasne: tam jest wróg, a ci tutaj blisko to swoi. Na polu bitwy to się sprawdza. Tutaj, w cywilu, już nie bardzo.
– A jednak niedawno zabiłeś kuchennym nożem zawodowego mordercę.
Aha! Chłopak czytał jego akta. Nie były ani jawne, ani łatwo dostępne. No, ale nie od parady był dżokejem. Najwyraźniej miał swoje sposoby.
Uśmiechnął się do swojego przyszłego partnera.
– Nóż kuchenny to wyjątkowy luksus. W gangu nauczyli mnie radzić sobie także bez noża.
Landon uniósł brwi.
– W twoich dokumentach nie ma żadnej wzmianki o tym, że byłeś…
– Te informacje zostały wymazane. Powiedzmy, że w dowód uznania za pewne zasługi. – Uznał, że najwyższa pora zmienić temat. – Słyszałem, że jesteś najlepszym dżokejem na komendzie.
– Eee, ktoś chyba przesadza…
– Chyba nie, z reguły jestem dobrze poinformowany. Tylko pamiętaj, że trzeba będzie zabrać ze sobą cały sprzęt…
– Spoko, poradzę sobie.
– …i taszczyć go na grzbiecie nie wiadomo jak długo – dokończył. – Ja ci na pewno nie pomogę.
– Wiem. Kapitan mnie uprzedziła, że masz jakieś problemy… – Landon nie za bardzo wiedział, jak wybrnąć. – To znaczy, że z twoim zdrowiem coś nie do końca jest…
– Spokojnie.
Teraz, kiedy Scott znowu miał dostęp do legalnych lekarstw, czuł się zdecydowanie lepiej. Medykamenty produkowane w fabryce chemicznej były dobrze oczyszczone i nie wywoływały wyniszczających porannych wymiotów, które nie chciały się skończyć. Zostały tylko mdłości, zawroty głowy, stany depresyjne, dezorientacja… Pełen luz, da się żyć! Może nie brzmiało to najciekawiej, ale i tak było o niebo lepiej niż jeszcze jakiś czas temu.
– Mnie na pewno nie będziesz musiał dźwigać – dodał.
– A jak w takim razie z moim strzelaniem? – Chłopak słusznie zrozumiał, że może mieć problem z szybkim opanowaniem technik walenia po mordzie, więc zdecydował się zawierzyć swoje życie broni palnej. – Pokażesz, co i jak?
Scott niezobowiązująco skinął głową. Nie chciał jeszcze bardziej frustrować partnera ani pozbawiać go zapału.
– Mamy trochę czasu. Dziewczyna, którą będziemy śledzić, musi wyzdrowieć.
– Czyli ile?
– Biorąc pod uwagę możliwości współczesnej medycyny… Trochę.
– Czyli pokażesz mi parę sztuczek?
– Spróbuję. Najpierw jednak znajdź w więzieniach chociażby jednego członka gangu, którego tatuaż widzieliśmy. Przynajmniej jednego.
Landon uśmiechnął się triumfująco i wyświetlił zdjęcie jakiegoś oprycha.
– Przewidziałem to. Już go znalazłem i przygotowałem do przesłuchania.
Scott z uznaniem pokiwał głową.
– Nieźle! – Z trudem powstrzymał uśmiech. – Widzę, że szare komórki działają. To dobrze. Masz więc cień szansy, żeby przetrwać wyprawę do piekła…
Do pokoju, w którym umieszczono Axel, wszedł jakiś mężczyzna. Pierwszy, który nie miał na sobie lekarskiego fartucha.
Dziewczyna siedziała na brzegu łóżka i obmacywała głowę owiniętą bandażami. Nie, bynajmniej nie szukała dziury w potylicy. Zależało jej na tym, żeby się zorientować, ile włosów wygolono jej przed operacją. Bardzo ją zeszpecili? Trochę? Kompletnie? Niezależnie od tego, jak przedstawiała się prawda, chciałaby poznać ją jak najprędzej, ale chwilowo było to niemożliwe. Sfrustrowana zmierzyła mężczyznę niechętnym spojrzeniem.
– Sprzątasz tu?
Pokręcił głową.
– Czyli jesteś z administracji – domyśliła się błyskawicznie. – Moje ubezpieczenie nie pokrywa kosztu implantu, więc wyjmiecie mi go z głowy albo do końca życia będę musiała stać na zmywaku w kuchni?
Ponownie wykonał przeczący ruch głową.
– Mam na imię Derek. Jestem technikiem i przyszedłem go uruchomić.
W pierwszej