– Zapewne, że mistrz twojej klasy i pozycji mógłby sobie znaleźć lepsze towarzystwo niż uczelniane podlotki – odpowiedział promiennie Jiang, spoglądając prosto na kadetki Juna. W oczach Kureel zapłonęło oburzenie.
– Ta dziewczyna nie ma zezwolenia na opuszczanie terenu akademii – warknął Jun. – Powinna uzyskać pisemną zgodę Jimy.
Jiang wyprostował prawe ramię i zakasał rękaw po łokieć. Rin w pierwszym odruchu pomyślała, że chce trzasnąć Juna w twarz, lecz Jiang po prostu przytknął zgięty łokieć do ust i dmuchnął. Rozległ się donośny dźwięk, do złudzenia przypominający pierdnięcie.
– To nie to samo co pisemna zgoda. – Demonstracja nie wywarła na Junie większego wrażenia. Rin stwierdziła w duchu, że musiał tego słuchać już nieraz.
– Jestem mistrzem tradycji – rzucił Jiang. – Z tego wynikają pewne przywileje.
– Takie jak unikanie wykładania własnego przedmiotu?
Jiang zadarł głowę i odparł zadufanym tonem:
– Nauczyłem wszystkich z jej roku, jak smakuje gorycz zawodu oraz, co jest lekcją znacznie bardziej istotną, że nie są tak ważni, jak im się niekiedy wydaje.
– Nauczyłeś wszystkich z jej roku oraz wszystkich z lat wcześniejszych, że tradycja to kpina, nie przedmiot, a mistrz tradycji jest skończonym kretynem.
– W takim razie powiedz Jimie, żeby mnie wywaliła na zbity pysk. – Brwi Jianga podskoczyły na czoło i zaraz opadły. – Wiem, że już próbowałeś.
Jun wzniósł oczy do nieba, a na jego twarzy pojawiła się mina człowieka cierpiącego męki wieczyste. Rin zaczęła się domyślać, że obserwuje drobny wycinek sporu, który toczył się już zapewne od wielu lat.
– Zgłoszę to. Zgłoszę Jimie – przestrzegł Jun.
– Jima lubi tracić czas na ważniejsze sprawy. Wątpię, żeby się przejęła, jeśli tylko odprowadzę małą Runin przed porą kolacji. Tymczasem nie blokuj mi ścieżki.
Jiang pstryknął na palcach i przywołał Rin. Ugryzła się w język i potruchtała za mistrzem.
– Dlaczego on tak bardzo cię nienawidzi? – zapytała Rin, kiedy szli górską przełęczą w kierunku miasta.
Jiang wzruszył ramionami.
– Powiadają, że w czasie drugiej wojny zabiłem połowę jego ludzi. Do dzisiaj żywi urazę.
– A zabiłeś? – Rin odniosła wrażenie, że zadanie tego pytania stanowi rodzaj obowiązku.
– Nie mam bladego pojęcia. – Jiang ponownie wzruszył ramionami.
Nie wiedziała, jak odpowiedzieć, a mistrz nie zechciał rozwinąć.
– Więc może opowiedz mi o kolegach z roku – zagaił po chwili. – Zwyczajowa gromada rozwydrzonych bachorów z wyższych sfer?
– Nie znam ich zbyt dobrze – przyznała Rin. – Wszyscy są… Znaczy…
– Mądrzejsi? Lepiej wytrenowani? Ważniejsi od ciebie?
– Nezha to syn możnowładcy Smoka – wypaliła. – Jak mam konkurować z kimś takim? Ojciec Venki jest ministrem finansów. Kitaja ministrem obrony lub kimś w tym guście. Rodzina Niang to lekarze w służbie możnowładcy Zająca.
– Typowe – prychnął Jiang.
– Typowe?
– Nasza akademia z upodobaniem zbiera pomiot możnowładców. Tak wiele egzemplarzy, jak to możliwe. Dzięki temu cesarstwo ma na nich stałe baczenie.
– Ale po co? – zaciekawiła się dziewczyna.
– Zbieranie haków. Indoktrynacja. Przedstawiciele obecnego pokolenia możnowładców darzą siebie nawzajem nienawiścią zbyt gorącą, by mogli skoordynować jakiekolwiek działania ważne w skali kraju. Z kolei cesarska biurokracja w terenie nie cieszy się wystarczającym autorytetem, by ich do tego zmusić. Wystarczy spojrzeć na stan cesarskiej floty.
– To my mamy flotę? – zdumiała się Rin.
– W tym właśnie rzecz – fuknął Jiang. – Mieliśmy. Tak czy inaczej, Daji ma nadzieję, że Sinegard stanie się kuźnią generacji przywódców, którzy będą czuli do siebie sympatię i, co więcej, będą posłuszni wobec tronu.
– No to w moim przypadku trafiła w dziesiątkę – mruknęła pod nosem Rin.
Jiang zerknął na nią z ukosa.
– A co? Nie będziesz dobrym żołnierzem cesarstwa?
– Będę! – rzuciła pospiesznie. – Mam po prostu wrażenie, że większość kolegów jakoś za mną nie przepada. I to się już raczej nie zmieni.
– Mhm, to dlatego, że jesteś smagłą dziewoją z wiochy, która w dodatku fatalnie wymawia „r” – skwitował bez ogródek Jiang i nie czekając na odpowiedź, skręcił w wąskie przejście między budynkami. – Tędy.
Znaleźli się w dzielnicy rzeźników. W ciasnych, zatłoczonych ponad wszelką miarę uliczkach unosił się duszący fetor krwi. Nękana raz po raz nudnościami Rin zacisnęła nos. Sklepiki sprzedawców mięsa ciągnęły się po obu stronach alejek, pobudowane niemal jedne na drugich, tworzyły szeregi nierówne jak psujące się zęby. Po kwadransie kluczenia wąskimi uliczkami zatrzymali się przed niewielką chałupiną na skraju kwartału. Jiang zastukał dwa razy do rachitycznych drewnianych drzwi.
– A tam kogo niesie?! – zaskrzeczał ktoś wewnątrz. Rin aż drgnęła.
– To ja – odpowiedział Jiang swobodnie. – Twoja ulubiona osoba na całym szerokim świecie.
W chacie rozległ się metaliczny klekot. Po chwili otworzyła im pomarszczona, malutka staruszka, odziana w fioletową kieckę. Jianga powitała uprzejmym skinieniem, lecz kiedy spojrzała na Rin, podejrzliwie zmrużyła oczy.
– Runin, poznaj wdowę Maung – mistrz dokonał prezentacji. – Czasami coś u niej kupuję.
– Narkotyki – sprecyzowała wdowa Maung. – Narkotyki ode mnie kupuje.
– Ależ skąd. Naturalnie przychodzę tutaj po zioła i korzonki, żeń-szeń i takie tam… różne – rzucił Jiang. – Dla zdrowia.
Wdowa Maung wywróciła oczyma.
Rin przyglądała się im ze szczerą fascynacją.
– Otóż wdowa Maung ma pewien kłopot – podjął Jiang wesoło.
Staruszka przeciągle odchrząknęła i splunęła. Zbita pecyna gęstej flegmy wylądowała tuż obok stóp mistrza.
– Nie mam żadnego kłopotu. Sam to wszystko wymyślasz, w dodatku z zupełnie nieznanych mi powodów.
– Jakkolwiek by było – pogodny uśmiech Jianga nie zgasł nawet na moment – wdowa Maung w swej łaskawości pozwoliła, byś pomogła jej wspomniany problem rozwiązać. Czy szanowna pani zechce zaprezentować zwierzę?
Wdowa Maung zniknęła w głębi swego przybytku. Jiang skinął palcem na Rin i weszli do środka. Po chwili zza ściany doleciało przeraźliwe kwiczenie i staruszka wróciła, ściskając w ramionach wyrywające się stworzenie.
Bezceremonialnie rzuciła je przed nich na ladę.
– A oto i świnia – stwierdził Jiang.
– No tak, to świnia – zgodziła się dziewczyna.
Wzmiankowana świnia była jeszcze maleńkim prosięciem, długością nie przerastała przedramienia Rin. Różową skórę znaczyły