Albert Einstein
San Francisco, rok 1976
Elliott ma 30 lat
– Czy nam tu źle? – spytał Matt, wyciągając się na piasku i patrząc na olbrzymią zatokę otoczoną wzgórzami.
W tamtych czasach dwaj przyjaciele nie byli jeszcze zamożni. Mowy nie było o jadaniu lunchu w restauracji. W przerwie obiadowej woleli poleżeć na plaży i zjeść hot doga przed powrotem do pracy.
Dzień był piękny, skąpany w jaskrawym świetle. Widoczny w oddali Golden Gate zdawał się płynąć na dywanie z mlecznobiałych chmur.
– Masz rację, lepiej tu niż w więzieniu! – przyznał Elliott, odrywając zębami kęs kanapki.
– Dzisiaj mam ci do zakomunikowania wielką nowinę – oświadczył tajemniczo Matt.
– Naprawdę? A co takiego?
– Trochę cierpliwości, staruszku, niespodzianka będzie na deser…
Wokół nich hałasowała grupka młodzieży korzystająca z ostatnich promieni babiego lata: chłopcy w szerokich, prostych spodniach i satynowych podkoszulkach, dziewczyny w kolorowych tunikach, welurowych kurtkach, obwieszone świecidełkami.
Matt włączył tranzystor i złapał przebój sezonu: łatwo wpadającą w uszy melodię Hotel California, wykonywaną przez zespół The Eagles.
Pogwizdując refren piosenki, rozglądał się po plaży.
– Widzisz tę dziewczynę po prawej stronie? Obserwuje nas, nie sądzisz?
Elliott obejrzał się dyskretnie: młoda i piękna jak nimfa kobieta leżała na ręczniku plażowym, liżąc z nonszalancją lody włoskie w różku. Skrzyżowała swoje dwumetrowe nogi i puściła oczko w ich stronę.
– Bardzo możliwe.
– Co o niej myślisz? – spytał Matt, odpowiadając jej w ten sam sposób.
– Przypominam ci, że w moim życiu już ktoś jest.
– A wiesz, że tylko pięć procent ssaków żyje w stadłach?
– I co w związku z tym?
– Na co czekasz, zamiast dołączyć do pozostałych dziewięćdziesięciu pięciu procent tych, którzy nie komplikują sobie życia i mają gdzieś zasady?
– Nie wiem, czy Ilena byłaby tego samego zdania co ty…
Matt pochłonął ostatni kęs hot doga, spoglądając z niepokojem na przyjaciela.
– Jesteś pewien, że z tobą wszystko w porządku? Kiepsko dziś wyglądasz.
– Daj spokój z tymi komplementami, krępują mnie.
– Martwię się o ciebie, za dużo pracujesz.
– Praca to zdrowie.
– Jasne, pewnie znowu byłeś w tej chińskiej garmażerii na parterze swojego domu…
– U pana Chow?
– Tak. Jadłeś już jego kaczkę przyrządzoną po pekińsku?
– Jest bardzo dobra.
– Podobno robi ją z kociego mięsa…
Rozmowę przerwał sprzedawca lodów:
– Jakie smaki panowie sobie życzą: pistacjowy, karmelowy, kokosowy?
Nie zwracając uwagi na rady przyjaciela, Elliott zamówił lody dla siebie i dla niego. Ledwo lodziarz się oddalił, wrócili do punktu, w którym przerwali rozmowę.
– Jak ci minął weekend na Florydzie? Nadal o nim myślisz?
– Wczoraj wieczorem przydarzyło mi się coś bardzo dziwnego – zwierzył się Elliott.
– Zamieniam się w słuch.
– Spotkałem kogoś na lotnisku.
– Jakąś kobietę?
– Mężczyznę… około sześćdziesiątki.
Matt zmarszczył brwi, a Elliott opowiedział o dziwnym spotkaniu z tajemniczym gościem, który zniknął w toalecie.
Matt odczekał chwilę, potem rzekł z odrobiną ironii:
– Taa… z tobą jest gorzej, niż myślałem.
– Przysięgam, że mówię prawdę.
– Posłuchaj mnie, stary: zwolnij, zdejmij w pracy nogę z gazu.
– Daj spokój. Nie martw się o mnie.
– Rzeczywiście nie mam żadnego powodu do zmartwienia po tym, jak mi mówisz, że twój sobowtór przybył z przyszłości, żeby uciąć sobie z tobą gadkę. Przecież to całkiem normalne, nie?
– Dobra, pogadajmy o czymś innym.
– A jak się miewa twoja droga Ilena?
Elliott odwrócił głowę i spojrzał na ocean. Przez chwilę przyglądał się lekkim oparom mgły snującym się wokół metalowych podpór Golden Gate.
– Chciałaby mieć dziecko – odpowiedział i zamyślił się.
Twarz Matta pojaśniała.
– To wspaniale! Będę ojcem chrzestnym?
– Ja nie chcę dziecka, Matt.
– Ach tak? Dlaczego?
– Nietrudno się domyślić: świat stał się zbyt niebezpieczny, nieprzewidywalny…
Matt spojrzał w niebo.
– Bredzisz, stary. Przecież będziesz czuwał nad swoim małym, razem z Ileną, a ja też wezmę w tym udział. Przecież po to są rodzice, no nie?
– Łatwo ci mówić: żyjesz jak playboy, codziennie zmieniasz dziewczyny. Nie wyobrażam sobie ciebie obarczonego rodziną…
– To dlatego, że ja nie miałem szczęścia spotkać dziewczyny takiej jak Ilena. To przytrafiło się tobie. Jedna była na świecie i ty ją dostałeś. Tyle tylko, że jesteś za głupi, by to docenić…
Elliott odwrócił wzrok i nic nie odpowiedział. Wielka fala zalała plażę i ochlapała ich pianą. Po chwili dobry nastrój wrócił i rozmowa zeszła na lżejsze tematy.
Kiedy Matt uznał, że nadeszła odpowiednia pora na „niespodziankę”, pogrzebał w torbie i wyjął z niej butelkę różowego szampana.
– Co świętujemy? – zdziwił się Elliott.
Matt z trudem panował nad podnieceniem.
– Stało się! Wreszcie to znalazłem, stary! – krzyknął przy huku wyskakującego korka.
– Kobietę swojego życia?
– Nie!
– Sposób na rozwiązanie problemu głodu na świecie?
– Nasz teren, stary! Teren pod naszą uprawę! Superkawałek ziemi na szczycie wzgórza, z wielkim drewnianym domem!
Przed kilkoma laty Matt zdobył licencję pilota. Kupił wtedy hydroplan i zarabiał na życie, przewożąc turystów nad wodami zatoki. Ale od dawna miał pewien szalony pomysł, marzył, żeby z Elliottem założyć winnicę w Napa Valley.
– Zapewniam cię, że teraz jest najlepszy moment na tego rodzaju inwestycję – tłumaczył w euforii. – Obecnie jest tylko kilka winnic w dolinie, ale wino to