Różnica między jej kuchnią a tym ponurym małym pomieszczeniem była uderzająca. Stanowiła swoisty obraz obecnego życia jej młodszej siostry: życie Julii, podobnie jak jej serce, zostało złamane.
Odgłosy kroków na skrzypiących drewnianych schodach kazały Alicii przygotować się na spotkanie. Podniosła wzrok, kiedy Julia stanęła w kuchennych drzwiach, i jak zawsze zaskoczyła ją uroda siostry; podczas gdy Alicia była blondynką o jasnej karnacji, Julia przywodziła na myśl egzotyczną piękność o jedwabiście gładkiej śniadej skórze. Jej śliczną twarz okalała gęsta grzywa mahoniowych włosów, a fakt, że ostatnio straciła na wadze, jeszcze bardziej podkreślał jej migdałowe oczy koloru bursztynu i wysokie kości policzkowe.
Julia była ubrana niestosownie do styczniowej pogody. Miała na sobie jeden z nielicznych swoich strojów: czerwoną kamizelkę bogato zdobioną kolorowymi nićmi i parę obszernych, czarnych bawełnianych spodni, które skutecznie maskowały jej chude nogi. Alicia niemal natychmiast zauważyła gęsią skórkę na nagich ramionach siostry. Wstała od stołu i zamknęła milczącą siostrę w czułym uścisku.
– Kochanie – szepnęła – zmarzłaś. Powinnaś wyjść i kupić sobie coś ciepłego. A może chcesz, żebym przywiozła ci kilka swoich swetrów?
– Nic mi nie jest – odparła Julia, obojętnie wzruszając ramionami. – Kawy?
– Masz mało mleka; zajrzałam do lodówki.
– To nic, wypiję czarną. – Julia podeszła do zlewu, napełniła czajnik i włączyła go.
– Co u ciebie? – spytała Alicia.
– W porządku – odparła Julia, zdejmując z półki dwa kubki na kawę.
Alicia się skrzywiła. „W porządku” było szablonową odpowiedzią Julii. Udzielała jej za każdym razem, gdy chciała uniknąć dociekliwych pytań.
– Spotkałaś się z kimś w tym tygodniu?
– Nie, niezupełnie – rzuciła Julia.
– Kochanie, jesteś pewna, że nie chcesz pomieszkać z nami przez jakiś czas? Nie mogę znieść myśli, że jesteś tu zupełnie sama.
– Dzięki za troskę, ale powiedziałam już, że nic mi nie jest – odparła chłodno Julia.
Alicia westchnęła poirytowana.
– Julio, nie wyglądasz dobrze. Znowu schudłaś. Czy ty w ogóle coś jesz?
– Oczywiście, że jem. Nalać ci kawy czy nie?
– Nie, dzięki.
– Jak chcesz.
Julia schowała butelkę mleka z powrotem do lodówki. Kiedy się odwróciła, jej bursztynowe oczy błysnęły wściekle.
– Posłuchaj, wiem, że się martwisz. Ale naprawdę, Alicio, nie jestem jednym z twoich dzieci i nie potrzebuję niańki. Lubię być sama.
– W porządku – rzuciła radośnie Alicia, próbując załagodzić rosnące napięcie. – Ale lepiej zarzuć coś na siebie. Wychodzimy.
– Mam na dziś inne plany – odparła Julia.
– Więc lepiej je odwołaj. Potrzebuję twojej pomocy.
– To znaczy?
– W przyszłym tygodniu są urodziny taty. Trzeba kupić mu prezent.
– I chcesz mi powiedzieć, że potrzebujesz mojej pomocy?
– To jego sześćdziesiąte piąte urodziny. W tym dniu przejdzie na emeryturę.
– Wiem o tym. To także mój ojciec.
Alicia robiła, co mogła, by zachować spokój.
– W południe, w Wharton Park, organizowana jest wyprzedaż. Pomyślałam, że mogłybyśmy tam wpaść i rozejrzeć się za czymś dla taty.
– Sprzedają Wharton Park? – Julia wydawała się zaintrygowana.
– Tak, nie wiedziałaś?
Julia przygarbiła się, jakby ktoś spuścił z niej całe powietrze.
– Nie, nie wiedziałam. Dlaczego to robią?
– Pewnie chodzi o to co zawsze: podatek spadkowy. Słyszałam, że obecny właściciel sprzedaje go jakiemuś mieszczuchowi; podobno facet ma więcej pieniędzy niż rozumu. Żadna współczesna rodzina nie dałaby rady utrzymać takiej posiadłości. Poza tym ostatni lord Wharton zostawił ją w opłakanym stanie. Trzeba będzie fortuny, żeby ją odrestaurować.
– Jakie to smutne – szepnęła Julia.
– Wiem – przyznała Alicia, ucieszona, że coś jednak wzbudziło zainteresowanie siostry. – To była znaczna część naszego dzieciństwa, zwłaszcza twojego. Dlatego pomyślałam, że mogłybyśmy kupić coś na wyprzedaży, jakąś pamiątkę dla taty. Prawdopodobnie wystawią na aukcję same śmieci, a wszystko, co ma jakąś wartość, trafi do Sotheby’s, ale nigdy nic nie wiadomo.
O dziwo, Julia nie potrzebowała dalszej zachęty i ochoczo skinęła głową.
– W porządku – rzuciła. – Wezmę tylko kurtkę.
Pięć minut później Alicia wyjechała na wąską główną ulicę uroczej nadbrzeżnej wioski Blakeney. Skręciła w lewo, kierując się na wschód, skąd już tylko kwadrans dzielił ją od Wharton Park.
– Wharton Park… – mruknęła pod nosem Julia.
*
Ze wszystkich wspomnień z dzieciństwa najbardziej żywe były chwile, gdy odwiedzała dziadka Billa w jego szklarni. Zapamiętała przytłaczający zapach egzotycznych kwiatów, jego cierpliwość, gdy opowiadał o wyjątkowych roślinach i miejscach, z których pochodziły. Jego ojciec i dziadek pracowali w ogrodach rodziny Crawford, właścicieli Wharton Park, rozległego majątku ziemskiego o powierzchni czterystu hektarów urodzajnej gleby.
Jej dziadkowie mieszkali w przytulnej chatce, w tętniącym życiem zakątku Wharton Park, podobnie jak inni pracownicy majątku: ludzie, którzy dbali o ziemię, dom i rodzinę Crawfordów. To tam przyszła na świat i wychowywała się matka Julii i Alicii, Jasmine.
Ich babka Elsie była wymarzoną babcią, nawet jeśli bywała ekscentryczna. Jej ramiona były zawsze otwarte, a kolacje, które gotowała wieczorami na kuchennym piecu, smakowały wybornie.
Za każdym razem, gdy wracała myślami do chwil spędzonych w Wharton Park, Julia widziała błękitne niebo i soczyste kolory kwiatów rozkwitających w letnim słońcu. Niegdyś Wharton Park słynął z kolekcji orchidei. Aż dziw pomyśleć, że te pochodzące z tropików małe kruche kwiaty tak wspaniale czuły się na chłodnej północnej półkuli, pośród równin Norfolku.
*
Jako dziecko Julia czekała cały rok, by latem odwiedzić Wharton Park. Spokój i ciepło szklarni – wybudowanych w zakątku ogrodu warzywnego i osłoniętych przed okrutnymi wiatrami, które wiały zimą od Morza Północnego – pozostawały w jej pamięci przez cały rok. To właśnie one i rodzinna atmosfera domu dziadków sprawiły, że odnalazła w tym miejscu spokój. W Wharton Park nic się nie zmieniało. Nie było tam budzików ani rozkładów zajęć; ludzie żyli zgodnie z naturą.
Pamiętała stojące w kącie szklarni stare dziadkowe radio, które od świtu do zmierzchu nadawało muzykę klasyczną.
„Kwiaty kochają muzykę”, powtarzał dziadek Bill, pielęgnując