Ballada ptaków i węży. Suzanne Collins. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Suzanne Collins
Издательство: PDW
Серия: Igrzyska śmierci
Жанр произведения: Учебная литература
Год издания: 0
isbn: 9788380088245
Скачать книгу
z włosów źdźbła słomy.

      Uwagę Coriolanusa na chwilę przyciągnęli Strażnicy Pokoju, wykrzykujący pogróżki w kierunku wagonu. Kiedy przeniósł wzrok na Lucy Gray, zobaczył, że patrzyła prosto na niego. Zaniepokoił się, ale natychmiast sobie przypomniał, że poza strażnikami jest jedynym człowiekiem na peronie. Żołnierze klęli, podsadzając jednego ze swoich, żeby wyciągnął opornych trybutów z wagonu.

      Teraz albo nigdy.

      Podszedł do Lucy Gray Baird, wyciągnął różę i lekko skinął głową.

      – Witaj w Kapitolu – powiedział.

      Jego głos brzmiał lekko chrapliwie, jakby nie był używany od wielu godzin, ale Coriolanus doszedł do wniosku, że dzięki temu zyskał przyjemną dojrzałość.

      Dziewczyna zmierzyła go spojrzeniem i przez chwilę się bał, że albo odejdzie, albo co gorsza, go wyśmieje. Zamiast tego jednak wyciągnęła rękę i delikatnie oderwała płatek kwiatu trzymanego przez Coriolanusa.

      – Kiedy byłam mała, kąpali mnie w maślance i płatkach róży – powiedziała w taki sposób, że, choć to nie mogło być prawdą, zabrzmiało naprawdę przekonująco. Przejechała kciukiem po lśniącej, gładkiej powierzchni płatka i wsunęła go do ust, po czym opuściła powieki, napawając się jego smakiem. – Smakuje jak pora na sen.

      Coriolanus wykorzystał ten moment, żeby się jej przyjrzeć. Wyglądała inaczej niż w dniu dożynek. Poza małymi plamkami tu i tam po makijażu nie było ani śladu, a bez niego wydawała się młodsza. Miała spierzchnięte usta i rozpuszczone włosy, jej tęczowa sukienka zakurzyła się i pogniotła. Ślad po ciosie burmistrza zmienił się w ciemnofioletowy siniec. Chodziło jednak o coś jeszcze. Znowu odniósł wrażenie, że ogląda pokaz, tym razem prywatny.

      Kiedy otworzyła oczy, spojrzała na niego z uwagą.

      – Nie wyglądasz na kogoś, kto powinien tu być – oznajmiła.

      – Pewnie nie powinienem – przyznał. – Ale jestem twoim mentorem i chciałem cię poznać na własnych warunkach. Nie na warunkach organizatorów.

      – O, buntownik.

      To słowo było trucizną w ustach mieszkańców Kapitolu, ona jednak wypowiedziała je z aprobatą, niczym komplement. Może z niego drwiła? Przypomniał sobie, że ukrywała węże w kieszeniach i że nie można jej było mierzyć zwykłą miarą.

      – A co robi dla mnie mój mentor, poza przynoszeniem róż? – spytała.

      – Robi, co może, żeby o ciebie zadbać – odparł.

      Obejrzała się przez ramię. Strażnicy Pokoju wyrzucali właśnie z wagonu dwójkę półżywych z głodu dzieci. Dziewczyna złamała jedynkę, upadając na peron, a chłopak zaliczył kilka mocnych kopniaków.

      Lucy Gray uśmiechnęła się do Coriolanusa.

      – Powodzenia, przystojniaku – powiedziała, po czym zostawiła go razem z jego różą i podeszła do Jessupa.

      Gdy Strażnicy Pokoju pędzili trybutów przez stację w kierunku głównego wejścia, Coriolanus poczuł, że jego szansa się oddala. Nie zdobył zaufania dziewczyny. Nic nie zrobił, no może na chwilę ją rozbawił. Bez wątpienia uważała, że jest bezużyteczny, i może wcale się nie myliła, ale grał o wysoką stawkę i musiał zaryzykować.

      Przebiegł przez stację i dogonił stadko trybutów w chwili, gdy dotarli do drzwi.

      – Przepraszam – zwrócił się do głównego strażnika. – Jestem Coriolanus Snow z Akademii. – Wskazał głową Lucy Gray. – Przydzielono mi tę trybutkę na Głodowe Igrzyska. Mogę ją odprowadzić do kwatery?

      – Dlatego szwendasz się tu przez cały ranek? Żeby się załapać na podwózkę do telewizji? – spytał strażnik. Śmierdziało od niego alkoholem i miał przekrwione oczy. – Ależ proszę, panie Snow, zapraszamy.

      Wtedy właśnie Coriolanus zobaczył czekającą na trybutów ciężarówkę – a właściwie nie tyle ciężarówkę, ile klatkę na kółkach. Platforma była otoczona metalowymi prętami, a dach zrobiono ze stali. Znowu przypomniał mu się cyrk z dzieciństwa, ten, w którym widział dzikie zwierzęta – wielkie koty i niedźwiedzie – transportowane w taki sam sposób.

      Trybuci na rozkaz wyciągali ręce do strażników, żeby zdjęli im kajdanki, a następnie zaczęli wchodzić do klatki.

      Coriolanus trzymał się z tyłu, ale zobaczył, że Lucy Gray wpatruje się w niego i zrozumiał, że nadeszła decydująca chwila. Gdyby się teraz wycofał, byłoby po wszystkim. Uznałaby go za tchórza i całkowicie odtrąciła. Odetchnął głęboko, a następnie podciągnął się do klatki.

      Drzwi się zatrzasnęły i ciężarówka gwałtownie ruszyła, przez co Coriolanus stracił równowagę. Odruchowo chwycił się prętów po prawej i wylądował z czołem pomiędzy nimi, gdy wpadła na niego dwójka trybutów. Odepchnął się mocno i wykręcił ciało, żeby stanąć przodem do pozostałych. Inni trzymali się przynajmniej jednego pręta, tylko dziewczyna ze złamanym siekaczem kurczowo przywarła do nogi chłopaka ze swojego dystryktu. Gdy ciężarówka jechała szeroką aleją, wszyscy stopniowo oswajali się z sytuacją.

      Coriolanus zrozumiał, że popełnił błąd. Nawet na świeżym powietrzu fetor był obezwładniający. Trybuci przesiąkli zapachem bydlęcego wagonu, co w połączeniu ze smrodem niemytych ciał wywołało w Corialanusie lekkie mdłości. Z bliska widział, jacy są zapuszczeni, jakie mają przekrwione oczy i posiniaczoną skórę. Lucy Gray Baird wcisnęła się w kąt z przodu i rąbkiem falbaniastej sukienki dotykała świeżego zadrapania na czole. Wydawała się obojętna na obecność Coriolanusa, jednak reszta trybutów wpatrywała się w niego jak stado dzikich zwierząt w wymuskanego pudla.

      Przynajmniej jestem w lepszej formie od nich, pomyślał i zacisnął pięść na łodydze róży. Jeśli zaatakują, mam szansę. Ale czy naprawdę miał? Z tyloma przeciwnikami?

      Ciężarówka zwolniła, żeby przepuścić kolorowy tramwaj wypełniony po brzegi ludźmi. Chociaż Coriolanus stał z tyłu, przygarbił się, żeby nikt go nie zauważył.

      Gdy tramwaj przejechał i ciężarówka ruszyła z miejsca, ośmielił się wyprostować. Trybuci śmiali się z niego albo przynajmniej uśmiechali się drwiąco na widok jego oczywistego zakłopotania.

      – Co jest, pięknisiu? Nie ta klatka? – spytał chłopak z Jedenastki, który wcale się nie śmiał.

      Jego nieukrywana nienawiść zdenerwowała Coriolanusa, ale zrobił obojętną minę.

      – Przeciwnie, to dokładnie ta klatka, na którą czekałem – odparł.

      Ręce trybuta błyskawicznie się uniosły, długie, poorane bliznami palce chwyciły go za gardło i popchnęły, przedramiona przyszpiliły do kraty. Obezwładniony Coriolanus uciekł się do jedynego manewru, który nigdy go nie zawiódł podczas szkolnych przepychanek, i z całej siły wbił kolano w krocze przeciwnika. Chłopak z dystryktu jęknął i go puścił, po czym zgiął się wpół.

      – Teraz może cię zabić. – Dziewczyna z Jedenastego Dystryktu nakaszlała prosto w twarz Coriolanusa. – W Jedenastce zabił Strażnika Pokoju. Nigdy nie doszli do tego, kto to zrobił.

      – Zamknij się, Dill – warknął chłopak.

      – A kogo to teraz obchodzi? – prychnęła.

      – Zabijmy go wszyscy razem – zaproponował zjadliwie drobny chłopiec. – Nic gorszego nam nie zrobią.

      Kilkoro innych trybutów mruknęło z aprobatą i zrobiło krok w kierunku Coriolanusa.

      Zesztywniał ze strachu. Zamierzali go zabić? Naprawdę