Elliott wiedział, że Matt jest przyjacielem, który pozostanie przy nim do końca. Tym, do którego zadzwoni w środku nocy i zawiadomi, że trzeba będzie uprzątnąć trupa.
Tymczasem jeszcze żył, a Matt z pewnością zaraz go opieprzy…
*
Wytworna restauracja Bellevue, w której jadali regularnie, znajdowała się przy Embarcadero i stała frontem do oceanu. Z kieliszkiem w dłoni Matt Delluca od pół godziny czekał na tarasie wychodzącym na Bay Bridge, Treasure Island i drapacze chmur dzielnicy biznesu.
Miał właśnie zamówić trzeci kieliszek, kiedy zadzwoniła jego komórka.
– Cześć, Matt, wybacz, ale trochę się spóźnię.
– Tylko się nie spiesz, Elliott. Zdążyłem już przywyknąć do twojego bardzo szczególnego poczucia punktualności…
– Albo się mylę, albo masz zamiar zrobić mi scenę.
– Ależ skąd, stary, jesteś lekarzem i ratowanie życia ludzkiego daje ci wyjątkowe prawa, to jasne.
– Jest tak, jak myślałem, robisz mi scenę…
Matt nie mógł powstrzymać uśmiechu. Z komórką przyciśniętą do ucha opuścił taras i wszedł do wielkiej sali restauracyjnej.
– Mam zamówić coś dla ciebie? – spytał, podchodząc do lady ze skorupiakami. – Właśnie patrzę na świeżutkiego żywego kraba, który będzie zaszczycony, jeśli zechcesz go skonsumować…
– Ufam ci.
Matt rozłączył się i dał znak kucharzowi, że los nieszczęsnego kraba został przesądzony.
– Proszę upiec mi tę sztukę!
Kwadrans później Elliott wpadł biegiem do przestronnej sali, całej w pozłacanej boazerii i lustrach. Zaczepiwszy nogą o wózek z deserami i potrąciwszy niechcący kelnera, dołączył wreszcie do przyjaciela siedzącego przy tym samym co zawsze stole. Zaczął od przestrogi:
– Jeśli nadal zależy ci na naszej przyjaźni, to unikaj słów „spóźnienie” i „znowu”.
– Przecież nic nie powiedziałem – żachnął się Matt. – Zarezerwowaliśmy ten stolik na dwunastą, a w tej chwili jest trzynasta dwadzieścia, ale ja nic nie powiedziałem. A w ogóle jak udał ci się pobyt w Kambodży?
Elliott otworzył usta, ale w tej samej chwili dostał nagłego napadu kaszlu.
Matt podał mu szklankę wody z bąbelkami.
– Czy ty nie za bardzo kaszlesz, co? – zaniepokoił się.
– Nie przejmuj się!
– W porządku, ale… Czy nie powinieneś zrobić sobie jakiegoś małego badanka? Może jakiś skanerek lub coś w tym rodzaju…
– To ja jestem lekarzem – odparł Elliott, zaglądając w menu. – No więc co zamówiłeś?
– Nie wściekaj się, ale uważam, że kiepsko wyglądasz.
– Jeszcze długo będziesz mi prawił te uprzejmości?
– Po prostu martwię się o ciebie: za dużo pracujesz.
– Czuję się dobrze, już ci to mówiłem! Tylko ta misja w Kambodży trochę mnie zmęczyła…
– Nie powinieneś był tam jechać – uciął Matt. – Jeśli o mnie chodzi, Azja…
– Mylisz się, to było wzbogacające doświadczenie. Przydarzyła mi się tam dziwna historia.
– To znaczy?
– Spotkałem pewnego starego Khmera, pomogłem mu, a on, jak jakiś duch z czarodziejskiej lampy, chciał koniecznie wiedzieć, jakie jest moje najskrytsze pragnienie…
– I co mu odpowiedziałeś?
– Poprosiłem go o rzecz niemożliwą.
– Że chcesz wreszcie wygrać partię golfa?
– Daj spokój.
– Przepraszam, mów…
– Odpowiedziałem, że chciałbym ponownie kogoś zobaczyć…
W tym momencie Matt zrozumiał, że przyjaciel mówi poważnie, więc zmienił ton.
– A kogo chciałbyś ponownie zobaczyć – spytał, z góry znając odpowiedź.
– Ilenę…
Nagle obaj posmutnieli, ale Elliott natychmiast obronił się przed napadem melancholii. Podjął temat w chwili, gdy kelner przyniósł przystawki. Opowiedział przyjacielowi dziwną historię o flakoniku napełnionym pigułkami, a także koszmarny sen, który przyśnił mu się ostatniej nocy i wytrącił go z równowagi.
Matt zamierzał pocieszyć Elliotta:
– Jeśli chcesz wiedzieć, co o tym myślę, zapomnij o tej historii i zdejmij trochę nogę z gazu.
– Nie masz pojęcia, do jakiego stopnia ten koszmar mną wstrząsnął i jak bardzo wydawał się rzeczywisty. To było takie… dziwne… zobaczyć siebie samego w wieku trzydziestu lat.
– Sądzisz, że to efekt działania pigułek?
– A co innego?
– Może zjadłeś coś nieświeżego – zaryzykował Matt. – Według mnie za często jadasz w chińskich restauracjach…
– Proszę cię, przestań!
– Mówię poważnie. Nie chodź więcej do pana Chow, bo jego kaczka w pomarańczach to z całą pewnością psie mięso…
*
Dalszy ciąg posiłku przebiegł w wesołej atmosferze. Matt miał szczególny dar roztaczania wokół siebie aury radości. Przebywając w jego towarzystwie, Elliott zapominał o ponurych myślach i zmartwieniach. Czas upływał im na żartobliwej rozmowie, która teraz zboczyła na tematy dużo lżejsze.
– Zauważyłeś tę dziewczynę przy barze? – spytał Matt, wkładając do ust porcję flambirowanych bananów. – Chyba na mnie patrzy, jak sądzisz?
Elliott odwrócił się w stronę baru. Piękna najada z nogami do samej szyi sączyła leniwie martini dry.
– To prostytutka, stary.
Matt zaprzeczył ruchem głowy.
– Na pewno nie.
– Chcesz się założyć?
– Mówisz tak, bo ona patrzy na mnie.
– Ile jej dajesz lat?
– Dwadzieścia pięć.
– A ty masz ile?
– Sześćdziesiąt – przyznał się Matt.
– Właśnie dlatego sądzę, że to prostytutka…
Matt dzielnie zniósł cios i po paru sekundach dodał:
– Nigdy nie byłem w lepszej formie!
– Starzejemy się, przyjacielu. To nieuniknione, takie jest życie, i myślę, że powinieneś zacząć się z tym godzić.
Matt zamyślił się wyraźnie zaniepokojony.
– Dobra, muszę lecieć – oznajmił Elliott, wstając od stołu. – Pójdę uratować jeszcze parę istnień. A ty? Co masz w programie na dzisiejsze popołudnie?
Matt zerknął w stronę baru, ale stwierdził ze smutkiem, że najada dyskutuje w najlepsze z jakimś młodzieniaszkiem. Jeszcze kilka