Maciek, bezradny i pokonany, choć nie mógł zrobić nic, nawet w takiej chwili potrafił być czuły i troskliwy. Łzy spływały mi po policzkach i szłam za nim, zastanawiając się, co pomyśli nasza rodzina, gdy nie wrócimy. Bałam się ich strachu, niepokoju i wreszcie paniki równie mocno jak tego, że możemy zaraz zostać rozstrzelani. Przecież nikt nie powiadomi ich o tym, co się stało. Nikt nas tu nie zna. Jesteśmy zupełnie anonimowi w tym obcym mieście.
Domyślałam się, że mama zrobi wszystko, żeby nas odszukać, wydobyć, uwolnić, ale miałam świadomość, że jej wysiłki zapewne na niewiele się zdadzą.
Zagnali nas na pakę ciężarówki i upchnęli tak ciasno, że nie dało się poruszyć. Staliśmy z Maćkiem wtuleni w siebie, co rusz powtarzając, że będzie dobrze, uciekniemy.
– Kochanie, przecież wiesz, że nie dam ci zrobić krzywdy.
Kiwnęłam głową. Wtedy po raz pierwszy zwątpiłam jednak w jego słowa. Ale on wydawał się co do tego tak przekonany, że zaczęłam słuchać, pozwalając, by ulotne wizje plątały mi się pod powiekami.
– Nie z takich opresji wychodziliśmy.
– Maciej, tym razem się nie uda.
– Trzeba być dobrej myśli.
– Chyba nie potrafię.
– Pamiętasz, co mówiłaś?
Paplałam mnóstwo rzeczy, bo zawsze byłam okropną gadułą, tak że teraz nie wiedziałam, o co mu chodzi.
– Nie.
– Że trzeba brać, co niesie los. Teraz przyniósł nam to, ale zobaczysz, że kiedyś będziemy się z tego śmiać, opowiadając wnukom kolejną wojenną historię.
Ani Maciej, ani ja nie wiedzieliśmy, jak przeznaczenie z nas zakpi za kilka godzin i że nie da nam wyboru, szansy, cienia możliwości. Że nie pojawi się ów przysłowiowy łut szczęścia.
Jeszcze tego samego dnia, po krótkim pobycie w więzieniu, gdzie spisano nasze dane, zostaliśmy wepchnięci do pociągu i ruszyliśmy na południe. W wagonie niósł się początkowo nieśmiały szept „Oświęcim”, a potem głośny lament zmieszany z żarliwą modlitwą.
Było to dla mnie tak abstrakcyjne, że w zasadzie mogli wieźć mnie dokądkolwiek. Niby coś słyszałam od Maćka o obozach, ale zupełnie nie potrafiłam ich sobie wyobrazić.
*
Tak jak nie da się opowiedzieć szczęścia, tak nie da się opowiedzieć strachu. Wagony, mimo jasnego słońca świecącego wysoko na niebie, jakby spowiła szarość. Gdyby strach i ból mogły się zmaterializować, wypełniłyby pociąg po brzegi, zabierając najmniejszy skrawek przestrzeni.
Potem dowiedziałam się, że mieliśmy szczęście. Do Oświęcimia dotarliśmy zwyczajnym, a nie bydlęcym składem. I to tyle w kwestii szczęścia. Już nigdy więcej nie poznałam jego smaku.
– Maciek, muszę ci coś powiedzieć.
– Niewygodnie ci?
– Nie, to znaczy to też. – Przestępowałam z nogi na nogę. Wstydziłam się tego, co musiałam mu wyznać, i nie bardzo wiedziałam, jak zacząć. Już kilka razy nosiłam się z tym zamiarem, ale jakoś nigdy się nie złożyło. Teraz, świadoma, że mogą nas rozdzielić na nie wiadomo jak długo, uznałam, że nie mogę czekać. Po chwili wahania i układania niedających się złożyć w logiczną całość słów wreszcie stwierdziłam, że najlepiej będzie powiedzieć to prosto z mostu.
– O co chodzi?
– Będziemy mieli dziecko. – Spłoniłam się, zupełnie jakbym zrobiła coś złego albo nagle znalazła się w tłumie naga. Nie wiedziałam, jak Maciek zareaguje, ale przytuliłam się i zanurzyłam twarz w jego niegdyś białej, teraz mocno zakurzonej koszuli. Nadal pachniała piżmem z cytrusową nutą.
– Żartujesz?
– Nie, mówię poważnie. – Nagle w moją głowę wbiła się okropna myśl, że on jest zły, i pospiesznie dodałam: – Przepraszam.
Ujął mnie pod brodę i uniósł moją twarz, jednocześnie się pochylając. Pocałował mnie długo, namiętnie, jakbyśmy nie znajdowali się w drodze do piekła, tylko na łące pełnej kwiatów. Jego ciepłe usta smakowały słodyczą i mogłabym tak trwać już zawsze.
– Kocham cię. To najwspanialsza wiadomość, nie przepraszaj, głuptasie. – I nie zważając na to, że obok tłoczą się ludzie, że każdy jest pogrążony w swoim własnym nieszczęściu, głośno krzyknął: – Będę ojcem!
– Cicho, wariacie.
Jeszcze bardziej się zawstydziłam.
Cmoknął mnie jeszcze raz. W zasadzie musnął moje usta wargami. I gdybym tylko wiedziała, że to nasz ostatni prawdziwy pocałunek, może ta chwila wyglądałaby inaczej.
Nikt nam nie pogratulował, nikt nawet na nas nie spojrzał, a może wtuleni w siebie tego nie zauważyliśmy. O dziwo, nawet pilnujący nas gestapowcy nie zareagowali na ten niespodziewany okrzyk. Byliśmy tylko my z naszą małą fasolką, która kiedyś będzie miała moje oczy, jego usta i brwi.
1 Konzentrationslager Mauthausen-Gusen – zespół nazistowskich obozów koncentracyjnych usytuowany w pobliżu miejscowości Mauthausen, był pierwszym niemieckim obozem koncentracyjnym utworzonym poza granicami III Rzeszy, niedługo po „Anschlussie” Austrii. Istniał od sierpnia 1938 do 5 maja 1945 roku. Zginęło w nim szacunkowo między 71 000 a 122 000 osób.
Źródło: Wikipedia.
2 Litzmannstadt – niemiecka nazwa Łodzi nadana 11 kwietnia 1940 roku na rozkaz Adolfa Hitlera. Po wyzwoleniu w 1945 roku przywrócono miastu polską nazwę.
3 Getto w Łodzi utworzono 8 lutego 1940 roku, ale ostatecznie jego teren odizolowano od reszty miasta 30 kwietnia tego roku. Likwidacja getta rozpoczęła się 23 czerwca 1944 roku. Do 14 lipca hitlerowcy wywieźli do Kulmhof ponad 7 tys. osób. Ponieważ to miejsce zagłady nie było w stanie sprostać planowi eksterminacji, po dwutygodniowej przerwie likwidację wstrzymano. Wznowiono ją, ale ludzi wywożono już do KL Auschwitz-Birkenau (Oświęcim-Brzezinka). Od 9 do 29 sierpnia wywieziono tam około 70 tys. Żydów. Ostatni transport odszedł 29 sierpnia 1944 roku.
Źródło: Wikipedia.
4 KL Dachau powstał z rozkazu Heinricha Himmlera z 21 marca 1933 roku w celu izolowania politycznych przeciwników reżimu nazistowskiego, duchownych i Żydów. Stał się „wzorem” dla wszystkich kolejnych obozów.
Źródło: Wikipedia.
5 W okresie wojny parki i skwery w wielu miastach zamieniały się w prowizoryczne ogródki, w których sadziło się warzywa, głównie ziemniaki i cebulę.
6 Łódź była miastem najmniej dotkniętym zniszczeniami w okresie II wojny światowej.
1943
2
Czwartek, 18 lutego 1943[7]. Wschód słońca: 6.44, zachód 16.55. Imieniny obchodzą między innymi Konstancja, Sylwan, Agapit, Flawiusz i Wespazjan. Cytat dnia:
Jeśli pojmiesz,