Dom orchidei. Lucinda Riley. Читать онлайн. Newlib. NEWLIB.NET

Автор: Lucinda Riley
Издательство: OSDW Azymut
Серия:
Жанр произведения: Любовно-фантастические романы
Год издания: 0
isbn: 978-83-7985-456-1
Скачать книгу
jak ktoś cierpiący na klaustrofobię. Chwilę później podeszła do stołu na kozłach i stojącej za nim kobiety. Tutaj tłum nie był taki gęsty; zresztą i tak nie miała dokąd pójść.

      – Te przedmioty nie są wystawione na aukcji – rzuciła kobieta. – To prawdziwe starocia. Może kupić je pani już teraz, są wycenione indywidualnie.

      Julia wzięła do rąk sfatygowany egzemplarz Dziecięcej księgi cudów. Książkę opatrzono datą 1926.

       Dla Hugona od babci, z wyrazami miłości.

      Na stole leżał też egzemplarz Rocznika Wilfreda z 1952 roku oraz Nagietkowy ogród Kate Greenaway.

      Książki miały w sobie coś przejmującego. Przez ponad osiemdziesiąt lat dzieci Crawfordów, zamknięte w swoich pokojach, czytały te opowieści. Julia postanowiła je kupić i zachować na pamiątkę.

      Lewą część stołu zajmowało podniszczone kartonowe pudło pełne rozmaitych rycin. Julia przejrzała je obojętnie. Większość z nich stanowiły litografie piórkiem przedstawiające wielki pożar Londynu, stare statki i szkaradne domy. Jej uwagę przykuła zniszczona brązowa koperta.

      W środku znalazła namalowane akwarelami obrazki, z których każdy przedstawiał inną orchideę.

      Kremowy welin, na którym namalowano kwiaty, szpeciły brązowe kropki. Sądząc po technice, obrazki zostały wykonane przez amatora entuzjastę. Julia uznała jednak, że odpowiednio oprawione wyglądałyby dość ciekawie. Na każdym z nich, pod łodygą, zapisano ołówkiem łacińską nazwę orchidei.

      – Ile kosztują? – spytała.

      Kobieta sięgnęła po kopertę.

      – Nie wiem. Nie ma na nich ceny.

      – Może więc dam pani dwadzieścia funtów, po pięć za sztukę? – zaproponowała Julia.

      Kobieta spojrzała na poplamione obrazki i obojętnie wzruszyła ramionami.

      – Powiedzmy, że zapłaci pani dziesięć funtów za wszystko, dobrze?

      – Dziękuję. – Julia wyciągnęła pieniądze z portfela, zapłaciła i ruszyła w stronę drzwi na spotkanie z Alicią.

      Koperta i książki, które Julia wetknęła pod pachę, natychmiast zwróciły uwagę Alicii.

      – Znalazłaś coś? – spytała.

      – Tak.

      – Pokaż?

      – Pokażę, kiedy wrócimy do domu.

      – Jak chcesz – rzuciła Alicia. – Zamierzam licytować donicę, którą widziałyśmy wcześniej. To pozycja katalogowa numer sześć, tak więc przy odrobinie szczęścia nie zabawimy tu zbyt długo. Aukcja zaczyna się lada chwila.

      Julia pokiwała głową.

      – Ja w tym czasie pójdę się przejść. Potrzebuję świeżego powietrza.

      – Dobrze. – Alicia przez chwilę grzebała w torebce, po czym wyciągnęła kluczyki do samochodu i wręczyła je siostrze. – Na wypadek gdybym się spóźniała. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, spotkamy się za pół godziny przy drzwiach wejściowych. Być może będę potrzebowała twojej pomocy, żeby znieść swoją zdobycz po schodach.

      – Dzięki. – Julia wzięła kluczyki. – Do zobaczenia.

      Zaraz potem wyszła z pokoju i przeszła korytarzem do pustego już teraz holu. Zatrzymała się i spojrzała na zdobiące sufit postaci cherubinków. Odruchowo zerknęła na drzwi prowadzące do salonu, w którym dawno temu zagrała na fortepianie. Znajdowały się po przeciwnej stronie holu i były otwarte.

      Pod wpływem impulsu podeszła do nich i zawahała się, zanim w końcu przekroczyła próg. Przestronny pokój tonął w przyćmionym styczniowym świetle. Nieużywane meble były dokładnie takie, jak je zapamiętała. Mijała kolejne pomieszczenia, aż dotarła do salonu.

      Przez wysokie okna nie przeświecały promienie słońca. W pokoju panował chłód. Julia minęła kominek i sofy, wokół których unosiła się nieprzyjemna woń pleśni, i podeszła do fortepianu.

      Dopiero wówczas zauważyła wysoką postać. Mężczyzna stał odwrócony do niej plecami i wyglądał przez okno. Ukryta za adamaszkową zasłoną połowa ciała przywodziła na myśl cienką jak papier, delikatną skórę poprzecinaną drobną siateczką żył.

      Julia natychmiast rozpoznała mężczyznę i zamarła w bezruchu. Postać w oknie nawet nie drgnęła, stała ukryta za zasłoną, nieruchoma niczym posąg. Najwyraźniej mężczyzna jej nie usłyszał.

      Świadoma tego, że przeszkadza w rozmyślaniach, odwróciła się i zamierzała niepostrzeżenie opuścić pokój.

      Dotarła do drzwi, kiedy usłyszała głos:

      – Mogę w czymś pomóc?

      Odwróciła się.

      – Przepraszam, nie powinnam tu wchodzić.

      – Rzeczywiście, nie powinna pani. – Spojrzał na nią. Zmarszczył brwi, a na jego czole pojawiła się głęboka bruzda. – Czy ja panią znam?

      Stali w odległości paru kroków od siebie, jednak Julia dobrze pamiętała te gęste, kręcone kasztanowe włosy, szczupłe ciało – które od ich ostatniego spotkania urosło o co najmniej trzydzieści centymetrów – i ten sam grymas.

      – Tak. Ja… to znaczy my… poznaliśmy się dawno temu – bąknęła Julia. – Przepraszam. Pójdę już.

      – Proszę, proszę. – Jego uśmiech mówił, że on także ją poznał. – To mała Julia, wnuczka ogrodnika, światowej sławy pianistka. Nie mylę się, prawda?

      – Tak, to ja, Julia. – Mówiąc to, pokiwała głową. – Choć co do reszty mam pewne wątpliwości…

      Kit uniósł brwi.

      – Nie bądź skromna, Julio. Mam kilka twoich płyt. Jesteś sławną artystką! Co ty tu w ogóle robisz? Pewnie większość czasu spędzasz w pięciogwiazdkowych hotelach na całym świecie.

      Najwyraźniej o niczym nie słyszał, pomyślała Julia.

      – Ja… odwiedzam ojca – skłamała.

      – W takim razie jesteśmy zaszczyceni. – Skłonił się żartobliwie. – Z twojego powodu jestem dumy. Powtarzam wszystkim, że jako jeden z pierwszych słyszałem, jak grasz Clair de Lune. To dość niebywałe, że po tylu latach spotykamy się w tym miejscu, kiedy dom wystawiony jest na sprzedaż.

      – Tak. Przykro mi z tego powodu – odparła sztywno.

      – Niepotrzebnie. Tak będzie lepiej. Ciotka Crawford pozwoliła, by popadł w ruinę, a mój ojciec nie miał pieniędzy ani chęci, żeby coś z tym zrobić. Szczerze mówiąc, cieszę się, że znalazł się ktoś, kto uwolni mnie od tego brzemienia. Restauracja domu będzie kosztowała fortunę.

      – To znaczy, że majątek Wharton Park należy do ciebie? – spytała.

      – Tak, na moje nieszczęście. Po ciotce Crawford i moim ojcu ja byłem następny. Problem w tym, że odziedziczyłem same długi i masę cholernych problemów. Zresztą – wzruszył ramionami – przepraszam za moje negatywne nastawienie.

      – Na pewno jest ci choć trochę szkoda.

      Wciąż stali parę kroków od siebie. W pewnej chwili Kit schował ręce w kieszeniach spodni i podszedł do niej.

      – Jeśli mam być szczery, wcale nie żałuję. Jako dzieciak przyjeżdżałem tu tylko na wakacje, więc nie jestem szczególnie związany z tym miejscem. Poza tym nie lubię się bawić